Lada dzień rozpocznie się mundial w Rosji. Polski Związek Piłki Nożnej, podobnie jak wszystkie inne federacje, które awansowały na mistrzostwa świata, otrzyma od FIFA potężny zastrzyk gotówki. To normalne i naturalne. Światowa federacja organizuje wielką imprezę, na której zarabia fortunę, po czym część zysków oddaje uczestnikom zawodów. Tak jest we wszystkich piłkarskich turniejach, w mistrzostwach świata w lekkiej atletyce, turniejach tenisowych. Wszędzie… tylko nie na igrzyskach olimpijskich, które nawiasem mówiąc, zarabiają najwięcej kasy. Trudno się dziwić, że właśnie rozpoczął się bunt.
Dwa lata temu polscy piłkarze dotarli do ćwierćfinału mistrzostw Europy we Francji. UEFA wypłaciła Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej łącznie 6,5 mln euro. Część tej kwoty należała się za sam udział w turnieju, część to była premia za wygrane, remisy i awans najpierw do 1/8, a potem do 1/4 finału. PZPN powyższą kwotą podzielił się z piłkarzami, którzy w sumie otrzymali około 8 milionów złotych (40 procent całej kwoty po pokryciu kosztów, które związek poniósł we Francji). Uczciwie? Jak najbardziej. A to jeszcze nie wszystko. Od 10 lat pieniądze z centrali otrzymują nie tylko krajowe federacje, ale także kluby, których piłkarze grają w finałach EURO i mistrzostw świata. Za udział swoich piłkarzy we francuskim turnieju Legia Warszawa dostała przelew na pół miliona euro.
Wielka kasa na kortach
Podobnie jest choćby w trwającym właśnie wielkoszlemowym turnieju French Open. Organizatorzy paryskiej imprezy sprzedają na cały świat prawa transmisyjne, pozyskują gigantyczną kasę od licznych sponsorów. Z racji prestiżu i wielkich pieniędzy na kortach imienia Rolanda Garrosa melduje się cała światowa czołówka (poza Rogerem Federerem, który oszczędza siły na Wimbledon). O jakich kwotach mowa? W sumie na nagrody dla zawodników przeznaczono 39 milionów euro. Dużo to, czy mało? Cóż, w pierwszej rundzie odpadło w sumie 128 zawodniczek i zawodników. Każde z nich otrzymało po 40 tysięcy euro (172 tysiące złotych). Magdalena Fręch i Hubert Hurkacz, którzy dotarli do 2. rundy, dostali w przeliczeniu na złotówki po 340 tysięcy. Zwycięzcy turnieju poza wspaniałym trofeum odbiorą za nieco ponad tydzień po czeku na 2,2 mln euro, czyli więcej niż cała reprezentacja Polski za ćwierćfinał EURO 2016. Chyba nieźle…
Podobnie zresztą jest we wszystkich czterech turniejach wielkoszlemowych. Dzięki temu najlepsi tenisiści zgarniają krocie, a najlepsze tenisistki regularnie znajdują się w czołówce listy najlepiej zarabiających sportsmenek. Nie zarabiają tylko na jednym turnieju – raz na cztery lata. Zgadliście dobrze – na turnieju olimpijskim.
Miliardy dolarów od telewizji i sponsorów
No właśnie, bo co dwa lata odbywają się gigantyczne zawody, na których obowiązują kompletnie inne zasady. Powiedzieć, że nieuczciwe i przestarzałe, to nic nie powiedzieć. Igrzyska olimpijskie to impreza, która już dawno praktycznie w niczym nie przypomina tej, którą wymyślił baron de Coubertin. Czemu praktycznie? Bo Międzynarodowy Komitet Olimpijski za wszelką cenę próbuje utrzymać pozory, że to ciągle tak naprawdę impreza dla amatorów, dla których liczy się sportowa rywalizacja i przełamywanie własnych barier. To nic, że od lat w igrzyskach olimpijskich startują stuprocentowi zawodowcy; to nic, że MKOl wypełnia dzięki nim gigantyczne stadiony; to nic, że zarabia na igrzyskach krocie. Władze komitetu wciąż traktują sportowców, jak amatorów. Czyli jak? Wynagradzając tylko trójkę najlepszych w każdej dyscyplinie, w dodatku nie gotówką, lecz wiązanką kwiatów i medalem, którego wartość jest w dużej mierze symboliczna.
