Reklama

Espanyol i jego droga od wielkich nadziei do małych perspektyw

redakcja

Autor:redakcja

23 kwietnia 2018, 19:10 • 8 min czytania 2 komentarze

Zagraniczni właściciele w lidze hiszpańskiej są dość specyficzni. Weźmy takiego szejka Al Thaniego, który jakiś czas temu przejął Malagę. Nagadał się o wielkich planach, narobił apetytów, a potem okazało się, iż w sumie to nie jest tak bardzo bogaty i nie zamierza zbytnio inwestować w klub. Dziś kibice ekipy z Andaluzji najchętniej poszliby po niego z widłami i pochodniami. Tylko że na Bliski Wschód maszerować im się nie chce, bo Al Thani wcale nie pojawia się na La Rosaleda.

Espanyol i jego droga od wielkich nadziei do małych perspektyw

Albo inny przykład – Peter Lim z Valencii. Okej, ta ostatnio wydźwignęła się z wielkiego kryzysu, poukładali ją Marcelino z Alemanym, ale był już taki moment, gdy singapurski biznesmen totalnie olał to co dzieje się na Mestalla i mówiło się nawet, że zastanawiał się nad sprzedażą Los Ches.

Ja jednak najbardziej jestem ciekaw co siedzi w głowie Chena Yanshenga. Zazwyczaj z dystansem podchodzę do tego typu projektów – czyli stosunkowo małych klubów dowodzonych przez rzekomo obrzydliwie bogatych ludzi – ale w tym wypadku po prostu spodziewałem się znacznie więcej. Znacznie lepiej. Znacznie szybciej.

Na wstępie pozwolę sobie jednak zaznaczyć, iż doceniam rolę zbawcy, w jaką się wcielił. – On po prostu uratował Espanyol – mówił ekonomista i dziennikarz radia COPE, Jose Maria Gay de Liebana, odnosząc się do długów, w jakich tonął kataloński klub. Manna w postaci 100 milionów euro nie spadła z nieba, lecz trafiła na konto klubu od spółki Rastar Group i dzięki temu mógł on spłacić zobowiązania, z czego aż 40 baniek trafiło do skarbówki. To rzecz nie do przecenienia, zwłaszcza że rok wcześniej za zaległości finansowe zdegradowane zostało Elche, a sporo mówiło się o tym, iż Papużki mogą podzielić ten los.

Niestety dla niego, na łatce wybawcy i dobrodzieja zwyczajnie nie mógł zbyt daleko zajechać.

Reklama

Yanshenga trzeba rozliczać za mocarstwowe plany, jakimi chwalił się przed dwoma laty, kiedy to przejmował klub. – Dajemy sobie trzy sezony na awans do Ligi Mistrzów – deklarował, choć ewidentnie nie zmierzył sił na zamiary. No bo powiedzmy sobie szczerze, czy obecny Espanyol jest w jakikolwiek sposób lepszy od tego, który kupował Chen? Chyba tylko pod względem wierzytelności finansowej, a poprawienie jej miało być przecież jedynie punktem wyjścia do dalszej ekspansji klubu, nie zaś celem samym w sobie.

A jednak, gdy spojrzymy na suche wyniki, zobaczymy, iż jest to jeden z najgorszych sezonów Los Pericos w ostatniej dekadzie. Podobnie słabo zaprezentowali się dwa lata temu, gdy po 34 kolejkach mieli na koncie 37 oczek i okupowali 15. lokatę. Różnica jest taka, że znajdując się na niemal identycznym poziomie – 16. miejscu z 39 punktami – dziś zachowują bezpieczną przewagę nad ekipami ze strefy spadkowej. Mają sporo farta, że równocześnie jeszcze bardziej beznadziejny sezon przytrafił się takim drużynom jak Malaga, Las Palmas czy Deportivo.

No ale przecież w tym wszystkim miało chodzić o stabilizację i rozwój, a nie stagnację. Albo nawet krok w tył, jeśli popatrzymy na to jak prezentowały się Papużki w poprzednich rozgrywkach. To był bowiem jeden z niewielu momentów na przestrzeni wielu lat, gdy zespół z Cornella-El Prat oglądało się z przyjemnością. Zawodnicy Quique Floresa grali bowiem fajną, szybką piłkę, imponowali przede wszystkim Gerard Moreno oraz Pablo Piatti, wysoką formę miewał Jose Antonio Reyes, a i w tyłach prezentowano się przyzwoicie, choć akurat w tej formacji brakowało wyraźnych gwiazd.

