Zdecydowana większość fanów sportu kojarzy Mateusza Borka z wielką piłką. Tym razem postanowiliśmy porozmawiać z dziennikarzem Polsatu o jego drugiej pasji – boksie. Okazja jest znakomita – 21 kwietnia w Częstochowie odbędzie się organizowana przez niego gala Polsat Boxing Night. Choć imprezę pod tym szyldem zobaczymy już po raz ósmy, to z wielu względów będzie to edycja wyjątkowa.
W ostatnich tygodniach komentator stał się znany także z konfrontacji w mediach społecznościowych. „Kwiecień 2018. 78 miesiąc twitterowego starcia Mateusz Borek vs Andrzej Wasilewski” – reklamował niedawno Krzysztof Stanowski. Obaj panowie grali kiedyś do jednej bramki, jednak dziś znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Wasilewski i jego pięściarze po wielu latach współpracy z Polsatem przenieśli się do TVP, a rynek bokserski w Polsce przeszedł trzęsienie ziemi.
Czy można być jednocześnie dziennikarzem i promotorem? Czemu pay-per-view bez względu na galę kosztuje zawsze 40 zł i dlaczego to jednak inwestycja warta rozważenia? Na co jeszcze stać w boksie Tomasza Adamka? Zapraszamy na rozmowę z jedną z najbardziej zapracowanych w ostatnich miesiącach osób w bokserskim środowisku.
To będzie ósma gala Polsat Boxing Night, ale pierwsza, w której to pan będzie w stu procentach rozdawał karty. W poprzedniej edycji sięgnął pan na przykład po pięściarzy Andrzeja Wasilewskiego i nie był pan zadowolony z ich rywali. Jak wygląda to teraz?
Ideą Polsat Boxing Night od początku było to, by startowali najlepsi polscy pięściarze. Wychodząc z tego założenia zaprosiłem na poprzedni PBN Krzyśka Głowackiego (29-1, 18 KO) i Maćka Sulęckiego (26-0, 10 KO), ale nie mam pełnej satysfakcji. Oczywiście ja też mogę się pomylić z doborem rywali i może mi coś nie wyjść. Ostatecznie dopiero na samym końcu możemy powiedzieć czy walka była dobra lub słaba. Teoretycznie chciałbym jednak minimalizować ryzyko „bumobicia” i nudy. Nie chcę walk, do których nie mam przekonania, że mogą dać kibicom rozrywkę i emocje. O to chodzi – o sport i duży show.
Przy okazji poprzedniej gali proponowałem dla Krzyśka Głowackiego jako potencjalnych rywali Maksima Własowa (42-2, 25 KO) i Youriego Kalengę (23-4, 16 KO). Andrzej Wasilewski na początku był zwolennikiem walki z Kalengą, ale wtedy nie zgadzały się pieniądze dla Kalengi. Potem Kalenga sam zadzwonił, że jest zainteresowany tym pojedynkiem, bo potraktował go w kategoriach szansy, ale wtedy z kolei już Andrzej na to nie przystał. Rywal Maćka Sulęckiego – Damian Bonelli (23-2, 20 KO) – był przeciwnikiem słabym, z dobrym rekordem, ale Maciek przynajmniej sobie zaboksował i utrzymał aktywność. O tyle rywal Głowackiego – Hizni Altunkaya (30-1, 17 KO) – był na pewno zawodnikiem kompletnie przepłaconym ze sztucznie nabitym rekordem. To była walka bez historii, która poza aktywnością i pieniędzmi nic Głowackiemu nie dała.
Czy najbliższy PBN to gala na pay-per-view? Wiele osób pokazuje przykład listopadowej gali w Częstochowie. Na karcie byli wówczas Tomasz Adamek, Adam Balski, i Robert Parzęczewski – podobnie jak i teraz. Wtedy galę pokazał otwarty Polsat, dziś będzie w PPV. Dlaczego?
Sam najlepiej wiem, ile kosztowało złożenie karty walk w listopadzie, a ile kosztuje dziś. Tylko walka Masternaka z Kalengą to są pieniądze na poziomie dużej walki wieczoru, a do tego trzeba doliczyć wszystkie opłaty dla WBO za sędziów – tak samo przy walce Brodnickiej. Trzeba zapłacić za pas, sędziów, supervisora dochodzą samoloty… Jest też pojedynek wracającego po długiej przerwie Damiana Jonaka (39-0-1, 21 KO), który także ma swoje oczekiwania. Mamy też walkę Tomasza Adamka (52-5, 30 KO) z Joeyem Abellem (34-9, 32 KO) – Amerykanin po ostatnim zwycięstwie też kosztuje ileś razy więcej.
