Reklama

Imperator wciąż rządzi

redakcja

Autor:redakcja

23 maja 2018, 11:17 • 8 min czytania 5 komentarzy

Rozchełstana koszula, potężny sikor na nadgarstku, włosy efektownie zaczesane do tyłu – Fatih Terim od lat nie zmienia swojej stylówki i nie zmienia się też jego trenerski kunszt. W grudniu, po raz czwarty w karierze, objął stanowisko menedżera Galatasaray i zdobył z tym klubem siódme mistrzostwo Turcji. Samego siebie nazwał Imperatorem, a swoją pozycję w Turcji określił krótkim bon motem: – Jest 365 członków parlamentu, ale tylko jeden Fatih Terim.

Imperator wciąż rządzi

Szybkie sprostowanie – samozwańczy Imperator ugrał właśnie siódme mistrzostwo jako trener, ale ma na koncie jeszcze trzy tytuły, które wywalczył samemu biegając po murawie – trzykrotnie wznosił Puchar Turcji, dorzucając do tego jeszcze jeden Superpuchar. Terim był klasowym obrońcą, pomimo zaledwie 172 centymetrów wzrostu. W Galatasaray zazwyczaj sprawdzał się w roli libero i spędził tam właściwie całą swoją zawodniczą karierę – w sumie ponad 400 meczów i przeszło 20 goli na koncie. Co ciekawe – zaczynał jako ofensywny pomocnik, ale kolejni trenerzy szybko dostrzegli, że jego talenty można wykorzystać w inny sposób. Był obrońcą porównywanym do Franza Beckenbauera, filarem reprezentacji narodowej. Niezwykle inteligentnym w grze, zatem od razu zwiastowano mu dużą karierę trenerską.

I faktycznie – otoczony w kraju półksiężyca kultem Jupp Derwall położył (przy asyście Seppa Piontka) podwaliny pod piłkarskie sukcesy Turków, zaś Fatih Terim zebrał plony pracy Niemców i wprowadził reprezentację narodową, oraz oczywiście Galatasaray, do europejskiej elity. Zresztą – Terim właśnie pod okiem Derwalla zbierał pierwsze trenerskie szlify i nauki. Efekt? Już na początku swojej trenerskiej drogi awansował z reprezentacją Turcji na mistrzostwa Europy w 1996 roku. Ostatni raz Turcy grali na wielkiej imprezie 42 lata wcześniej.

Wtedy krewki szkoleniowiec, pomimo gładkiej porażki na samym turnieju, zaskarbił sobie status narodowego bohatera. Później jego pozycja już tylko rosła.

Rosła, bo przyszedł czas na jego pierwszą trenerską przygodę z Galatą. Cóż to była za paka. Mistrzostwo kraju wygrywali rok w rok, Hakan Sukur strzelał jak oszalały, a to wszystko zwieńczone europejskimi sukcesami – zwycięstwem w Pucharze UEFA i Superpucharze Europy w 2000 roku (choć ten drugi puchar – już pod wodzą innego wybitnego szkoleniowca, Mircei Lucescu). Taffarel, Davala, Hagi, Sukur, Popescu, Buruk, na dokładkę Mario Jardel – ekipa piłkarzy nie do końca oczywistych, jeżeli wymieniać wielkie legendy futbolu, ale jednak w swoim czasie fenomenalnych. Przede wszystkim zgrana banda zawodników wojowniczych, charakternych.

Reklama

Nad tą jedyną w swoim rodzaju drużyną czuwał zawsze wygadany i ekspresyjny Terim. Czuwał to zresztą idealne określenie, bo jest to raczej typ menedżera, który tylko trzyma pieczę nad całością, niż trenera bezpośrednio zaangażowanego w najdrobniejsze aspekty pracy z pierwszym zespołem. Takie rzeczy zawsze wolał zostawiać sztabowi szkoleniowemu, zresztą do dziś z lubością otacza się swoimi byłymi podopiecznymi, przydzielając im odpowiedzialne role w zespole. Niewielu mu odmawia – charyzmie Fatiha Terima trudno się oprzeć. Często przejawia mentalność bezwzględnego kaprala, ale jeżeli tylko chce, potrafi okazać maniery dystyngowanego generała.

Jeżeli chodzi o mecze domowe w pamiętnym sezonie 99/00, jego drużyna zbierała się po prostu na stadionie 90 minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Żadnych przygotowań, odpraw. – Oni znali mnie, a ja wiedziałem kim oni są – tłumaczył szkoleniowiec. Wzajemne zaufanie na niezwykłym poziomie, ale to też pokazuje, jak bardzo na przestrzeni ostatnich dwóch dekad zmienił się futbol. Terim za zmianami jak najbardziej nadąża, choć jego metody bywają nieco archaiczne. Grunt jednak, że skuteczne.

