Reklama

Między polityką a sportem. Czy historię można nadpisać?

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

01 maja 2018, 17:43 • 8 min czytania 3 komentarze

Donald Trump chce zrobić coś, czego z różnych względów nie zdołali doprowadzić do końca Barack Obama ani George W. Bush – rozważa pełne ułaskawienie Jacka Johnsona, pierwszego czarnoskórego mistrza świata w boksie. W ostatnich dniach podobnej wagi symboliczne posunięcie doszło do skutku także w Australii. Czy poza krótkotrwałym efektem PR-owym faktycznie można w ten sposób osiągnąć coś więcej?

Między polityką a sportem. Czy historię można nadpisać?

Johnson walczył niemal przez całe życie – ostatnie pojedynki toczył w wieku 67 lat na kilka miesięcy przed śmiercią. Urodził się w 1878 roku w Teksasie, gdzie niewolnictwo w świetle prawa zniesiono zaledwie kilka lat wcześniej. Dyskryminacja rasowa była jednak chlebem powszednim. Gdy stawiał pierwsze kroki w boksie, to zetknął się z zupełnie inną dyscypliną niż dzisiaj. Szermierka na pięści była wówczas rozrywką głównie dla co bardziej zamożnych przedstawicieli białej klasy średniej – nikomu nie przyszło do głowy, że Afroamerykanin mógłby w ogóle zostać mistrzem świata. Nauczony latami sparingów wykształcił specyficzny styl, który opierał się głównie na aktywnej defensywie i przygotowaniu kondycyjnym.

Pod koniec 1908 roku Johnson dopiął swego i wreszcie spotkał się w ringu z czempionem. Tommy’ego Burnsa dopadł jednak dopiero w dalekiej Australii. Między linami doszło do tego, czego wielu się skrycie obawiało – pretendent zdeklasował obrońcę tytułu, a jednostronny pojedynek został przerwany w 14. rundzie. W ojczyźnie Johnson nie mógł jednak liczyć na uznanie. Próbował się bowiem odnaleźć w społeczeństwie, które nie akceptowało jego kolejnych małżeństw z białymi kobietami. To mniej więcej właśnie wtedy rozpoczęły się też pierwsze poszukania „wielkiej nadziei białych”, które do dziś co jakiś czas powracają, jednak w zupełnie innym już kontekście.

Wtedy nowego mistrza pokory miał nauczyć Jim Jeffries – ostatni wielki dominator wagi ciężkiej, który zakończył karierę kilka lat wcześniej nie ponosząc żadnej porażki. Promotorzy nawet nie musieli specjalnie reklamować pojedynku, który w oczywisty sposób sprowadzał się do wątku rasowego. Na żywo walkę w specjalnie w tym celu zbudowanym miejscu obejrzało 16 tysięcy widzów. Johnson był lepiej przygotowany fizycznie od leciwego rywala i w końcu znokautował go w 15. rundzie. Przez całe Stany Zjednoczone przetoczyły się poważne zamieszki rasowe, które pozbawiły życia wiele osób – w większości czarnoskórych. Nowy mistrz na zyskanie powszechnej renomy wciąż nie miał jednak szans i w końcu przestał próbować.

Reklama

W kolejnych latach bliższe kontakty miał z szemranymi przedsiębiorcami i drobnymi przestępcami. Choć legalnie dorobił się sporych pieniędzy, to nadal uwierał „białą” Amerykę. Służby cały czas tylko czyhały na jego najdrobniejszy błąd. W końcu się doczekały – w 1912 roku pięściarza oskarżono o złamanie jednego z zapisów kontrowersyjnej „ustawy Mana”. Na jej mocy za nielegalne uważano przewożenie między stanami kobiet w „niemoralnym celu”. W skrócie oznaczało to tyle, że przyłapany na podróży z białą kobietą czarnoskóry mężczyzna mógł mieć potem duże kłopoty. Pięściarzowi nigdy nie udowodniono czerpania korzyści z nierządu – zapis był jednak tak skonstruowany, że w praktyce pozwalał na zastosowanie rasizmu w świetle prawa. I tak właśnie traktowana jest po latach ta sprawa – jako zemsta w białych rękawiczkach na człowieku, który łamał społecznie przyjęte normy uganiając się za białymi kobietami.

Dlaczego Obama umył ręce?

Johnsona na „przestępstwie” przyłapano dwukrotnie – za pierwszym razem w październiku podczas podróży… z przyszłą żoną. Lucille Cameron nie zamierzała współpracować z organami ścigania i sprawa szybko upadła. Do czasu… Przeciwko mistrzowi zeznała potem jego była – Belle Schreiber. Sprawę w zaledwie godzinę rozstrzygnęła biała ława przysięgłych, a pięściarza za coś tak na pozór błahego skazano na absurdalną karę – rok bezwzględnego więzienia. Pięściarz z werdyktem się nie pogodził i wraz z żoną uciekł przez Kanadę do Europy. Zmuszony przez okoliczności wrócił w 1920 roku i nie miał wyjścia – musiał odsiedzieć prawie całość zasądzonej kary. Tytuł mistrzowski stracił 5 lat wcześniej na Kubie w kontrowersyjnych okolicznościach – Johnson twierdził, że został przekupiony, a wśród obietnic miała znaleźć się także gwarancja wolności.

Niespełna sto lat później sprawa wraca ze zdwojoną siłą – wszystko za sprawą jednego wpisu Donalda Trumpa na Twitterze. „Zadzwonił do mnie Sylvester Stallone z historią mistrza świata wagi ciężkiej Jacka Johnsona. Jego procesy i związane z tym męki były niezwykłe, jego życiorys złożony i pełen kontrowersji. Wielu innych patrzyło w ostatnich latach na tę sprawę z nadzieją, że da się coś zrobić i tak – rozważam pełne ułaskawienie!” – napisał w swoim stylu, a losy Johnsona nagle na nowo zyskały wielką uwagę mediów.

Zabiegi mające na celu oczyszczenie dobrego imienia Johnsona od lat prowadzi senator John McCain – prywatnie wielki fan boksu. Zagadnienie łączy zresztą Republikanów i Demokratów ponad polityczną linią podziałów. W 2016 roku przedstawiciele obu partii apelowali do Baracka Obamy, by spróbował podjąć działania w 70. rocznicę śmierci pięściarza. Nie pierwszy raz prezydent wolał wybrać milczenie.

„To przykre, że ten niesprawiedliwy wyrok nie został naprawiony za życia boksera. Pośmiertne ułaskawienie to jednak okazja do tego, by podkreślić wkład Jacka Johnsona w budowę naszego społeczeństwa i naprawić błędy historii” –  przekonywali senatorzy. Teraz kibicują inicjatywie Trumpa razem z rodziną pięściarza. „Wiele osób pyta – jakie to ma znaczenie? Kogo to obchodzi? Przecież on nie żyje i nic go nie to nie rusza. To prawda, ale wciąż żyją członkowie jego rodziny. Dla nas to jest naprawdę ważne” – przekonuje Linda Haywood, jedna z krewnych Johnsona.

Reklama

Dlaczego Obama – mimo kilku okazji – nie zdecydował się na pośmiertne ułaskawienie wybitnego pięściarza? W teorii może się wydawać, że na takim ruchu mógł tylko zyskać. Według ludzi z otoczenia ówczesnego prezydenta świadomie nie chciał on jednak na nowo rozbudzać dyskusji na tematy zahaczające o rasizm. W ogóle co do zasady był też przeciwny pośmiertnemu honorowaniu – w przeciwieństwie do poprzedników – Billa Clintona i George’a Busha – którym się to zdarzało. Inną sprawą jest także skomplikowany życiorys Johnsona, co chyba próbował między słowami poruszyć także Trump. Stosunek pięściarza do kobiet oraz udowodnione kontakty ze światem przestępczym trudno byłoby obronić, ale wciąż – nie to jest przecież w tej sprawie najistotniejsze.

Australia przeprasza po latach

Pośmiertne uczczenie sportowca to w ostatnich tygodniach głośny temat także w Australii. Peter Norman – bez sięgania po Wikipedię te personalia pewnie niewielu osobom mówią coś więcej. Jeden rzut oka na wyniki wyszukiwania jednak wystarczy, by w tym sprinterze rozpoznać cichego bohatera jednego z najbardziej charakterystycznych zdjęć w historii sportu.

W 1968 roku na olimpijskim podium obok Australijczyka stanęli Amerykanie Tommie Smith i John Carlos. Rywale z bieżni podnieśli do góry ręce – jeden prawą, drugi lewą. Na obu widniały czarne rękawiczki – gest kojarzył się z rozrastającym się w USA ruchem „Black Power”. Obaj weszli także bez butów – mieli tylko czarne skarpetki. Zachowanie uznano za symbol sprzeciwu wobec dyskryminacji na tle rasowym. Równolegle w USA działy się bowiem niepokojące rzeczy – Muhammad Ali został pozbawiony mistrzowskiego tytułu za odmowę służby wojskowej, a dostęp do wielu rzeczy wciąż nie był równy dla przedstawicieli innych ras.

„Jeśli wygrywam, to jestem Amerykaninem, a nie czarnoskórym Amerykaninem. Jeśli jednak zrobię coś złego, to nazwą mnie przede wszystkim Murzynem. Jesteśmy czarni i jesteśmy z tego dumni. Czarnoskórzy Amerykanie będą doskonale wiedzieć co dziś zrobiliśmy” – komentował Smith, zwycięzca olimpijskiego finału na 200 metrów.

Zachowanie uznano za niedopuszczalną na igrzyskach manifestację poglądów politycznych. Już schodząc z podium Amerykanie zostali wygwizdani. Niedługo później zostali wydaleni z imprezy z polecenia samego prezydenta MKOl, Avery’ego Brundage’a. W ojczyźnie wcale nie było lepiej – rodzinom sprinterów grożono, a oni na każdym kroku spotykali się z wyrazami niechęci.

Tylko gdzie w tym wszystkim Peter Norman? Mimo że był białym Australijczykiem, to dostało mu się rykoszetem. To on podpowiedział Amerykanom, by założyli po jednej rękawiczce – pierwotnie obaj mieli mieć dwie, ale Carlos swoją parę zostawił w hotelu. Wiedząc co się święci, postanowił wesprzeć ich protest, przywdziewając pożyczoną od amerykańskiego wioślarza naszywkę „Olympic Project for Human Rights” – założonej rok wcześniej organizacji zwalczającej przejawy rasizmu na całym świecie. Plany Amerykanów znał wcześniej i choć mógł wybrać obojętność, to postanowił w jakimś stopniu dołączyć się do ich akcji.

Norman zaprzyjaźnił się także z rywalami z bieżni, jednak w ojczyźnie jego protest nie spotkał się ze zrozumieniem. Zaczął dotykać go środowiskowy ostracyzm – na kolejne igrzyska nie pojechał choć jego najlepszy czas w tamtym sezonie zapewniłby mu miejsce blisko podium. Niedługo potem zakończył karierę, a krajowe władze zupełnie o nim zapomniały. W 1985 roku po kontuzji ścięgna Achillesa zaraził się gangreną i prawie stracił nogę.

Zapomniany przez cały świat pogrążył się w depresji, uzależniając się też od alkoholu i leków. Zmarł w 2006 roku, a jego trumnę nieśli między innymi Tommie Smith i John Carlos. Wcześniej w 2000 roku Norman nie dostał zaproszenia od australijskiej federacji na igrzyska olimpijskie w Sydney – w imprezie uczestniczył jako gość… amerykańskiej federacji lekkoatletycznej.

Działania rodziny przy aktywnym wsparciu Smitha i Carlosa zaowocowały stopniową zmianą stanowiska australijskich władz. W 2012 roku imię Normana zostało oczyszczone. „Jako parlamentarzyści przepraszamy Petera Normana za to, że mimo wyników uprawniających go do startu nie został dopuszczony do udziału w igrzyskach olimpijskich w 1972” – napisano w jednym z punktów. To jednak nie koniec – w kwietniu 2018 roku sprinter otrzymał także pośmiertnie prestiżowy Order Zasługi. Nagrodę przyznaje Australijski Komitet Olimpijski (AOC) za „wyjątkowe osiągnięcia w świecie sportu”.

„To wyróżnienie jest spóźnione o wiele lat. Ogromny szacunek dla Petera i jego osiągnięć pozostaje jednak do dziś. Pożegnaliśmy go w 2006 roku, ale nigdy nie powinniśmy stracić z pola widzenia jego dzielnej postawy tamtego pamiętnego dnia” – podsumował John Coates, prezydent AOC.

Mimo wszelkich starań – historii po prostu nie da się napisać na nowo. Można i trzeba jednak próbować pewne błędy sprzed lat naprawiać – i właśnie tak należy interpretować zapowiedziane działania Trumpa oraz faktyczne posunięcia australijskich władz. W dzisiejszych czasach rzeczywiście trudno oderwać te ruchy od PR-owej otoczki, ale trzeba pamiętać o jednym – to nie o współczesnych polityków w tym wszystkim chodzi. W rolach głównych powinni powracać właśnie bohaterowie tamtych czasów: Jack Johnson i Peter Norman – wybitni sportowcy, którzy w czasie próby potrafili zachować się po prostu przyzwoicie. Wszystkim pozostałym wypada powtórzyć za Pawłem Zarzecznym: „doceniajcie przed śmiercią”. 

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...