W międzyczasie na rynku zrobiło się ciasno. Ludzie odpowiedzialni za konkurencyjny projekt uderzyli do wszystkich zawodników wypromowanych przez Polsat w ostatnich latach w kategorii ciężkiej. Nie oceniam tego, ale mogę powiedzieć z punktu widzenia biznesowego – to na pewno spowodowało, że Eric Molina, Joey Abell i Fred Kassi uznali, że mogą ugrać zdecydowanie większe pieniądze. I te większe pieniądze musiał na końcu zapłacić Marcin Najman, ale musiałem je zapłacić też ja.
Prawda o tym rynku i PPV jest też taka, że jeśli Abell, Molina czy ktokolwiek inny ma walczyć w Polsce, to trzeba mu zapłacić ok. 30 procent więcej niż gdyby miał walczyć z tym samym zawodnikiem w USA. Dla nich to jest zawsze trochę wyprawa w nieznane – na inny kontynent, do innej strefy czasowej i tak dalej. Gdy taki zawodnik zaczyna czuć, że ty go chcesz, to ma coraz większe wymagania. A to wyższa klasa podróży, a to większa liczba biletów dla swoich współpracowników. Koniec końców – płacisz mu więcej niż dostałby w USA.
Druga sprawa – najtańszy bilet do Częstochowy na PBN sprzedawałem teraz po 39 zł. To była limitowana pula, ale to wciąż ok. 10 dolarów. Fakty są takie, że za tego samego rywala płaci się w Polsce tyle co w Niemczech czy Anglii, ale różnica jest taka, że ja muszę potem sprzedać pięć takich najtańszych biletów w Częstochowie – i to jest równowartość jednego takiego biletu w Anglii. A pięściarze kosztują wszędzie tyle samo! Opłaty do federacji są takie same dla wszystkich.
To powinno uzmysłowić polskiemu kibicowi, dlaczego jest ciężko o duży boks w Polsce. Rywale dla Polaków kosztują tyle samo co dla Anglików i Niemców, a niestety mamy zupełnie innego rzędu wpływy do budżetu. Zarabiamy w złotówkach, a musimy rywalizować z mocnym funtem, euro czy dolarem.
Cena za pakiet pay-per-view wynosi – od gali Adamek vs Kliczko – zawsze 40 złotych. Pojawiały się potem różne walki, ale kwota jest stała. Czy wyobraża pan sobie galę PPV, ale w cenie np. 20 zł od pakietu?
Znowu – spójrzmy na ceny PPV w USA czy Anglii. Od 20 funtów do 100 dolarów. My uznaliśmy, że ta kwota na nasze warunki to 40 zł. To też nie jest tak, że cała ta kwota idzie do nas organizatorów. Muszę dzielić się z telewizją, zapłacić podatek i różne inne opłaty operatorskie, więc zostaje – proszę mi wierzyć – naprawdę niewiele z tych 40 złotych.
To po pierwsze, po drugie – naprawdę walka Adamek vs Kliczko była warta zdecydowanie więcej niż 40 zł. Polsat od początku założył sobie taką stawkę za usługę PPV i ja z tym nie dyskutuję. Jeśli chcę robić galę PPV, to akceptuję ustalenia wielkiej polskiej spółki, jednej z największych platform cyfrowych w Europie. Ja jako Mateusz Borek – czy moi koledzy z KSW Maciej Kawulski i Martin Lewandowski – nie mamy nic do powiedzenia w kwestii wysokości tej ceny.