Nie było natomiast pójścia za ciosem. Nie uświadczyliśmy realizacji tego, o czym również przed dwoma laty opowiadał Yansheng. – Nie musimy nikogo sprzedawać z powodów finansowych. Jeśli już ktoś będzie odchodził z zespołu, to dlatego, że na jego miejsce przyjdzie jeszcze lepszy zawodnik – opowiadał właściciel Rastar Group. Obiecanki cacanki. Wystarczy bowiem rzucić okiem na zestawienia z Transfermarktu, by przekonać się, iż Chen sprzedał kibicom bujdę na resorach.

Bo czy Sergiego Dardera możemy określić lepszym zawodnikiem od Javiego Fuego? Czy Pablo Piatti godnie zastępuje Marco Asensio? Czy Didac Vila daje większą jakość na lewej obronie niż Victor Alvarez lub Ruben Duarte? Czy Jurado wnosi więcej do drużyny niż Jose Antonio Reyes? Okej, Naldo względem Demichelisa to jest znaczny upgrade, podobnie jak Leo Baptistao na miejscu Caicedo, ale takich przykładów trudno znaleźć więcej. Na samych dobrych chęciach ciężko zbudować zespół będący w stanie rywalizować o wyższą stawkę niż zapewnienie sobie bezpiecznej lokaty w środku tabeli i granie o pietruszkę przez parę tygodni pod koniec rozgrywek.

W oparach absurdu zaczniemy poruszać się natomiast w momencie, gdy prześledzimy to, co zimą działo się w gabinetach Corenlla-El Prat, a nie na boisku. Oczywiście słaba postawa zespołu jest pochodną wszystkich decyzji podjętych „u góry”, które w świetle nie tak dawnych obietnic jawią się może nie jako pełne hipokryzji, lecz po prostu odwrotne względem obranych celów. Z drużyny pozbyto się wówczas czterech graczy – Javiego Fuego, Pape Diopa, Hernana Pereza oraz Alvaro Vazqueza. W ich miejsce przyszedł tylko Carlos Sanchez z Fiorentiny, niby zawodnik solidny, ale nic ponadto.

Reklama

Wkurwieniometr wszystkich ludzi związanych z Los Pericos – od kibiców po samego trenera – wskazywał prawie maksymalny wynik. Z czym zresztą sam Quique Sanchez Flores niespecjalnie się krył. – Nie zamierzam robić za rzecznika prasowego. Nie tylko wy chcecie wyjaśnień ze strony klubu. Ja też, bo nie rozumiem tej decyzji – grzmiał na konferencji prasowej odnosząc się do sprzedaży Javiego Fuego do Villarrealu. Przedziwna była to operacja, wszak nikt racjonalnie myślący się jej nie spodziewał. Tym bardziej, że jak widać po słowach trenera, została przeprowadzona kompletnie bez jego wiedzy. A pomocnik, pomimo 34 wiosen na karku, wcale nie był zapchajdziurą, lecz przywódcą całego stada Papużek. Lub jak kto woli – przedłużeniem ręki trenera na boisku, łącznikiem pomiędzy nim a drużyną, wzorem do naśladowania dla młodych chłopaków z klubowej akademii. Argumentem za pozbyciem się tego gracza nie mógł być wiek, wszak w jego miejsce sprowadzono jedynie o dwa lata młodszego, wcześniej wspomnianego, Carlosa Sancheza. Jakość piłkarska? Nie no, żarty na bok.

W pewnym momencie Flores skonfrontował się z Yanshengiem, skoro ten nawet nie konsultował swoich decyzji z trenerem. A on z kolei przedstawił mu listę postulatów. Hiszpan narzekał więc na brak transparentności Espanyolu oraz to, że pomimo braku wiedzy o zamiarach Chena musi co chwilę tłumaczyć się z jego działań przed dziennikarzami. Narzekał na brak wzmocnień, o które prosił od jakiegoś czasu, a jego negatywne wrażenia względem tego tematu spotęgowała zimowa mini-wyprzedaż. Nic dziwnego, że przez jakiś czas myślał nawet o zerwaniu umowy z Los Pericos, by przejąć uwikłane w walkę o utrzymanie w Premier League Stoke City, ale w końcu dał sobie spokój z takimi ekscesami. Domagał się też doinwestowania w kadrę zespołu w najbliższym okienku transferowym i wydawało się, iż obaj panowie dogadali się bez większych problemów, bo jak twierdziły hiszpańskie media, szkoleniowiec wyszedł ze spotkania bardzo zadowolony.