– Dość – powiedzieli wreszcie sportowcy. I pojawiają się dwa kluczowe pytania: po pierwsze – czemu czekali tak długo; a po drugie – czy MKOl w ogóle się tym przejmie.
Najpierw cyferki, żeby było wiadomo, o co idzie cała gra. Międzynarodowy Komitet Olimpijski zarabia chore pieniądze. Co ważne, jego dochody pochodzą z różnych źródeł, co zapewnia stabilność. I tak, z raportu opublikowanego przy okazji niedawnych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu wynika, że 47 procent dochodów Komitetu pochodzi ze sprzedaży praw transmisyjnych. Mówimy tu o gigantycznych kwotach, bo sama tylko amerykańska telewizja NBC Universal za prawa do pokazywania igrzysk olimpijskich w latach 2021 – 2032 zapłaciła 7,6 miliarda dolarów. Czyli – mówiąc wprost – NBC Universal za prawa do pokazania trzech letnich i trzech zimowych igrzysk zapłaciła po dolarze za każdego człowieka na ziemi. A przecież płacą też stacje ze wszystkich pozostałych krajów świata, bo żadna sportowa impreza nie ma takiego zasięgu, jak igrzyska.
A przypominamy – te miliardy za prawa telewizyjne to nawet nie jest połowa wpływów do kasy MKOl. Kolejne 45 procent to kasa od sponsorów. Tych gigantycznych i tych mniejszych. Często to także są wieloletnie umowy z liczbą zer znacznie większą niż tradycyjne pięć kółek olimpijskich. Czekaj, czekaj, powiecie, 47 i 45 procent, przecież to prawie 100. Racja. Dokładnie 92 procent dochodów olimpijskiej centrali to pieniądze od telewizji i sponsorów. 3 procent to wpływy ze sprzedaży różnego rodzaju licencji, a ostatnie 5 procent to kasa z biletów. Zgadza się, zaledwie pięć procent zysków MKOl zależy od tego, czy kibice kupią wejściówki na zawody. W związku z tym nikt w komitecie nie zastanawia się nad tym, czy ma sens organizacja zimowych igrzysk gdzieś na koreańskim zadupiu w mrozie sięgającym 30 stopni. To tylko 5 procent… Myślicie, że ktoś będzie sobie rwał włosy z głowy z powodu tego, że w Pjongczangu były puste trybuny? Mocno wątpliwe, ważne, że sponsorzy dopisali (jak zawsze), a telewizje grzecznie wypłaciły kasę za prawa do transmisji.
Hartung idzie na wojnę z Bachem
Max Hartung to niemiecki szablista, aktualny mistrz Europy. Przy okazji jest szefem Komisji Zawodniczej Niemieckiej Konfederacji Sportów Olimpijskich. Kierowana przez niego komisja właśnie wystosowała list otwarty do innego niemieckiego szermierza – Thomasa Bacha, mistrza olimpijskiego z 1976 roku we florecie (drużynowo), a od pięciu lat przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.
W liście, w mocnych słowach, Hartung i spółka zarzucają Bachowi i spółce, że egzekwowane przez nich przepisy są absurdalne. Niemieccy olimpijczycy jako pierwsi publicznie zabrali głos i zażądali: musicie je zmienić i dać nam więcej kasy.
Autorom listu po pierwsze nie podoba się artykuł 40.3 Karty Olimpijskiej. Mogliście o tym nie wiedzieć, ale zakazuje on olimpijczykom posiadania jakichkolwiek reklam. „Żaden zawodnik, trener, ani członek personelu, który bierze udział w igrzyskach olimpijskich, nie może pozwolić, żeby jego osoba, nazwisko, zdjęcie, lub wynik sportowy był wykorzystywany w celach reklamowych w czasie trwania igrzysk” – mówi przepis. Absurdalne? Zdecydowanie.
