Reklama

Vive pewnie zmierza po siódmy tytuł z rzędu

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

31 maja 2018, 00:46 • 5 min czytania 3 komentarze

Ktoś z płockiej części trybun:

Vive pewnie zmierza po siódmy tytuł z rzędu

– Bielecki, ty kutasie!

Sektor fanów z Kielc:

– Po co wy gracie, jak wy kibiców nie macie?!

Do kolejnej Świętej Wojny, która jest jednocześnie pierwszym finałem mistrzostw Polski sezonu 2017/18, pozostają już tylko minuty. Atmosfera w Orlen Arenie gęstnieje z każdą sekundą. Fani Nafciarzy zaczepiają Karola Bieleckiego, dla którego to przedostatnie spotkanie w zawodowej karierze. Znienawidzony rudowłosy bombardier “obrywał” od nich przez lata, więc nikogo specjalnie nie dziwi, że i teraz wysłuchał pod swoim adresem obelg. Kibice Vive, zgromadzeni w hali w liczbie około stu osób, błyskawicznie odpowiadają, nawiązując do problemów z dopingiem, z jakimi płocki klub zmagał się w ostatnim czasie.

Reklama

20.15, pora na show. Starcia Płocka z Kielcami kojarzą się z walką na całego, a zatem całkiem logiczne, że mecz rozpoczyna Marcin Różalski, jeden z najbardziej znanych fighterów MMA w kraju.

Kto wyjdzie z tego boju zwycięsko? Nie oszukujmy się, faworyt jest tylko jeden. Po raz ostatni po mistrzowski tytuł Nafciarze sięgnęli wieki temu, rok przed tym jak piłkarskie Euro 2012 zagościło w Polsce. Od sześciu sezonów w lidze dominują kielczanie, w kuluarach płockiej hali większość widzów jest przekonana, że tak będzie i teraz, chociaż oczywiście nie brakuje kibiców wierzących w to, że Wisła sprawi taką niespodziankę, jak ostatnio Montpellier. Pozbawiony wielkich gwiazd światowego szczypiorniaka klub z Francji wygrał w niedzielę Ligę Mistrzów. W półfinale tych rozgrywek pokonał obrońcę trofeum, Vardar Skopie, a potem w meczu o wszystko okazał się lepszy od Nantes.

W 14. minucie spotkania optymiści mogą wietrzyć niespodziankę. Wisła prowadzi 7:4, a Vive gra do tego czasu po prostu słabo. Do tego momentu kielecki klub rzuca mi się w oczy tylko w jednej sytuacji: gdy Mariusz Jurkiewicz oberwał od jednego z rywali i padł na parkiet, płoccy kibice od razu poczęstowali go gromkim “wstawaj, wstawaj, chuju nie udawaj”. Mimo że “Kaczka” odszedł do znienawidzonego rywala już trzy lata temu, nadal nie potrafią mu tego wybaczyć. Zapewne ich zdaniem są na tym świecie zbrodnie, które nie ulegają przedawnieniu.

Chwilę potem kielczanie wchodzą jednak na wyższe obroty, w efekcie czego zdobywają kilka bramek z rzędu. Wisła jest w tym czasie zupełnie bezradna, a kwintesencją jej nieporadności jest sytuacja, która miała miejsce tuż przed przerwą. Michał Jurecki wykonywał wówczas rzut wolny po syrenie końcowej. Kapitan kielczan miał naprzeciwko siebie mur złożony z sześciu wiślaków, a mimo to… znalazł w nim lukę i zdobył bramkę. Szacunek, takie akcje w zawodowej piłce ręcznej udają się raz na jakieś sto prób albo i rzadziej.

Dzięki rzutowi “Dzidziusia” mistrzowie kraju schodzili na przerwę z czterobramkowym prowadzeniem (15:11). Ta różnica na korzyść przyjezdnych wynikała z kilku faktów – w bramce bardzo dobrze spisywał się Sławomir Szmal. Czterdziestolatek, który w niedzielę zagra ostatni mecz w karierze, odbił aż 41% rzutów rywali. Rywali, którzy dodajmy mieli też fatalnie ustawione celowniki. Oto bowiem nafciarze w ciągu 30 minut aż pięciokrotnie obijali słupki i poprzeczki kieleckiej bramki!

Jeszcze bardziej od ich nieskuteczności drażniła nieudolna gra z kontry. Płocczanie przenoszą piłkę spod własnej bramki pod tę rywali w takim tempie, że zdążylibyście w tym czasie usmażyć steka i jeszcze pewnie go zjeść. Jeśli grasz przeciwko jednej z najlepszych drużyn Europy i aż tak bardzo nie idzie ci w tym elemencie, twoje szanse na sukces są mizerne. No, chyba że masz między słupkami doskonałego bramkarza. Takowy pojawił się w Wiśle w 38. minucie zastępując przeciętnego Marcina Wicharego. Adam Morawski odbił 5 z 9 rzutów rywali, w efekcie czego gospodarze nagle wrócili do gry. W 49. minucie przegrywali z faworytami tylko 24:25. W tym momencie płocka hala zamieniła się na chwilę w stary, dobry Chemik, w którym przed laty ściany aż huczały od głośnego dopingu. Entuzjazm nie utrzymał się jednak długo, bo i znakomita passa Nafciarzy szybciutko wygasła. Morawski nie obronił ośmiu kolejnych prób Vive, a że jego koledzy z pola nadal uprawiali pseudokontrę połączoną z brakiem pomysłu na rozgrywanie ataku pozycyjnego, to cała zabawa skończyła się zgodnie z oczekiwaniami – mistrzowie kraju triumfowali 33:28, dzięki czemu ich kibice mogli wykrzyczeć w kierunku płockich fanów legendarne “na kolana, na kolana!”.

Reklama

Te słowa nie zdenerwowały miejscowych tak bardzo, jak postawa Deana Bombaca. Oto bowiem po starciu z Valentinem Ghioneą Słoweniec złapał się ostentacyjnie za krocze i zaczął coś wykrzykiwać w kierunku trybun. Ok, był prowokowany (“wypierdalaj, wypierdalaj!”), ale umówmy się – jako zawodowiec powinien sobie radzić z takimi sytuacjami. Nic z tego, rozgrywający Vive najpierw wyszedł na prostaka, a potem “błysnął” na konferencji prasowej. Spytany o całą sytuację stwierdził bowiem, że zrobił to, bo coś go swędziało przy spodenkach…

Kielczanie właściwie zapewnili sobie w środę siódmy tytuł z rzędu. Niedzielny mecz w Hali Legionów powinien być dla nich pięknym pożegnaniem Szmala i Bieleckiego, a więc legend polskiego handballa, zawodników bez których – nie zawaham się tego napisać – ciężko byłoby choćby o medal MŚ w 2007 roku.

Dla Wisły utrata szans na mistrzostwo oznacza przede wszystkim zmianę trenera. Tymczasowy szkoleniowiec Krzysztof Kisiel otrzymał od władz klubu zapewnienie, że jeśli zdobędzie złoto, to zostanie na stanowisku. Ta sztuka mu się nie uda, dlatego też w Płocku pojawi się nowy szeryf i jest to słowo jak najbardziej uzasadnione, bo właśnie taki przydomek nosi Marcin Lijewski. Czy uda mu się rządzić Superligą w sezonie 2018/19? To niezwykle trudne do wykonania zadanie, bo “Lijek” w swoim rewolwerze będzie jednak dysponował nabojami niższej jakości od tych, które posiada Tałant Dujszebajew…

Z PŁOCKA KAMIL GAPIŃSKI

Fot. FotoPyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...