Nie będziemy ukrywać – szykując się do meczu Cracovii z Pogonią długo zastanawialiśmy, czego możemy się dziś w Krakowie spodziewać. Z jednej strony, Cracovia już wcześniej miała sezon z głowy i pewne dziewiąte miejsce w tabeli. Z drugiej, Pogoń wciąż walczyła o przeskoczenie Arki. Na logikę wychodziło nam starcie drużyn będących na dwóch różnych poziomach motywacji, ale wiadomo, jak to jest z logiką w ekstraklasie. Podobnie do meczów derbowych (oczywiście tylko u nas) rządzi się swoimi prawami. Tym razem – tu niespodzianka – wszystko się jednak zgadzało. Cracovia przez większość meczu pozorowała, a Pogoń grała. I odniosła, jak najbardziej zasłużone zwycięstwo.
Portowcy przeważali od samego początku. Byli bardziej zdecydowani i przede wszystkim bardziej kreatywni od gospodarzy, więc siłą rzeczy tworzenie sytuacji bramkowych przychodziło im łatwiej. Zaskakująca była zwłaszcza ogromna przewaga Pogoni w środku pola, gdzie Hołota i Drygas łatwo radzili sobie z pomocnikami Cracovii. Ten drugi ładnym strzałem zza pola karnego zdobył zresztą pierwszą w tym spotkaniu bramkę. Wszystko zaczęło się od głupiej straty irytującego Brock-Madsena, chwilę później piłka trafiła właśnie do Drygasa, a ten strzelił poza zasięgiem Wilka. Pochwalić musimy też młodego Kowalczyka, który ładnie włączył się lewym skrzydłem i mocno zdezorientował obrońców Cracovii.
Dwanaście minut później wyczyn Drygas niemal skopiował Adam Frączczak. Praktycznie to samo miejsce, praktycznie taki sam strzał, tylko inny róg bramki. Wilk znowu nie miał nic do powiedzenia i po dwudziestu minutach Pogoń prowadziła już 2:0. Nie można jednak powiedzieć, że drugi dzwon podziałał na piłkarzy Probierza otrzeźwiająco. Zawodnicy w pasiastych koszulkach byli przeraźliwie niedokładni. W system z dwójką napastników nie umieli odnaleźć się zwłaszcza ustawieni najwyżej Piątek i Brock-Madsen, którzy często wchodzili sobie w drogę. Duńczykowi trzeba jednak oddać, że mimo słabej postawy, brał udział w dwóch groźnych akcjach Cracovii. Najpierw odebrał piłkę elektrycznemu dziś Bursztynowi, a chwilę później celnie zgrywał piłkę głową. Adresatem jego podań w obu przypadkach był Piątek, ale dwukrotnie nie trafił w bramkę. Nie pomylił się dopiero w samej końcówce pierwszej połowy, gdy skutecznie egzekwował rzut karny podyktowany za faul Frączczaka na Hernandezie.
Po przerwie na boisku zmieniło się raczej niewiele. Pogoń cały czas przeważała i rozdawała karty w środku pola, a Cracovia z każdą minutą była coraz bardziej bezradna. W 60. minucie swoją drugą bramkę po – musimy przyznać – naprawdę dobrej akcji Zwolińskiego i Buksy, który zanotował asystę, strzelił Frączczak. W 78. minucie piłkarz Portowców dołożył jeszcze jedno trafienie i ostatecznie przyklepał sobie tytuł najlepszego gracza tego spotkania.
Michał Probierz z pewnością nie będzie dobrze wspominał swojego 350 meczu w roli trenera na ekstraklasowej ławce. Jego piłkarze zagrali fatalnie, a szkoleniowiec Pasów pewnie będzie miał teraz koszmary podobne do tych, które towarzyszyły mu przez całą rundę jesienną. Pogoni należą się z kolei duże brawa. Za to, że im się chciało i za to, że zrobili dokładnie to, co należy robić w takich sytuacjach. Czyli po prostu dojechali frajerów.
[event_results 462836]
Fot. 400mm.pl