Krzysztof Głowacki to ostatni polski mistrz świata w zawodowym boksie. „Główka” pas zdobył mocno niespodziewanie, nokautując w USA Marco Hucka. Tytuł stracił po roku, wypunktowany przez Oleksandra Usyka. Od kilkunastu miesięcy znów mozolnie wspina się w rankingach, wygrywając kolejne walki. Niedawno bardzo efektownie znokautował solidnego Kolumbijczyka Silgado. Ale czy powrót do walk z najlepszymi jest w ogóle realny?
Głowacki w weekend boksował w rodzinnym Wałczu. Występ byłego mistrza świata był najważniejszym wydarzeniem wieczoru. I z pewnością nie rozczarował kibiców. Krzysztof mierzył się z solidnym Kolumbijczykiem. Santander Silgado na ważeniu i przy wejściu do ringu prezentował się groźnie. W ringu też zdołał trafić Polaka jednym silnym ciosem. Potem jednak Głowacki trafił bombą i było po walce. Potrwała niespełna jedną rundę. W kilku portalach pojawiły się spektakularne podsumowania tego występu oraz głosy, że teraz „Główka” jest o krok od czwartej w karierze walki o tytuł. Czy rzeczywiście?
Inspiracja: Mike Tyson
Urodził się w Wałczu, niewielkim mieście w północno-zachodniej części kraju. Tam stawiał pierwsze kroki w boksie i tam po raz pierwszy spotkał się z Marco Huckiem. Tak go wówczas znienawidził, że poprzysiągł, że go kiedyś znokautuje. Słowa dotrzymał.
Boks zaczął trenować z powodu Jacka, starszego o trzy lata brata. Miał dość tego, że kiedy dochodziło do kłótni, zawsze przegrywał. A że kłótnie między braćmi były dość regularne, postanowił poszukać pomocy na sali bokserskiej. Inspiracją była walka Tysona z Bothą. „Główka” zapalił się do pięściarstwa, szukał każdej informacji na temat „Żelaznego Mike’a”. Dziś na ręce ma tatuaż z wizerunkiem najmłodszego mistrza świata wagi ciężkiej. W każdym razie – na sali bokserskiej szybko okazało się, że ma smykałkę do tego sportu. „Główka” od dzieciaka był silny. Miał też jeszcze jeden atut, trudny do przecenienia. Był nieustępliwy.
– Nawet w tych dziecięcych bijatykach z bratem nigdy nie potrafiłem odpuścić. Zawsze to ja musiałem zadać ostatni cios. Czasem po bójce czekałem na noc, aż Jacek zaśnie i wtedy – bum! – opowiadał w rozmowie z miesięcznikiem „CKM”. Ta nieustępliwość bardzo mu się przydała w ringu. Na przykład kiedy w walce o mistrzostwo świata z Huckiem znalazł się na deskach, ani przez ułamek sekundy nie chciał odpuścić. Zresztą, akurat z tym rywalem o odpuszczaniu nie mogło być mowy.
Na Hucka ze stołkiem
Głowacki to sympatyczny gość. Za rodzinę i przyjaciół skoczyłby w ogień. Za ojczyznę też. Jak kiedyś mówił, Polska jest dla niego najważniejsza i kocha ją ponad wszystko: mógłby za nią walczyć, a nawet oddać życie i za nic w świecie nie zdecydowałby się na wyjazd na stałe za granicę.
Kiedy jednak ktoś mu podpadnie – nie ma przebacz. A Huck podpadł mu, jak nikt wcześniej. To było lata temu, w czasie amatorskiego meczu bokserskiego Wałcz – Bad Essen. 17-letni Krzysztof asystował bratu w narożniku. Jacek Głowacki walczył z Marco Huckiem. Niemiecki bokser już wtedy walczył tak, jak potem w zawodowej karierze, czyli najkrócej mówiąc: nieczysto.
