Reklama

Diego – mamę oszukasz, tatę oszukasz, ale zdrowia nie dasz rady

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2018, 12:54 • 5 min czytania 3 komentarze

Atletico to naprawdę specyficzna drużyna, szczególnie dla ofensywnych graczy. Choć nie lubimy słowa „cierpienie” używanego nagminnie przez Hiszpanów w kontekście zmagania się z boiskowymi trudami, to jednak idealnie pasuje ono do sytuacji wielu obecnych lub byłych już graczy Rojiblancos. Typowi skrzydłowi wymiękają tam jeden po drugim, co dobitnie było widać na przykładach Gaitana oraz Carrasco, a teraz nawet Vitolo. Z napastnikami ostatnio nie jest jakoś wybitnie lepiej. Właściwie gdyby nie Griezmann, madrytczycy mieliby spore problemy. Nawet bowiem Diego Costa nie może zaliczyć swoich pierwszych miesięcy na Wanda Metropolitano do udanych.

Diego – mamę oszukasz, tatę oszukasz, ale zdrowia nie dasz rady

Wczorajszy mecz z Arsenalem był właściwie jednym z niewielu wyjątków od reguły martwiącej wszystkich Los Colchoneros. Nie stanęlibyśmy daleko od prawdy pisząc, iż w półfinałowym rewanżu oglądaliśmy jego prawie najlepszą wersję. Prawie robi wielką różnicę, bo rysek na i tak bardzo dobrym występie kilka się pojawiło, na przykład pod względem wielu nieporozumień z Antoinem Griezmannem. Mimo tego co chwilę dręczył obrońców przeciwnika, głównie dzięki swej sile fizycznej – odbijali się od niego wszyscy z Nacho Monrealem oraz Hectorem Bellerinem na czele. Ten drugi zresztą przegrał z nim kluczowy pojedynek, po którym były gracz Chelsea strzelił jedynego i decydującego gola.

To paradoks, bo w ostatnim czasie zdrowie zdecydowanie nie jest najmocniejszą stroną bohatera tego tekstu. Odkąd dołączył ponownie do ekipy Diego Simeone, praktycznie cały czas coś mu dolega. Nawet jeśli przez dłuższy czas występuje, to i tak wiele mówi się o odczuwanych przez niego bólach czy też nie do końca wyleczonych urazach. Zaraz po tym jak zimą zaczął pojawiać się na boisku, wystąpiły u niego szeroko rozumiane „kłopoty mięśniowe”, całkiem niedawno zaś stracił parę tygodni ze względu na uraz uda. W międzyczasie przypałętał mu się jeszcze problem z kostką i również wczorajszego spotkania nie dokończył z powodu kontuzji. Pierwsze raporty mówiły co prawda, iż El Cholo zdjął go z boiska zapobiegawczo, wszak napastnika łapały skurcze, aczkolwiek bardziej dogłębne badania zostaną dopiero przeprowadzone.

Nie macie czasem deja vu? My tak, bo to samo działo się z Diego Costą zanim jeszcze odszedł do Chelsea. Wtedy również zmagał się z mniejszymi urazami, z tego powodu stracił nawet finał Ligi Mistrzów. Walczył z czasem, by jak najszybciej wrócić do pełnej dyspozycji i pomóc kolegom, ale zamiast tego już po 9. minutach musiał zostać zmieniony, ponieważ odnowiła mu się kontuzja.

Wydaje się, że on i urazy to już para nie do rozdzielenia. Inna strona tego medalu jest taka, iż jednocześnie mamy do czynienia z dość ciekawym przypadkiem. Komu jak komu, ale akurat Coscie nie można odmówić zaangażowania w grze. Zawsze chce grać, biegać i walczyć do upadłego aby nie splamić czerwono-białej koszulki, nawet gdy nie jest w pełni przygotowany fizycznie. W ten sposób błędne koło samo się nakręca, bo przemotywowany napastnik nie nadąża się leczyć, wychodzi na boisko, haruje na nim i za chwilę znów musi latać po gabinetach lekarskich.

