Reklama

Woffinden zawładnął Narodowym, wygrywając inaugurację na Grand Prix

redakcja

Autor:redakcja

12 maja 2018, 22:59 • 3 min czytania 3 komentarze

Byliśmy przekonani, że inauguracja cyklu Grand Prix 2018 na PGE Narodowym wypadnie znakomicie. Atmosfera świetna. Zawodnicy najlepsi, jakich tylko można w żużlowym świecie znaleźć. I tylko tor nieco odstawał, choć – trzeba mu to oddać – dał nam mnóstwo emocji. Niestety, niekoniecznie pozytywnych.

Woffinden zawładnął Narodowym, wygrywając inaugurację na Grand Prix

Zacznijmy od najważniejszego: zwycięzcą Tai Woffinden. Trzy ostatnie zwycięstwa Anglika w cyklu Grand Prix to zawody w Polsce. Zresztą, po raz drugi triumfuje na Narodowym. Ma patent na nasze tory, nawet te, w których nie jeździ w lidze. Drugi, tuż za nim – po fantastycznej walce w finałowym biegu – przyjechał Maciej Janowski. Nasz jedyny reprezentant przegrał, bo… był zbyt kulturalny. A przynajmniej tak to wyglądało. „Magic” mógł przyblokować swojego rywala, ale i kolegę z drużyny, zostawił mu jednak miejsce, a Tai bezwzględnie to wykorzystał. Jak znamy Maćka, to odkuje się w Danii. I oby nie tylko tam.

Więcej oczekiwaliśmy na pewno po reszcie Polaków, zwłaszcza Patryku Dudku, ale – niestety – półfinały są jakie są. Wystarczy jeden błąd i finał się oddala. Tak było właśnie w przypadku Patryka. Zupełnie inaczej wyglądało to u Bartka Zmarzlika, który fatalnie wystartował, ale później starał się nadrobić. Zabrakło czasu i możliwości, bo rywale – Łaguta i Woffinden – po prostu wyprzedzić się nie dali. Szkoda nam też Krzysztofa Kasprzaka, który zaczął od dwóch wygranych wyścigów, ale później upadł, został wykluczony, a w kolejnych już się nie pozbierał. A skoro o upadkach…

Reklama

No, trochę ich było. Tak, jak pisaliśmy: tor dawał się we znaki. Kluczowy był start, a jeśli tam nie wypadło się dobrze, to z trudem nadrabiało się na kolejnych metrach i wirażach. Problemy miał z nim chyba każdy, kto pojawił się tego dnia na starcie. Oprócz wspomnianego Kasprzaka leżeli m.in. Pawlicki, Dudek czy Sajfudinow.

Nerwy zawodników oraz kibiców (a w tym i nasze) były więc napięte do granic możliwości. Tym bardziej, że sędzia na starcie przytrzymywał taśmę najdłużej, jak tylko się dało. Co zresztą skończyło się wykluczeniem z zawodów dla JasonaDoyle’a, który dwukrotnie jej dotknął przy okazji startów. Powiemy tak: ubiegłoroczny mistrz świata nie wyglądał na specjalnie zadowolonego z tego powodu…

W najgorzej sytuacji był dziś Nicki Pedersen. Problemy z kręgami to jedno, drugie – prawa ręka. Przypominamy, że od młodości nie ma w niej dwóch palców. Kolejne dwa były za to połamane. Duńczyk przystępował więc do wyścigu stojąc na z góry straconej pozycji. Bo tor w Warszawie wymagał, by tą ręką naprawdę mocno pracować. Skończyło się tak, jak skończyć się musiało – upadkiem, który wyglądał naprawdę nieciekawie. Przed ostatnią serią wyścigów Nicki wycofał się z dalszego udziału w zawodach. Pozostaje życzyć zdrowia, ale i zastanowić się, gdzie leży granica pomiędzy ambicją a głupotą i niepotrzebnym narażaniem swojego życia.

Reklama

Najlepsze jest to, że dzisiejsze zawody zostawiły w tyle kilku faworytów – ze wspomnianym Doyle’em na czele. Co to oznacza? Że w kolejnych rundach Grand Prix będą musieli nadrabiać stracone do Lindgrena czy Woffindena punkty. Gwarantujemy więc, że rywalizacja będzie wyglądać znakomicie.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...