Pamiętajmy, że 40 złotych kosztowała też walka Andrzeja Wawrzyka z Aleksandrem Powietkinem, czy „Diablo” Włodarczyka z Rachimem Czakijewem. Można potem powiedzieć, że walka Głowacki – Usyk była lepsza, a kosztowała tyle samo, ale pan Wasilewski na to też nie miał wpływu. Kibic w Polsce musi sobie zdać sprawę – albo będzie oglądał „bumobicie”, albo promotor będzie dostawał od telewizji dużo pieniędzy, a to w przypadku stacji komercyjnych z racji cen reklam jest w Polsce na razie niemożliwe. Można dostać trochę więcej tylko jak się jest w Telewizji Publicznej – i to są pieniądze, które nie muszą się wtedy „spinać” w kategoriach reklamowych. A zatem jeśli chcemy oglądać lepszy sport i lepszych rywali, to robimy to na pay-per-view. Na obronę tego systemu mogę powiedzieć tak – proszę zauważyć, że bardzo często przy tych galach płaci się za jedną walkę. Tak przez lata robił Kliczko, tak jest u wielu promotorów. My jednak przyjęliśmy inne założenie – nie tylko walka Adamek – Abell jest warta tych pieniędzy. 40 zł to cena za osiem ciekawych walk.
Jak idę w weekend z synem do kina, to płacę stówę. Kupuję dwa bilety do kina i popcorn, facet włącza guzik i oglądamy film. Ja nikogo na nic nie namawiam – tylko stwarzam możliwość spędzenia sobotniego wieczoru za 40 zł i traktuję to w kategorii zapłaty za dobrą rozrywkę, za emocje. Ktoś idzie do kina, teatru, klubu czy restauracji, a ktoś sobie kupuje boks. Za film VOD płaci się teraz 18zł, żeby go raz obejrzeć w HD, a my dyskutujemy o tym, czy coś powinno być w PPV…
Mówił pan już trochę o problemach z zakontraktowaniem rywala dla Tomasza Adamka – ile prawdy jest w tym, że Marcin Najman po prostu „podkupił” na Narodową Galę Boksu Molinę, który miał być priorytetowym rywalem na „Noc Zemsty”?
Wiadomo, że jak składasz walkę wieczoru, to przedstawiasz ofertę 6-7 zawodnikom. Musisz się liczyć z tym, że z kimś się nie dogadasz. Na początku miałem cztery typy – Joey Abell, Eric Molina, Chris Arreola i Aleksander Dimitrenko. To była kwestia tego z kim się dogadam na najbardziej satysfakcjonujących mnie warunkach. Pewnie wybór jest akurat najbardziej niekomfortowy dla samego Tomka, ale Tomek też wie, że ten świat rządzi się swoimi prawami. Gdy do niego zadzwoniłem proponując Abella, to zaakceptował to w 5 sekund.
Z Moliną mogę wymienić SMS-y i mamy dobry kontakt. W przeciwieństwie do innych mam ten komfort, że dobrze go poznałem i byłem u niego w domu w Weslaco – jadłem kolację z nim i jego żoną. Nadal jesteśmy w regularnym kontakcie, natomiast nie wszystkie decyzje w życiu Erika Moliny zależą od Erika Moliny. Najważniejszy w tej układance jest Don King. Jeśli ktoś chciał zapłacić Kingowi w moim przekonaniu za dużo tylko po to, żeby nadpłacić i kogoś podkupić – niech płaci! Ja po prostu uważam, że gra nie była warta świeczki. Adamek zaboksuje z zawodnikiem, który trzy ostatnie walki wygrał przed czasem, a Eric Molina na trzy ostatnie pojedynki dwa razy leżał na deskach – w tym raz w ostatnim. Nie powiem, że nie byłem zainteresowany Moliną, ale byłem zainteresowany Moliną na konkretnych zasadach finansowych.
Zakończyliście już współpracę z Andrzejem Wasilewskim, ale napięcia w mediach społecznościowych wciąż się pojawiają. Z czego to wynika? Jest nadzieja, że ten konflikt się kiedyś zakończy?
Zauważcie, że ja głównie odpowiadam. Nie atakuję Andrzeja Wasilewskiego. Myślałem, że po tym jak zmienił partnera telewizyjnego to po prostu skoncentruje się na swoich galach, a on dalej chce dyskutować na temat polityki Polsatu. Chce mówić, co powinno być w pay-per-view, a co nie powinno, kto powinien boksować, w co Polsat powinien inwestować… To już nie są jego sprawy! Ma nowego partnera – Telewizję Polską. Niech dzwoni do pana Szkolnikowskiego, niech dzwoni do pana Kurskiego, niech dzwoni do komentatorów boksu w Telewizji Publicznej i niech z nimi rozmawia o swoim projekcie. Bo na razie to widzę, że organizuje galę w szkole podstawowej w Wałczu. Pan Andrzej powinien zająć się swoimi galami i swoimi zawodnikami – i szybciej ogłaszać karty, żeby szanować kibiców.
Wróćmy do gali Polsat Boxing Night – Joey Abell dla Tomasza Adamka to odważny wybór. „Nie chciałbym żeby Tomek się skaleczył” – powiedział pan po jego ostatnim zwycięstwie. Patrząc na wybór rywala można odnieść wrażenie, że to ryzyko „skaleczenia się” jest całkiem duże. Pamiętając o tym jak zakończyła się walka Abella z Krzysztofem Zimnochem – nie ma obaw?
Nie ma. Jak Tomek ma się skaleczyć z Abellem, to znaczy, że nie powinien już tego dłużej robić. To jest oczywiście rywal groźny – z nokautującym ciosem. To jest przeciwnik, który przyjedzie najlepiej przygotowany w karierze – to już widać po jego sylwetce i treningach. Zaczął wcześniej, bo przygotowywał się do gali PBC w Minnesocie i jest w treningu od wielu tygodni. Tomasz Adamek nie jest Krzysztofem Zimnochem – jest zawodnikiem o zupełnie innych umiejętnościach. Ma inne doświadczenie, inną technikę, inną budowę ciała, inne podejście mentalne i przede wszystkim się nie boi.
Abell jest specyficznym zawodnikiem – potrafi nokautować z obu rąk. Co się stanie jeśli w którymś momencie jednak „złapie” czymś Tomasza Adamka?
Nic. Albo Tomek skończy karierę, albo zrobimy – już nie jako walkę wieczoru – takie starcie z łatwiejszym rywalem na pożegnanie się z kibicami jesienią. Nie wiem, czy w Polsce czy w New Jersey, bo stamtąd też cały czas piszą do mnie fani. Oni tam cały czas są głodni boksu Adamka, bo przez lata przychodzili na jego największe walki. Może wtedy zrobimy jakąś polską galę w USA i tak pożegnamy Tomka?
A co dalej w przypadku zwycięstwa? Swego czasu mówiło się sporo o drodze do pasa WBA Regular – niedługo mają o niego walczyć Manuel Charr (31-4, 17 KO) i Fres Oquendo (37-8, 24 KO). Jak to wygląda teraz?
Nie ma na to szans. Rozmawiałem z amerykańskimi promotorami Oquendo i z niemieckimi Charra. W sumie trzeba by na to wyłożyć około 5 milionów złotych. Na tę kwotę składałyby się pieniądze, które trzeba by zapłacić Oquendo za odstąpienie od tej walki. On nie walczy już 3 lata i można by go pewnie przekonać, by zakończył karierę, ale trzeba za to wyłożyć przynajmniej 300 tysięcy dolarów. Austriacki promotor też zainwestował w Charra wielkie pieniądze i chciałby, aby to się jakoś zwróciło.
Do walki Charr – Oquendo miało dojść na początku maja w Chicago. Po drodze pojawiła się koncepcja, by Tomek wystąpił na tej gali z Kubratem Pulewem (25-1, 13 KO). Obóz Bułgara zwrócił się do nas z propozycją, ale gala miała się odbyć się trzy tygodnie po PBN. Wiadomo, że Adamek byłby jedynym pięściarzem z tego kwartetu, który sprzedałby tam trochę biletów. Jak upadła koncepcja z Tomkiem, to potem pojawiły się oferty dla Szpilki, Wacha i Kownackiego, ale na pewno pierwszym wyborem promotorów Pulewa był Adamek. Czy się to komuś podoba czy nie, on wciąż jest tym z Polaków, który jest w stanie w tej chwili sprzedać najwięcej biletów w USA.
Mieliśmy w październiku 2017 roku „polską” galę w Prudential Center w Newark. W walce wieczoru Włodarczyk w ćwierćfinale turnieju WBSS o pas mistrza świata IBF w kategorii junior ciężkiej z Muratem Gassijewem, wcześniej walczyli tam też Masternak i Sulęcki… Ilu było Polaków w hali? 400? 500? Byłem na kilkunastu walkach Tomka w Prudential i zawsze było tam od 6 do 14 tysięcy Polaków i atmosfera była niesamowita. Na tę chwilę to wygląda inaczej, ale nawet mając w planach pożegnalną walkę Tomka w tym miejscu jestem pewny, że moglibyśmy liczyć na przynajmniej 3-4 tysiące polskich fanów.
Czyli plan jest już określony? Najpierw Abell, potem bez względu na wynik ostatnia walka i koniec?
Mogę zgodzić się z tym, co powiedział sam Tomek. Mówi, że jest już na ostatniej prostej kariery co nie znaczy, że na tej ostatniej prostej trzeba się toczyć. Można tę ostatnią prostą przejechać z dobrą prędkością, która dalej będzie budziła respekt kibiców i dziennikarzy. Dlatego rozumiem, że niektórzy promotorzy próbują kończyć Tomkowi karierę na Twitterze – piszą, że jest starszym panem i powinien uważać na zdrowie. Bardziej bałbym się o zdrowie Santandera Silgado (rywal Krzysztofa Głowackiego w walce wieczoru na gali w Wałczu – przyp. red.) i paru innych zawodników, którzy są młodsi, a już widać po nich, że te przyjęte ciosy się na nich odłożyły i zupełnie inaczej reagują w ringu.
Tomek, mimo 57 wojen, zachowuje się normalnie – mówi normalnie i boksuje dalej tak, że chce się to oglądać. Zawsze jest przygotowany, nigdy nie wychodzi bez pełnego obozu i nie lekceważy kibiców. Zapytałem go nawet, czy gdyby przyszła gruba oferta od Anthony’ego Joshuy albo Tysona Fury’ego, to byłby w stanie zgodzić się na taką walkę z 3-tygodniowym wyprzedzeniem. Powiedział, że nigdy. To jest też szanowanie własnego zdrowia i życia. I to jest też zasługa tego amerykańskiego stylu. Możemy się śmiać, że ktoś Tomka zepsuł, ale fakty są takie, że jak nauczysz się boksować na tym balansie ciałem i odchylaniu, to jednak dużo tych ciosów amortyzujesz – nie przyjmujesz ich na sztywno jak w stylu europejskim.
Niech każdy pilnuje swoich zawodników, dba o ich zdrowie i sprawdza, jak się zachowują w ringu. Jakie mają reakcje, dlaczego sami nie zadają ciosów i tak dalej. Gdyby były jakieś widoczne zmiany neurologiczne u Tomka, to ja bym mu o tym powiedział, powiedziałby mu o tym pierwszy trener, powiedziałby mu o tym dr Jakub Chycki, który się świetnie na tym zna. Sam Tomek też miałby pewnie poczucie, że niektórych ciosów już nie widzi i lepiej dać sobie spokój. Wiadomo, że jego nogi dzisiaj już są wolniejsze i bardziej betonowe niż kiedyś, ale to jest zrozumiałe. Po pierwsze – wiek, po drugie – boksuje w innym stylu. Więcej rusza tułowiem i głową, a mniej chodzi – może to świadomy wybór? Jak cały czas skaczesz w ringu, to w pewnym momencie trudno zadać jakiś cios. Po prostu Tomek zmienił styl – boksuje może bardziej bezpiecznie dla siebie, ale to nadal jest boks na solidnym poziomie i zaplecze czołówki wagi ciężkiej. Czeka nas teraz walka 27. na Boxrecu (portal szeregujący pięściarzy na podstawie algorytmu – przyp. red.) Moliny z 29. Wachem, mamy walkę 20. Adamka z 31. Abellem – to dwa fajne main eventy w Polsce. Każdy wybiera sobie jakiś model biznesowy do sprzedania tego eventu.
„Może powinniśmy Abella przebadać, bo nie brakowało opinii, że brał… Różne myśli chodziły po głowie” – mówił w styczniu 2018 roku Tomasz Babiloński w rozmowie z Boxing.pl. Fakty są takie, że rzeczywiście Amerykanin zachwyca muskulaturą dopiero od niedawna – co w przypadku 36-latka musi dawać do myślenia. Zamierzacie jakoś sprawdzić jego czystość?
Nie mogę już tego zrobić – nie ma tego w kontrakcie. Wzięliśmy tę walkę na określonych warunkach. Powiem szczerze – na samym końcu to ja musiałem spełniać jego życzenia, a nie on moje. Umówiłem się z nim na 3-tygodniowy deadline do podjęcia decyzji. Rozmawiałem z innymi zawodnikami, a gdy zdecydowałem się podpisać Abella, to był 23. dzień – 2 dni po czasie. W tym momencie on miał na stole ofertę boksowania na gali Premier Boxing Champions w Minnesocie i musiałem przebić tę ofertę, by w ogóle Abella do Polski przywieźć. Oczywiście było kilka innych nazwisk – też fajnych, ale w ogóle niewypromowanych. Sądzę, że te nazwiska nie zrobiłyby na Polakach większego wrażenia, nie gwarantowały emocji. W innym przypadku ciężko byłoby też zbudować historię do walki wieczoru.
Historii nie trzeba budować w przypadku rewanżu Mateusza Masternaka (40-4, 27 KO) z Yourim Kalengą – sportowo to jedna z najciekawszych walk ostatnich lat w Polsce. Gdy spotkali się pierwszy raz w 2014 roku, to niejednogłośną decyzją sędziów wygrał Francuz. Jak pan ocenia tamten werdykt i sam przebieg pojedynku?
Sportowo jest to moim zdaniem najlepsza walka zorganizowana w Polsce od czasu pojedynku Krzysztofa Głowackiego z Oleksandrem Usykiem we wrześniu 2016 roku. Jeśli chodzi o pierwsze starcie, to Mateusz w nim nie zaryzykował. To był Mateusz poprawny, solidny, ale w pierwszej fazie walki dał się stłamsić Kalendze tą jego taką nieszablonową agresją i fizycznością. Potem starał się coś odrobić, ale też robił to trochę bez przekonania. Dziś Masternak jest zupełnie innym zawodnikiem – bardziej świadomym. Wie, o co jest gra. Jeśli wygra w sobotę i zdobędzie pas WBO European, to ma szanse być pierwszy albo drugi w kolejce do walki o pełnoprawny tytuł. Gdyby tam się coś ruszyło na górze, to będzie miał realną szansę zaboksować jesienią o mistrzostwo świata.
Masternak znalazł się w nietypowej sytuacji – pracuje z trenerem Andrzejem Gmitrukiem, który poróżnił się ostatnio z Polsatem. Co wydarzyło się w waszych relacjach? Jeszcze w listopadzie trener Gmitruk współorganizował z panem galę w Częstochowie…
Trener Gmitruk przez wiele lat miał określone zdanie na temat swojego dzisiejszego partnera biznesowego – Andrzeja Wasilewskiego. I mówił to głośno. Miał też określone zdanie na temat naszej współpracy – twierdził, że dzięki nam odżył, że znalazł kogoś, kto mu pomógł i w niego uwierzył. Potem to się wszystko zmieniło, bo pewnie pojawiły się większe pieniądze przy walkach zawodników, którzy akurat z Polsatu odeszli.
Co się stało… Z mojego punktu widzenia nic – trener Gmitruk dalej trenuje swoich zawodników. Przy okazji ostatniej gali w Zgorzelcu dostał informację, że nie będzie jej komentował. Zareagował nerwowo, stwierdził, że odchodzi, ma do tego pełne prawo. Andrzej Gmitruk nigdy nie był związany kontraktem terminowym z telewizją Polsat. Był bardzo dobrze traktowany przez dyrektora ds. sportu Mariana Kmitę, który mu kilka razy w życiu pomógł. Między innymi dzięki naszemu wsparciu przetrwał trudniejszy czas na rynku, gdzie był atakowany z wielu stron. Teraz podjął taką decyzję i OK – ma takie prawo. Wiadomo, jest teraz trochę przykro, gdy czytam na swój temat dziwne wpisy. Mogę powiedzieć jedno – ja Andrzejowi Gmitrukowi nigdy w życiu nic złego nie zrobiłem. Przez kilka lat pomagałem mu w jego biznesie. Był traktowany cały czas jako partner – nawet podczas ostatniej gali w Częstochowie, gdzie nie zrobił tak naprawdę nic poza wpisaniem logo swojej firmy AG Promotions. Mariusz Grabowski był zajęty organizacją, ja stroną sportową, a od Andrzeja nikt niczego nie oczekiwał.
Nie dam się jednak wciągnąć w mówienie źle o Andrzeju Gmitruku. Generalnie z upływem czasu pewne rzeczy się zabliźniają i człowiek chce pamiętać tylko te dobre rzeczy. Ja z Andrzejem Gmitrukiem przeżyłem wiele fantastycznych wieczorów, gdzie wypiliśmy razem sporo butelek wina i często śmialiśmy się do rozpuku. Byłem z Andrzejem Gmitrukiem w szatni Tomasza Adamka podczas jego największych walk. Żyliśmy razem, pomagaliśmy sobie – wielu rzeczy się wtedy nauczyłem. Mogłem obserwować wszystko z bliska – z pozycji, do której żaden dziennikarz nie ma dostępu. I to chcę pamiętać z mojej relacji z Andrzejem Gmitrukiem.