Wielki triumf Galatasaray z 2000 roku został nieco przyćmiony przez haniebne zachowania kibiców Lwów, jednak Imperator mimo wszystko udowodnił, że jest zdolny zdominować nie tylko ligę turecką, ale i poskromić największe europejskie firmy – takie jak Arsenal, ograny w finale Pucharu UEFA. Turecki futbol przeżywał niebywałą hossę, co zaowocowało medalową przygodą na mundialu w Korei i Japonii.

Na turnieju w Azji reprezentację poprowadził Senol Gunes, Terim był akurat po niezbyt udanej przygodzie trenerskiej w Serie A, gdzie jego krnąbrny charakter i specyficzne metody pracy nie były tak bezrefleksyjnie tolerowane jak w ojczyźnie. Zbudował niesamowicie ofensywną drużynę we Florencji, lecz szybko pożarł się z właścicielem klubu i – pomimo rozpaczy fanów – musiał się pożegnać z Fiorentiną. Później objął Milan, ale tam jego super-ofensywna strategia zupełnie się nie sprawdziła.

Jednakże – do kadry jeszcze wrócił. Poległ w eliminacyjnych barażach do mistrzostw świata w 2006 roku – na wyjeździe Szwajcarzy ograli Turcję 2:0, w rewanżu gospodarze wygrali 4:2, po heroicznej walce i hat-tricku Tuncaya Sanliego. Zasada goli wyjazdowych była dla podopiecznych Terima bezlitosna, lecz swoją szaleńczą walką Turcy dali przedsmak tego, co później zaprezentowali w pełnej krasie podczas Euro 2008.

Reklama

W 62. minucie ostatniego meczu fazy grupowej wspomnianych mistrzostw Europy, Jaroslav Plasil wyprowadził Czechy na dwubramkowe prowadzenie w starciu z Turcją. Teoretycznie – było już w kwestii awansu pozamiatane. Ale mówimy przecież o reprezentacji natchnionej przez Terima. Kontaktową bramkę zdobył Arda Turan, który w poprzednim meczu zapewnił Turkom wygraną w doliczonym czasie gry. W ciągu ostatnich pięciu minut meczu, dwa bezbłędne ciosy wyprowadził Nihat i Turcja wygrała mecz, którego nie miała prawa nawet zremisować.

W ćwierćfinale wyglądało na to, że Terim i jego ekipa zginą od własnej broni – w przedostatniej minucie dogrywki Chorwaci, którzy w fazie grupowej zdobyli komplet punktów, wyszli na prowadzenie za sprawą Ivana Klasnicia. Katastrofalny błąd popełnił legendarny turecki bramkarz, Recber Rustu. Trzy minuty później, doświadczony golkiper kropnął desperackiego laczka w pole karne rywali. Zakotłowało się, do piłki dopadł Semih Senturk i wpakował futbolówkę do sieci. Selekcjoner Chorwatów, Slaven Bilić, rzucił się w stronę arbitra technicznego, chcąc wyszarpać mu z rąk wyświetlacz, na którym wskazano doliczony czas gry. Szalejący przy linii Fatih Terim utonął w objęciach całego zespołu.

Chorwaci nie wytrzymali tego ciosu. W serii rzutów karnych Luka Modrić i Ivan Rakitić nie trafili nawet w światło bramki, jedną jedenastkę wyciągnął Rustu. Czy da się wtargnąć do półfinału w bardziej epickich okolicznościach?

Koniec końców, Turcja mieczem wojowała i od miecza zginęła. W półfinałowym starciu z Niemcami chcieli wykręcić ten sam numer co poprzednio – człowiek do zadań specjalnych, Semih Senturk, znowu wyrównał stan gry w samej końcówce meczu. Jednak na jego gola – zdobytego w 86. minucie – zdążył jeszcze trafieniem odpowiedzieć Philipp Lahm. 3:2 dla Niemiec i koniec nieprawdopodobnej, tureckiej przygody. Terim był po tym meczu tak spocony, jakby przebiegł co najmniej trzy maratony. Rozgrywał spotkani przy linii razem ze swoimi piłkarzami i ostatecznie poległ wraz z nimi, lecz wspólnie napisali historię, która zdarza się raz na tysiąc lat.

