W piątek na konferencji prasowej było wzruszenie i łzy. Całkowicie zrozumiałe, bo Arkadiusz Głowacki i Paweł Brożek w Wiśle Kraków nie tylko przeżyli wiele wspaniałych chwil, ale też zostawili mnóstwo zdrowia. I to w znaczeniu dosłownym, bo obaj nie zaliczali się przecież do grona piłkarzy z adamantium. Dzisiaj, nawet jeśli oczy znów im się zaszkliły, na pewno było inaczej. Optymistycznie i bardziej kolorowo. Szczególnie na trybunach, które – choć niemal doprowadziły do tragedii – to jednak pięknie pożegnały swoje legendy. Piłkarzy nietuzinkowych i w XXI wieku dla Wisły najważniejszych.
Bez wątpienia było to piękne pożegnanie. Piękne i z ludzką twarzą, bo w szpalerze dziękującym legendom Białej Gwiazdy ustawili się też zawodnicy Lecha. Dziwnych czasów doczekaliśmy, skoro do rangi unikalnych wydarzeń musimy wynosić zwyczajne w gruncie rzeczy gesty, ale (hiszpańskie) trendy, niestety, robią swoje. Dobrze więc, że w naszej pełnej cudactw lidze, która od lat toczy nierówną walkę z logiką, jest jeszcze odrobina normalności.
Wracając do pożegnania zgotowanego piłkarzom. Jeśli pamiętacie jeszcze, jak kibice Wisły żegnali kilka lat temu Radosława Sobolewskiego, to teraz wszystko wyglądało podobnie. Czyli było na poziomie odpowiadającym temu, co Głowacki i Brożek wnieśli do historii krakowskiego klubu.
Całemu wydarzeniu towarzyszyła efektowna oprawa…
… również w wersji okraszonej pirotechniką…
….i wspomniany już szpaler, w którym poza piłkarzami obu zespołów ustawili się też byli zawodnicy i członkowie sztabu szkoleniowego Wisły, grający dla Białej Gwiazdy piętnaście lat temu i prowadzący ją do dubletu. Wśród nich m.in. Kamil Kosowski, Marcin Kuźba, Piotr Brożek czy Henryk Kaspeczak, czyli naprawdę mocne nazwiska.
Ceremonię próbowali wprawdzie zakłócić fani Lecha przemieszani na trybunie gości z nielicznymi fanami Cracovii, ale ich „wypierdalaj” – zapewne kierowane w stronę Głowackiego – nie przebiło się przez okrzyki wznoszone przez resztę stadionu.
Co nie udało się lechitom, udało się jednak wiślakom. Fani Białej Gwiazdy świętowali dziś z jeszcze jednej okazji – piętnaście lat temu do życia powołano grupę Ultra Wisła. Zaczęło się od całkiem przyjemnej oprawy…
… dla wzmocnienia przekazu dodano trochę koloru, który chwilę później zadymił cały stadion.
Sędzia Jakubik nie miał wyjścia i musiał na chwilę przerwać spotkanie. Wtedy kibicie Wisły zaczęli odliczanie od dziesięciu w dół, by po „jeden” odpalić kolejną porcję rac.
Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Nie minęły dwie minuty, a na trybunie wybuchł mały pożar, a spiker zaczął wzywać straż pożarną. Kiedy strażacy pojawili się pod trybuną i zaczęli gasić, ogniem zajęła się inny element oprawy. Nad murawą momentalnie zrobiło się czarno, w powietrzu czuć było swąd spalenizny. To, że nikt nie ucierpiał przez idiotyczne zachowanie wiślaków, to po prostu wielkie szczęście. I naprawdę nie ma w tym ani grama przesady. Tydzień temu Lokomotiw Moskwa przy użyciu rac świętował zdobycie mistrzostwa Rosji, co 14-letni Kirił okupił poważnymi oparzeniami twarzy. Czy takie obrazki chcemy oglądać też na polskich stadionach? Oczywiście, że nie.
Na Wiśle pożar. Straż w akcji. pic.twitter.com/T5SrYuQmhB
— Karol Bochenek (@K_Bochenek) 13 maja 2018
Gdy całe zamieszanie udało się już opanować, nastąpił najbardziej symboliczny moment meczu. Na boisku w miejsce Marko Kolara pojawił się Paweł Brożek. Na twarzy żegnającego się z Wisłą napastnika wyraźnie malowało się przejęcie. Brożek kilka razy chował ją w dłoniach, był przejęty niemal tak, jakby za chwilę miał zadebiutować, a nie rozegrać ostatni mecz w barwach Wisły. A może między jednym i drugim po prostu nie ma żadnej różnicy?
Zanim długoletni filar Białej Gwiazdy przejął opaskę kapitańską, wiślacka część stadiony ryknęła „Jesteś legendą, hej Broziu jesteś legendą!”. Tej krótkiej chwili, związanej właśnie z wyjściem na boisko, Arkadiusz Głowacki może mu zazdrościć.
Jaki był ten ostatni mecz Brożka w barwach Białej Gwiazdy? Cóż, gdyby rozbić jego występ na atomy, wyszłoby dokładnie to samo, co na przestrzeni całego sezonu. Że niemrawy i bez dawnego błysku. W najmniej spodziewanym momencie Paweł zrobił jednak to, czym zasłużył sobie na dozgonny szacunek fanów Białej Gwiazdy. Idealnie wkleił się między obrońców, puścił sobie piłkę do przodu i sprawił, że cały stadion eksplodował. W swojej karierze strzelił mnóstwo ważnych bramek, ale w jego prywatnym rankingu ta może być najważniejsza. Zapewne jedynym golem w sezonie podtrzymał szanse Wisły na awans do europejskich pucharów. Znów ją uratował, znów dał kibicom mnóstwo radości. Po prostu Pan Napastnik. Po prostu Pan Piłkarz.
I właśnie takiego Brożka powinni zapamiętać wszyscy kibice. Powinni mieć w głowie obraz gościa, który przez kilka ładnych sezonów przerastał ekstraklasę, a bramki zdobywał z obcą zdecydowanej większości polskich napastników regularnością. Powinni pamiętać, że potrafił pogrążyć każdego, bez względu na to, czy Wisła grała u siebie czy na wyjeździe. Bez względu na to, czy mierzyła się z Legią, Lechem, Beitarem, FC Basel czy Panathinaikosem. Powinni odświeżać bramki strzelane z akcji, z rzutów karnych, prawą i lewą nogą czy głową. Trudno nie będzie, bo przecież jest w czym wybierać.
Głowacki, który przez problemy zdrowotne wiosną zagrał tylko pięć minut, w oczach fanów już na zawsze pozostanie wzorem kapitana. Kimś, kto – jak sam powiedział – dorósł do tego, by być wiślakiem. To zresztą taki typ człowieka i sportowca, którego nie można nie cenić i nie szanować. Który gotów jest do wielu poświęceń, gra twardo i nieustępliwie, ale zawsze uczciwie. Pamiętacie jeszcze, co zrobił kilka sezonów temu w meczu na Łazienkowskiej, gdy sędzia pokazał mu czerwoną kartkę? Zamiast zacząć wymachiwać rękami, jak przecież mają w zwyczaju piłkarze, Głowacki podszedł do arbitra, by rękę mu uścisnąć. Niby nic wielkiego, ot przejaw świadomości i szacunku wobec siebie oraz tych, którzy oglądają mecz, ale i tak bardzo wymowne.
I Brożek, i Głowacki po meczu dostali możliwość powiedzenia kilku słów do kibiców. Większość spodziewała się pewnie długich wspominków przeplatanych zaskakującymi reminiscencjami, ale zamiast tego obie legendy zaserwowały krótkie i treściwie podziękowania. Przede wszystkim za to, że mogli być częścią Wisły, tworzyć jej historię i prowadzić ją w wielu meczach. Prowadzić do sukcesów, ale także prowadzić przez ciężki okres, gdy wyniki były przeciętne, a zawodnikom raz płacono, a raz nie, ale częściej jednak nie płacono. Różni zawodnicy przewinęli się wówczas przez szatnię Białej Gwiazdy i różnie na zaistniałą sytuację reagowali, ale Głowacki i Brożek zawsze byli w tej grupie, która na Wisłę nie powiedziała nawet pół złego słowa. Za to też nabili sporo punktów do szacunku.
Obu legendom można pewnie trochę zarzucić. Że nie zrobili kariery na miarę potencjału (zwłaszcza Brożek, który trochę się w Wiśle zasiedział), że królować potrafili tylko na własnym podwórku czy że regularnie zawodzili w reprezentacji. Do ekstraklasowej rzeczywistości wnieśli jednak bardzo dużo, sprawiając, iż liga była ciekawsza. Ciekawsza o dwie wielkie i czysto wiślackie osobowości, które przede wszystkim broniły się umiejętnościami. Ekstraklasa z Brożkiem w innym klubie nadal będzie ekstraklasą, ale jednak delikatnie przemodelowaną. Trochę nienaturalną. Ekstraklasa bez Głowackiego nadal będzie ekstraklasą, ale jednak wyraźnie uboższą. Wisła Kraków bez Brożka i Głowackiego nadal będzie Wisłą Kraków, ale mimo wszystko pozbawioną sporego kawałka swojej duszy.
Osobiście bardzo cieszę się, że mogłem z perspektywy kibica oglądać w akcji obu tych świetnych zawodników. Z trybun na Wiśle widziałem różne rzeczy. Hattrick Rafała Boguskiego z Odrą Wodzisław, bramkę Grzegorza Kmiecika w derbach z Cracovią rozegranych w ramach Pucharu Ekstraklasy, banany lecące w stronę Manuela Arboledy, rozczarowanie po meczu z Twente, które przerodziło się w niepohamowaną radość, nawet Daniela Bogusza wybijające wszystkie „piątki”, co – strzelam – dwadzieścia lat temu było dla mnie wyjątkowo dziwne. Dzisiejsze pożegnanie to jednak inna kategoria. Pierwszy raz miałem wrażenie, że dzieje się coś naprawdę ważnego.
Dlatego wielkie dzięki, Panowie. Kapitalnie było Was oglądać z Biała Gwiazdą na piersi.
KAROL BOCHENEK
Fot. główna – 400mm.pl