– Poprzez podpisanie Karty Olimpijskiej i zaakceptowanie artykułu 40, sportowcy z całego świata praktycznie tracą szansę na reklamowanie partnerów i sponsorów w najważniejszej pod względem ekonomicznym fazie ich sportowych karier. Ten okres jest tak ważny dla olimpijczyków szczególnie dlatego, że poza igrzyskami olimpijskimi są oni w mediach dużo mniej widoczni w porównaniu do piłkarzy. Przez artykuł 40 sportowcy tracą kluczowe wpływy z reklam i szansę na ewentualną dalszą współpracę, która mogłaby zabezpieczyć ich przyszłą sytuację ekonomiczną. Z naszego punktu widzenia, artykuł 40.3 stanowi niedozwoloną ingerencję w gwarantowaną przez konstytucję wolność wykonywania zawodu. To naruszenie niemieckich i europejskich przepisów – grzmią autorzy listu i trudno się z nimi nie zgodzić.
Artykuł 40 oznacza w największym skrócie tyle, że w czasie igrzysk prawa do wizerunku jego uczestników mają tylko te firmy, które zapłacą Komitetowi. Paradoksalnie, sportowcy, jak piszą autorzy listu, „uczestniczą w marketingowych zyskach MKOl jedynie w znikomym stopniu, choć zapewniają dalekosiężny wizerunek i prawa do wizerunku”.
Po co im szklany pałac w Lozannie?
MKOl twierdzi, że 90 procent swoich dochodów przekazuje z powrotem do organizacji sportowych, w szczególności krajowych komitetów olimpijskich i międzynarodowych federacji sportowych. Prawda jest taka, że bezpośrednio do sportowców trafiają jedynie pieniądze z Olimpijskiego Funduszu Solidarności. Ile? Na cykl 2017-2020 ta kwota wynosi 509 milionów dolarów. Biorąc pod uwagę dochody MKOl – ta kwota dupy nie urywa. A i tak jest dziś dużo wyższa niż jeszcze niedawno.
– Nie mogę zrozumieć, co się dzieje z tymi pieniędzmi, kiedy trafiają do krajowych komitetów olimpijskich i międzynarodowych federacji. Trochę trudno mi zaufać, że rzeczywiście są przeznaczane na sport, a nie lądują w niewłaściwej kieszeni – grzmi Max Hartung w rozmowie z Suddeutsche Zeitung. – A pozostałe 10 procent? Czy Międzynarodowy Komitet Olimpijski potrzebuje tak wielu milionów? Czy naprawdę potrzebują mieć szklany pałac w Lozannie?
Wspomniana przez niemieckiego szablistę nowa siedziba Komitetu kosztowała około 140 milionów euro. Co ciekawe, biorąc pod uwagę wysokość przychodów MKOl, 80 procent tej kwoty pochodziło z kredytu. Z innych kwiatków, do których można się dokopać w raporcie finansowym olimpijskiej centrali za ubiegły rok, pensje, nagrody i odprawy dla dyrektorów zarządzających wyniosły ponad 8 milionów euro.
– Niemiecka Komisja Zawodnicza rekomenduje przekazanie zawodnikom 25 procent całkowitego zysku z marketingu i transmisji. Trzeba zagwarantować, że te środki będą trafiały bezpośrednio do zawodników. Jednocześnie, biorąc pod uwagę międzynarodowe skandale dopingowe i widoczną słabość zarządzania antydopingowego, Komisja żąda przekazania 10 procent wyżej wymienionych zysków na finansowanie niezależnych kontroli i tym samym niezależności WADA. Mamy konkretne propozycje dla obu tych filarów – piszą dalej.
Thomas Bach, szef MKOl, list przeczytał. I nawet zareagował, choć oczywiście w mocno polityczny sposób. Oświadczył, że warto rozmawiać, po czym zaprosił jego autorów do Lozanny, do siedziby Komitetu.
– Nie będzie łatwo znaleźć termin. W lipcu mamy mistrzostwa świata w Chinach, więc może to trochę potrwać. Ale z pewnością pojadę się spotkać z panem Bachem. Dużym autobusem, pełnym sportowców – skomentował Hartung.
Podsumowując: jeszcze kilkadziesiąt lat temu wielu sportowców dostawało za swoje występy grosze, istniał sztuczny podział na amatorów i zawodowców. MKOl chciałby, aby tak pozostało, sportowcy zaczynają się burzyć. Czy dojdzie do zmian? Jakkolwiek to brzmi, o wszystkim może zdecydować spotkanie dwóch niemieckich szermierzy…
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl