Finito. The end. Koniec. Pozamiatane. Barcelona pojechała dziś na El Riazor przyklepać mistrzostwo Hiszpanii i na wielkim luzie wykonała swój plan. Minimalnie chyba nawet zbyt dużym, bo Deportivo La Coruna mocno postraszyło Valverde i jego podopiecznych. Aczkolwiek w końcu ze sprawiedliwości stała się zadość i po wygranej 4:2 Duma Katalonii przyklepała mistrzostwo Hiszpanii.
Depor jednak zaczęło ten mecz w sposób, do którego przyzwyczaiło nas na przestrzeni całego sezonu – dając sobie w kaszę dmuchać, chociaż Blaugrana grała bardziej jak na treningu, a nie w spotkaniu, mającym przypieczętować zdobycie przez nią mistrzostwa. Mimo tego zaczęła zadowalająco – już w 7. minucie z atakiem wyszedł nie kto inny jak Lionel Messi, podając później piłkę do Dembele. Francuz nieco zagubił się z piłką przy nodze, ale przytomnie tylko odwrócił się i dograł do stojącego na skraju pola karnego Coutinho, a ten technicznym strzałem pokonał Rubena.
Po takim otwarciu spodziewaliśmy się gradu bramek, ale goście dzisiaj chcieli się bardziej bawić grą, niż możliwie najszybciej zabijać mecz. Stąd oglądaliśmy spotkanie toczone w osobliwy sposób – z jednej strony Alba, Messi, Coutinho czy Suarez bardzo często próbowali akcji kombinacyjnych, czasem aż za bardzo koronkowych, przez co nie zawsze udawało im się kończyć je strzałem lub skutecznym ostatnim podaniem. Z drugiej zaś Barca nie za bardzo kontrolowała… nie starała się kontrolować środka pola tak, jak nas do tego przyzwyczaiła. Dlatego też odkrywała się dość mocno, dając gospodarzom sporo możliwości do ofensywnych popisów.
Szybko przenosiliśmy się od pudła do pudła, tak jak na przykład w 38. minucie, gdy kontrę wyprowadził Ousmane Dembele, a Luisito popisał się znakomitym, wypieszczonym co do centymetra prostopadłym podaniem do Messiego, które ten zaraz zamienił na gola.
I gdy wydawało się, że kolejne trafienia ze strony gości są tylko kwestią czasu, do głosu coraz bardziej zaczęli dochodzić Galisyjczycy. W tym kontekście warto wspomnieć o wydarzeniach sprzed dzisiejszego spotkania, ponieważ atmosfera wokół Deportivo La Coruna stała się napięta niczym plandeka na żuku. Pogadankę z kibicami musiał uciąć sobie nawet Clarence Seedorf, szkoleniowiec drużyny, która niebawem spadnie do Segunda División. Nie była to jednak rozmówka wychowawcza rodem z parkingu Legii polskiej Ekstraklasy, aczkolwiek i tak na pewno do przyjemnych nie należała. – Jeśli naprawdę nie mogą lepiej grać, to chociaż spraw, by więcej biegali – prosił Holendra jeden z fanów Blanquiazules.
No i trzeba przyznać, iż zawodnicy Depor faktycznie nie położyli się przed (świeżym już) mistrzem Hiszpanii. Szpaler, jaki wykonali dla Barcelonistów przed spotkaniem okazał się jedynym gestem ogromnego respektu wobec nich, bo potem napędzili im strachu. No, o ile w ogóle można odczuwać strach w sytuacji, gdy zdobycie majstra pozostaje niczym więcej jak tylko kwestią czasu… Tak czy owak, do roboty wziął się przede wszystkim Lucas Perez, który zanim jeszcze trafił do siatki co chwilę aktywizował się w ataku. Niegdyś ulubieniec trybun był ostatnio przez nie mocno wyszydzany, ponieważ rozgrywał fatalny sezon. Dziś jednak może czuć satysfakcję, gdyż w 40. minucie wpisał się na listę strzelców, wyprowadzając w pole Jordiego Albę, który nie zdołał do niego doskoczyć tuż po tym, jak zgubił krycie.
Mniej więcej po godzinie gry natomiast mieliśmy już remis, bo w bliźniaczo podobnej sytuacji świetnie odnalazł się Emre Colak. Turek rozgrywał dziś niezłe spotkanie, zwłaszcza od początku drugiej połowy, posyłając kilka całkiem groźnych podań do swoich kumpli z ofensywy. To on sam jednak wcielił się w rolę kata, wbiegając w pole karne w drugie tempo i wykańczając akcję napędzoną przez Celso Borgesa. W ogóle taki sposób atakowania – to jest poprzez podawanie nieco do tyłu na wbiegających w szesnastkę zawodników Depor – było dziś całkiem mocną bronią chłopaków Seedorfa. Defensywa Barcy pozostawała bowiem dość mocno rozkojarzona, pomocnikom chyba nie za bardzo chciało się wracać we własne pole karne, wskutek czego ter Stegen miał momentami sporo roboty.
W ostatnich 10 minutach meczu Messi jednak powiedział sobie oraz kolegom – dobra, koniec żartów, załatwmy tę sprawę. Zamknijmy kwestię mistrzostwa na El Riazor i miejmy już święty spokój do końca sezonu, nawet w El Clasico. W akcji na 3:2 mocno wspomógł go Denis Suarez, który po rajdzie autrostradą w środku pola podał mu w pole karne. Tam zadziało się coś nie do końca zrozumiałego – Argentyńczyk oddał futbolówkę Suarezowi, a ten zamiast uderzać, jeszcze raz wypatrzył Leo. Przy nim stał Albentosa, ale no właśnie – stał. La Pulga obiegł go swobodnie i po odebraniu zagrania od Luisito wpakował piłkę do siatki. Parę minut później zrobił to samo po raz trzeci (a ogólnie czwarty) tego wieczoru, również korzystając z podania Urugwajczyka, który tym samym zaliczył dziś hattrick asyst.
No i cóż, na tym kończą się emocje jeśli chodzi o kwestię triumfu w Primera Division w bieżącym sezonie. Valverde i jego podopieczni zgarniają drugie po Pucharze Króla trofeum, już 25. w historii oraz 7. w ostatnich 10 latach. Kosmiczny wynik, tak samo jak przewaga wypracowana nad Atletico i Realem Madryt w wysokości odpowiednio 11 i 15 punktów. Kto by pomyślał, że właśnie tak potoczy się ten sezon, w chwili, gdy Królewscy rozbijali Dumę Katalonii w pył podczas Superpucharu Hiszpanii… Na pewno nie my! Co by jednak nie mówić, wyczyn Barcelony z aktualnych rozgrywek trzeba docenić, wszak już dawno nikt tak bardzo nie odskoczył konkurencji na przestrzeni całego roku, jak właśnie ona.
Deportivo La Coruna 2:4 (1:2)
0:1 Coutinho 7′
0:2 Messi 38′
1:2 Lucas Perez 40′
2:2 Colak 64′
2:3 Messi 82′
2:4 Messi 85′
Fot. NewsPix.pl