Podczas Euro 2008 Turcja strzeliła w sumie osiem goli – tylko jednego w pierwszej połowie meczu. O mały włos, a zagrałaby w finale mistrzostw, chociaż w ciągu całego turnieju prowadziła w sumie przez 13 minut. Turcy zaprezentowali wtedy to, co najbardziej ukochał w futbolu Terim – ofensywną pasję, ciężką pracę i szczyptę (a może i nawet nieco więcej) szaleństwa. Taktyka? Pal ją licho.

Można sobie wyobrazić, że gdyby reprezentacja Adama Nawałki zafundowała nam takie emocje podczas poprzedniego Euro, czy nadchodzącego mundialu, to cały kraj jednogłośnie wyniósłby selekcjonera pod niebiosa. Ale Turcja to naród zbyt podzielony, żeby jednomyślnie kogoś pokochać. Podczas Euro 2008 nie brakowało wielbicieli Terima, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że było ich więcej niż przeciwników, lecz tacy także się znaleźli. Oczywiście po turnieju krytycy musieli spuścić z tonu, lecz przed mistrzostwami metody szkoleniowe selekcjonera były wymieniane jako główny powód, dla którego Turcja, mimo sporego potencjału, może zakończyć szwajcarsko-austriacki czempionat katastrofą.

Terimowi zarzucano wszystkie możliwe błędy. Począwszy od błędnego przeprowadzenia przygotowań, którymi zawiadywał anonimowy w Turcji specjalista zza oceanu, fundujący drużynie rygor znany z koszar, a skończywszy na błędnych decyzjach personalnych i absurdalnych wyborach taktycznych. Zasada w reprezentacji była prosta – możesz w niej grać, dopóki jesteś wiernym żołnierzem trenera. W efekcie Hamit Altintop został wybrany do drużyny gwiazd Euro, a Halil Altintop – nieco bardziej krnąbrny z bliźniaków – w ogóle nie znalazł się w kadrze na turniej.

Imperator bywa nie tylko człowiekiem do przesady upartym, ale również wyjątkowo porywczym, czego całkiem niedawno dowiódł. Jego trzecie podejście do reprezentacji zakończyło się w ubiegłym roku… wojną kebabową. Kłótnia rozegrała się o ściankę działową pomiędzy restauracją zięcia Terima, a kebabiarnią, prowadzoną przez sąsiada, zresztą też człowieka futbolu – byłego dyrektora w tureckiej federacji piłkarskiej. Pierwsza odsłona awantury odbyła się telefonicznie, gdy wściekły Terim wygrażał sąsiadowi pobiciem, a ten miał mu buńczucznie odpowiedzieć: „No to dawaj!”.

No to dał. Cesarz (bo i tak można tłumaczyć jego samozwańczy przydomek) skrzyknął paru kumpli, wsiadł do auta i błyskawicznie przejechał setki kilometrów, tylko po to, żeby spuścić manto restauratorowi zza miedzy. Część awantury – choć nie tę najbardziej interesującą – nagrały kamery. Na filmie widać też Terima, poprawiającego – a jakże – rozchełstaną koszulę i czmychającego chyłkiem z miejsca zdarzenia. Ucierpiało kilka osób, choć reputacja samego Terima – niekoniecznie.

No bo kto by się tym dzisiaj przejmował? Krewki szkoleniowiec polubownie rozstał się z kadrą i szybko wrócił tam, gdzie zawsze wiodło mu się najlepiej. Pod koniec grudnia kolejny, czwarty już raz został trenerem Galatasaray. Objął klub z rąk Igora Tudora, gdy Lwy znajdowały się na trzecim miejscu w tabeli, z minimalną stratą do lidera. Swoje zrobił. Znowu został mistrzem Turcji, z trzypunktową przewagą nad Fenerbahce i Basaksehirem. Ci ostatni rozgrywają swoje mecze na stadionie… imienia Fatiha Terima.

Trochę bufon, trochę furiat, trochę wojownik, a trochę piłkarski geniusz – cokolwiek o nim powiedzieć, Fatih Terim znów wraca do piłkarskiej elity. Czy Galatasaray zrobi w Lidze Mistrzów wielki wynik? Pewnie nie, choć w 2013 roku Imperator poprowadził swoje Lwy aż do ćwierćfinału, gdzie – po całkiem zaciętej rywalizacji, biorąc pod uwagę różnicę klas – musiał uznać wyższość ekipy z Madrytu. Będzie wynik sportowy, czy nie, to sprawa drugorzędna – Terim i jego Galatasaray mogą za wiele nie ugrać, ale na pewno zagwarantują nam wielkie show.

https://twitter.com/fatihterim/status/997909345504460800

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...