– Cały czas faulował brata. A to przytrzymał go za szyję, a to potraktował łokciem. Potem uderzył poniżej pasa. Jacek się skulił, sędzia nie zareagował, a Huck kontynuował akcję – wspominał „Główka” w CKM-ie. Nie wytrzymał. Poderwał się na równe nogi, chwycił stołek, na którym siedział i próbował nim trafić Hucka. W ostatniej chwili został powstrzymany. – Huck pokazywał mi, żebym wszedł na ring. Rwałem się, ale mnie powstrzymali. Awantura była straszna. Nie chciałem odpuścić. Wołałem mu, że możemy to załatwić na prawach ulicy.
Ostatecznie załatwił to na prawach boksu, w najlepszy możliwy sposób. Wcześniej jednak musiał sobie wszystko wywalczyć. Od debiutu w wieku 22 lat, krok po kroku piął się w rankingach. Aż do walki z Huckiem nie wyściubił jednak nosa z Polski. Początkowo boksował na niewielkich galach w Zielonce, Rembertowie, Warce, Józefowie, Grodzisku Mazowieckim. Potem zdobył mistrzostwo Polski, pas interkontynentalny World Boxing Organisation oraz tytuł mistrza Europy WBO. To zapewniło mu prawo walki o tytuł mistrza świata tej federacji. Po 13 latach znów stanął oko w oko z Huckiem.
Ciemność, widzę ciemność
Niemiec był piekielnie pewny siebie, obrażał Głowackiego, groził, że wytrze nim ring i zafunduje traumatyczną porażkę. I przez chwile wydawało się, że dokładnie tak będzie. W połowie walki polski pretendent wylądował na deskach po raz pierwszy w karierze. Fakt, że wytrzymał, wstał, dotrwał do końca rundy i był w stanie kontynuować walkę wypada określić mianem cudu.
– Nie pamiętam tamtej rundy. Tam była tylko ciemność. Nie pamiętam liczenia, nie pamiętam, jak wstałem. Nogi miałem jak z waty, uszło ze mnie powietrze. W życiu nie dostałem takiego ciosu – przyznał po walce. A jednak – wstał i zamiast schować się za podwójną gardą – ruszył do przodu w szalonym ataku. W głowie i sercu to był ten sam nastolatek, który chciał ruszyć na rywala ze stołkiem w ręku. W kolejnych rundach zaczął zyskiwać przewagę, a w 11. starciu najpierw raz posłał mistrza na deski, a potem odłączył mu prąd. Bez cienia przesady można powiedzieć, że to była jedna z najbardziej dramatycznych i niesamowitych walk w historii polskiego boksu.
Głowacki nie był mistrzem zbyt długo. Wprawdzie obronił pas w starciu ze świetnie znanym polskim kibicom Steve’em Cunninghamem, ale kolejna walka już się nie powiodła. Do Polski przyjechał Oleksandr Usyk, amatorski mistrz Europy, świata i igrzysk olimpijskich. Dla Ukraińca była to zaledwie 10. wala w zawodowej karierze. Wszystkie wcześniejsze wygrał przed czasem. Głowackiego nie znokautował, ale i tak wygrał prawie wszystkie rundy, i odebrał Polakowi pas. Ma go do dzisiaj, niedługo zmierzy w finale turnieju World Boxing Super Series z Muratem Gassijewem. Stawką będą wszystkie pasy mistrzowskie wagi junior ciężkiej.
Od razu poczułem, że weszło
Dla rosyjskich i ukraińskich kibiców ta walka będzie wydarzeniem roku. Ale nie ma co ukrywać, że z niemal równie dużym zainteresowaniem na jej wynik będzie czekał także Głowacki. Polak miał generalnie bardzo dużego pecha, że kończąca się właśnie edycja rozpoczęła się już po tym, jak stracił pas. Koło nosa przeszła mu szansa na wielkie pieniądze i jeszcze większe sukcesy.