Reklama

No ale tak to już, kiedy chce się oszukać własny organizm. Że tak sobie pozwolimy sparafrazować – mamę oszukasz, tatę oszukasz, ale zdrowia nie dasz rady.

A to podejście odbija się również na wynikach, jakie wykręca Diego Costa. Trzeba to sobie powiedzieć otwarcie – kiedy pominiemy wczorajszy mecz z Arsenalem, otrzymamy obraz zawodnika, który swoimi występami po prostu rozczarowuje. Wczorajsze trafienie było bowiem jego pierwszym od prawie dwóch miesięcy! Ostatnio strzelił gola Lokomotivowi, potem dał tylko jedną asystę w potyczce ze Sportingiem, a jednocześnie rozegrał w tym okresie 8 spotkań. Wejście miał co prawda dużo lepsze, wszak strzelał Lleidzie, Getafe, Sevilli, Athleticowi… Nie była to jakaś zabójcza regularność, bo i „suche” mecze mu się trafiały, ale i tak nie ma co porównywać jego formy z zimy z obecną.

To zatem całkowicie naturalne, że o dyspozycję „brazylijskiego Hiszpana” martwią się kibice Atletico, a tym bardziej klubowy sztab szkoleniowy. Delikatnie rzecz ujmując, jego konkurencja dupy nie urywa. Gameiro strzela raz na kilka spotkań, podobnie zresztą Correa, który de facto częściej występuje na prawym skrzydle. Natomiast Fernando Torres po prostu jest Fernando Torresem i od niego chyba nawet już nikt nie żąda gradu bramek. I tak by się nie doczekał.

Dlatego właśnie niezwykle ważne dla Rojiblancos pozostaje utrzymanie Diego Costy w możliwie najlepszej dyspozycji fizycznej. Finisz Primera Division co prawda w zasadzie mogą olać, ale finał Ligi Europy przeciwko niespodziewanie solidnej Marsylii sam się nie wygra.

Aby tego dokonać, Atletico potrzebuje mocarnego zawodnika nie tylko ze względu na jego ogromną siłę mięśni czy też woli, ale także z powodów taktycznych. Można śmiać się z „robienia przestrzeni kolegom” przez napastników, tak jak darto łacha chociażby z Lewandowskiego podczas Euro we Francji, ale skoro Griezmann wielokrotnie zwracał uwagę na ten aspekt, to chyba rzeczywiście coś musi w nim być. – Diego daje mi dużo wolności w grze. Przy nim mogę robić to, co lubię najbardziej. Zejść do boku albo do środka, jednocześnie nadal mając jeszcze kogoś przed sobą. To on „uderza” w defensywy rywali, ja stanowię dla niego wsparcie – opowiadał Antoine. Teraz już w ofensywie nie wszystko zależy od niego, dlatego właśnie gdy Antoine oraz Costa występują razem, nieprzewidywalność, kreatywność no i przede wszystkim skuteczność Atletico wzrastają znacznie. Ani Correa, ani Gameiro, ani tym bardziej Torres nie są w stanie zapewnić Francuzowi podobnego komfortu.

W najbliższym czasie Cholo Simeone powinien więc oszczędzać swojego wręcz bezcennego napastnika. Zanim bowiem jego ekipa zmierzy się z Marsylią, czekają ją potyczki z Espanyolem oraz Getafe. Papużki nie walczą już o nic, zaś Getafe ma jeszcze nadzieję na awans do europejskich pucharów, aczkolwiek patrząc z perspektywy Rojiblancos – to żadna różnica. Stawka tych spotkań jest dla nich praktycznie zerowa, dlatego słuszne i logiczne byłoby danie Coscie trochę luzu, aby zdążył dojść do siebie przed finałem Ligi Europy.

Reklama

No chyba że on sam znów zerwie się spod kontroli i postanowi grać przeciwko całemu światu, z własnym organizmem oraz nadziejami kibiców na czele…

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Kolarstwo

„Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha
0
„Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Hiszpania

Komentarze

3 komentarze

Loading...