Jaki więc sens ma zwolnienie Quique Floresa z posady trenera Espanyolu w świetle tamtej rozmowy z chińskim właścicielem klubu? Skoro bowiem już szef Rastar Group zdołał przekonać Hiszpana do pozostania na Cornella-El Prat kosztem objęcia Stoke, to dla mnie znaczy mniej więcej tyle, że cenił sobie jego pracę. No i musiał też wyrazić zrozumienie wobec argumentów trenera na zasadzie, iż z gówna bata nie ukręci. A zatem, skoro był świadomy ograniczeń i tego, że w bieżącym sezonie Flores z tak zbudowaną drużyną osiągnie niewiele, to dlaczego ostatecznie rozliczył go właśnie z tego? Chyba, że Yansheng najpierw nakłamał mu prosto w oczy podczas spotkania, obiecując mu polepszenie warunków pracy w przyszłości, a potem po prostu zrobił to, czego pragnął już wcześniej, lecz bał się ze względów wizerunkowych. No ale sorry, trzeba byłoby mieć wyjątkowo krótką pamięć, aby wątków ze sobą nie połączyć.

Tak to wygląda względem komunikatu klubowego, w którym żegnano Floresa oraz tak samo zwolnionego z klubu dyrektora sportowego, Jordiego Lardina. – Ta decyzja to owoc osiągniętego poziomu sportowego, której intencją jest wykorzystanie ostatnich meczów ligowych w formie przygotowań do sezonu 2018/19, stworzenie do tego możliwie najlepszych warunków – czytamy w obwieszczeniu. Widzę w tym jednak pewien zgrzyt – gdyby rzeczywiście akurat te pobudki były podstawą do rezygnacji z usług Quique oraz Jordiego, na ich miejsce powinni już być gotowi następcy. Tymczasem obowiązki szkoleniowca pierwszej drużyny przejął David Gallego, który od pięciu lat pracował z juniorami i rezerwami Los Pericos. Obowiązki Lardina ma z kolei przejąć Oscar Perarnau – że tak sobie pozwolę sparafrazować – dyrektor wszystkich dyrektorów.

Wątpię więc w to, czy Espanyol w najbliższych latach poczyni postępy o jakich z wielkim przekonaniem swego czasu rozprawiał Chen. Po pierwsze, ponieważ nie widać z jego strony zbyt wielkiej inicjatywy względem kolejnych inwestycji. Po drugie, bo władze Los Pericos z nim na czele wydają się być niezbyt wiarygodne. Mam wrażenie, że co innego się tam mówi, a co innego potem robi. Znając przebieg kadencji Floresa, każdy poważniejszy trener mógłby mieć sporo obiekcji co do przyjęcia pracy na Cornella-El Prat. Bo że na dłuższą metę szkoleniowcem pierwszej drużyny zostanie Gallego – w to kompletnie nie wierzę. Byłby to bowiem najdobitniejszy dowód na to, iż chęć stworzenia przez Chena silnego Espanyolu stanowiły jedynie PR-ową paplaninę.

Jedyne co go w tym wszystkim broni, to obostrzenia, jakich musi przestrzegać będąc blisko związanym z chińskim biznesem. – Nasz projekt rozwija się wolno, ponieważ Chińczycy odgórnie ograniczają wydatki na zagraniczne inwestycje – opowiadał jakiś czas temu Carlos Garcia Pont, wiceprezes Espanyolu. „Odgórnie” nie odnosiło się jednak do braku dobrej woli Yanshenga, lecz prawa ustanowionego przez Xi Jinpinga, szefa chińskiego rządu. W 2017 roku wprowadził on limity na zagraniczne inwestycje w sferach takich jak sport, rozrywka, nieruchomości i turystyka.

– Nasi rodacy inwestują irracjonalnie w europejski sport, rozrywkę i inne, przez co juan dewaluuje się względem innych walut, na przykład dolara. Długi, w jakie popadło wiele prywatnych przedsiębiorstw, poważnie zagrażają stabilności naszego systemu finansowego. A jakby tego było mało, ta sytuacja wpływa negatywnie na wizerunek naszej gospodarki. Nadszedł najwyższy czas, by zakręcić kurek – peorował Xi Jinping, choć jak mówił, tak zrobił.

I to właśnie wydaje się być kwestią kluczową względem możliwego rozwoju Espanyolu. A może raczej powinienem napisać – braku rozwoju? Jeśli w Chinach nagle nie zmienią zdania o 180 stopni co do biznesu oraz ustanowionych wokół niego praw, Chenowi będzie ekstremalnie trudno spełnić złożone obietnice. Nie pomogą jego deklaracje na temat tego jak bardzo kocha Los Pericos. Miłością nie napełni klubowego sejfu, a za grosze gwiazd nie ściągnie.

(Inna sprawa, że kompletnie nie wierzę w szczerość uczuć chińskiego biznesmena, no ale już niech mu będzie).

A skoro tak, to trudno spodziewać się po Papużkach czegoś więcej niż tylko dalszego egzystowania w szarej rzeczywistości pełnej kolorowych – wyłącznie – marzeń.

Mariusz Bielski

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

2 komentarze

Loading...