Wiele wskazuje jednak na to, że „Główka” jeszcze swoją szansę dostanie. Na razie zrobił kolejny krok – w rodzinnym mieście zdemolował solidnego rywala z Kolumbii. Santander Silgado ma na koncie 28 zwycięstw (22 przed czasem) i 4 porażki. Co ważne, przegrywał z naprawdę mocnymi rywalami: jak choćby z Denisem Liebiediewem w walce o mistrzostwo świata, z Rachimem Czakijewem oraz Dmitrijem Kudriaszowem w starciach o pas WBC Silver. Z Głowackim padł po pierwszym soczystym ciosie.
– Było parę błędów, bo przyjąłem mocny lewy sierp. Z lepszym zawodnikiem, jak Gassijew, mogłoby się to źle skończyć. Co ważne, znów czuję siłę moich ciosów. W poprzednich walkach mi tego brakowało. Wrócił stary „Główka”, który ma czym uderzyć. Teraz się odblokowałem, będzie już tylko lepiej. Fajnie, że wszedł czysty cios i tak się skończyło. Od razu czułem, że weszło – mówił tuż po zwycięstwie w Wałczu. – Na razie przede mną dwa tygodnie przerwy, a potem wracam na salę. Promotor coś tam wspominał, co dalej, ale ja mu przerywałem. Mówiłem: najpierw Wałcz, potem pogadamy. Ale liczę na mocnych rywali i wysoką stawkę.
To „coś tam”, o którym miał wspominać promotor Andrzej Wasilewski, to następna edycja turnieju World Boxing Super Series z udziałem światowej czołówki. Głowacki tym razem ma mieć zagwarantowany udział.
Może wygrać z każdym
– Ostatnie zwycięstwo było bardzo ważne. Z tego, co się nieoficjalnie mówi, ma ono zapewnić Głowackiemu przepustkę do turnieju WBSS – tłumaczy Piotr Momot z portalu ringpolska.pl. – Tam minimalna wypłata za walkę wynosi 400 tysięcy dolarów, a takich pieniędzy za jedną walkę Krzysztof jeszcze nie dostał. Wszystko jest jeszcze nieoficjalne, ale pierwsze walki w ramach turnieju mają się odbyć we wrześniu, może październiku.
To może być wielka szansa Głowackiego. Po pierwsze na kolejną walkę o mistrzostwo świata, a po drugie – na zarobienie dobrych pieniędzy. Kolejność można ustawiać dowolnie, ale nie ma to wielkiego znaczenia. „Główka” niedługo kończy 32 lata. Boksersko jest ukształtowany, ma dobry rekord, rozpoznawalne nazwisko i znowu mocny cios. Co równie ważne – poukładał sobie sprawy osobiste. Wszystko wydaje się być na dobrej drodze, choć z hurraoptymizmem nie należy raczej szaleć.
– Trudno typować, jaka jest szansa na to, że w najbliższym czasie Głowacki dostanie szanse na odzyskanie mistrzowskiego pasa. Przede wszystkim dlatego, że nie wiadomo, kto te pasy będzie posiadał – podkreśla Momot. – Tego nie dowiemy się przed rozstrzygnięciem starcia Usyk – Gassijew. Jedno jest pewne: w pełni formy Głowacki jest w stanie wygrać z każdym na świecie.
Głowacki przy poprzedniej edycji World Boxing Super Series miał pecha. Zamiast niego w ośmioosobowej stawce znalazł się Krzysztof Włodarczyk, który już w trzeciej rundzie przegrał z Muratem Gassijewem. Teraz także kolejka polskich bokserów do dużych walk w wadze junior ciężkiej jest długa i pełna naprawdę mocnych nazwisk. Oprócz Głowackiego stoją w niej, lub próbują się do niej wepchnąć także wspomniany „Diablo”, mistrz Europy organizacji WBO Mateusz Masternak oraz dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata wagi półciężkiej – Andrzej Fonfara, który właśnie przeszedł do wyższej kategorii wagowej. Inaczej mówiąc: można by zorganizować polski turniej wagi junior ciężkiej na naprawdę światowym poziomie. Szkoda, że to tylko science-fiction, bo byłoby naprawdę grubo.
JAN CIOSEK
Fot. Newspix.pl