Nie ma w polskiej piłce sytuacji, w której można powiedzieć, że posada trenera jest absolutnie bezpieczna. Stołki, na których siedzą szkoleniowcy, różnią się tylko poziomem rozgrzania. Niby teraz trudno sobie wyobrazić, że po dwóch miesiącach ligowych zmagań pracę w swoich klubach mogli stracić np. Gino Lettieri czy Jerzy Brzęczek, ale tak samo w marcu myśleliśmy o sytuacji Mirosława Smyły w Odrze Opole. Trenera, który po porażce z Bytovią już nie poprowadzi ekipy beniaminka I liga.
Dla tych, którzy w ogóle nie interesują się zapleczem ekstraklasy, musimy nakreślić szerszy kontekst. Zatrudnienie Smyły w Opolu przed tym sezonem było o tyle ciekawe, że wcale nie był on jakimś gorącym nazwiskiem na rynku, a zastąpić miał trenera, który awansował z tą drużyną w dwa lata z trzeciej ligi do drugiej i z drugiej do pierwszej. Przyczyny rozstania z Janem Furlepą były owiane lekką tajemnicą, ale gdy przystawiło się ucho, dało się usłyszeć, że klub chciał kogoś bardziej postępowego i z większym szacunkiem wśród piłkarzy. Mówiło się, że w przypadku Furlepy zawodnicy mieli nawet sami ustalać taktykę, nie bacząc na pomysły trenera.
Na początku wydawało się Odra strasznie wtopiła. Nowy trener zadebiutował meczem pucharowym ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki (średniak grupy 1 w trzeciej lidze). Wynik? 0-5, czyli absolutna kompromitacja. Kibice wyklinali zarząd swojego klubu przez bite dwa tygodnie, które dzieliły tę wtopę od inauguracji ligi.
Przestali, bo w swoim pierwszym meczu po awansie Odra rozgromiła Górnika Łęczna, a potem punktowała na tyle dobrze, że rundę jesienną skończyła – że tak to ujmiemy – na miejscu z pięknym widokiem na ekstraklasę.
Wynik ponad stan? Jeśli chodzi o sam budżet, to Odra kręciłaby się gdzieś w okolicach miejsc 13-16, czyli zdecydowanie tak. Ale wiadomo, jak to jest – apetyty zostały rozbudzone, więc pewnych rzeczy robić nie wypada. Na przykład nie można w takiej sytuacji w kolejnych dziesięciu meczach nie wygrać ani razu, pięć spotkań zremisować i pięć przegrać. Czasami Odra była wyraźnie słabsza, czasami traciła gole i punkty w kuriozalnych okolicznościach, a czasami brakowało jej po prostu trochę szczęścia, ale efekt jest taki, że szybko zjechała w tabeli na 11. miejsce. Jeśli ktoś powie, że „na swoje”, to nie zaprzeczamy.
I pomimo tego, że spadek beniaminkowi raczej nie grozi (9 punktów przewagi nad strefą spadkową), Smyła – co jest coraz rzadziej spotykanym ruchem – oddał się po dyspozycji zarządu. Ten podjął decyzję o jego zwolnieniu, a my mamy mieszane odczucia. Szukanie strażaków to oczywiście powszechna praktyka, ale w przypadku pożaru, a tego w Opolu chyba jeszcze nie było. No chyba, że uznamy, że lepiej dmuchać na zimne, ale jakoś trudno nam uwierzyć, że piłkarze, którzy pod wodzą tego szkoleniowca potrafili być rewelacją ligi, nagle zapomnieli, jak gra się w piłkę. Jednak trochę pachnie to pójściem na łatwiznę.
Fot. Newspix.pl