Jestem człowiekiem, który nie nosi w sobie zbyt wielu złych emocji i to samo mogę powiedzieć w stosunku do Andrzeja Wasilewskiego. To wytrawny gracz, strateg, który zawsze potrafił rozgrywać szereg instytucji biznesowych. Dziś po latach nawet Krzysztof Zbarski przyznał, że są od wielu lat partnerami biznesowymi – handlują razem prawami telewizyjnymi i mają wspólnych zawodników, a przez lata tego nie wiedzieliśmy. Teraz Krzysztof Zbarski oficjalnie to potwierdził.
Andrzej Wasilewski jest człowiek inteligentnym i zamożnym, ma talent do rozgrywania różnych zakulisowych gierek na rynku. Zawsze będę szanował jego inteligencję i ten czas, który razem spędziliśmy. Naprawdę długo się kolegowaliśmy i przeżyliśmy kilka dużych chwil – w historii sportu i zupełnie prywatnie. Andrzej na pewno jest człowiekiem o ogólnej erudycji, z Andrzejem się nie nudzisz. Da się z nim wyjść, pogadać, zabawić i po prostu fajnie spędzić czas. W pewnym momencie prawdopodobnie Andrzej potraktował mają obecność w biznesie jako zamach na pozycję Króla Lwa, który zawsze ma rację i jest najsilniejszy na rynku, i to mu się przestało podobać. W pierwszych wywiadach mówił przecież, że mi kibicuje i że to dobrze, że na rynku pojawił się nowy gracz. Mówił jedno, a prawdopodobnie już wtedy w środku czuł coś innego.
Może to wszystko zaszło za daleko? Może jakaś formuła się wyczerpała i coś się po prostu skończyło? Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że pomysł na boks w Polsce polega na podtrzymywaniu aktywności zawodników i sprzedawaniu ich pozycji potem za granicą. Jak pojawił się projekt Ala Haymona (Premier Boxing Champions – cykl gal organizowanych w USA, które pokazywano w ogólnodostępnych stacjach – przyp. red.), to zaczęły się liczyć pieniądze wujka Ala. Wszyscy kluczowi zawodnicy Wasilewskiego – Włodarczyk, Szpilka, Sulęcki i Głowacki – byli szykowani pod „sprzedaż” na rynku zagranicznym. To też nie jest zbieżne z filozofią stacji, która chce zawodników budować i z nich korzystać. My na końcu dowiadywaliśmy się, że dany pięściarz walczy tu i tu, a opłata licencyjna za pokazania tej walki wynosi tyle i tyle – i nikt się nie pytał nas o zdanie. Przeżyliśmy jednak trochę czasu razem i sądzę, że jak się pewne rzeczy wyciszą i zabliźnią, to będzie można normalnie funkcjonować. My albo będziemy robić to co robimy, albo przerzucimy te pieniądze w inne dyscypliny. Zawsze wspieraliśmy polski sport jako stacja i nie mamy obowiązku inwestować w boks zawodowy z jakiegoś odgórnie ustalonego klucza.
Nad tym się właśnie ostatnio zastanawiałem. Środowisko bokserskie zawsze było podzielone, ale teraz jest podzielone jak nigdy. Czy możliwe, że w obliczu ostatnich wydarzeń możemy oglądać ostatnią galę Polsat Boxing Night?
Ktoś, kto nie dotknął organizacji Polsat Boxing Night, nie dotknął tych pieniędzy, tego ogromu organizacyjnego, problemowego – komuś takiemu wydaje się, że to wszystko jest strasznie łatwe. Andrzej Wasilewski cały czas wspomina galę Szpilka – Adamek, którą robił. To była gala współorganizowana przez Polsat, Ziggy Promotions i właśnie Andrzeja. On pełnił główną rolę organizacyjną, ale wynik sprzedaży PPV i biletów był jedyny w swoim rodzaju. To była historia – stary mistrz kontra młody ambitny chłopak. Ktoś, kto codziennie się modli kontra ktoś, kto wyszedł z więzienia. Tam się złożyło wiele czynników sportowo-emocjonalnych, że zrobił się z tego dobry biznes. Trzeba zapytać inaczej – ile z tych zarobionych milionów zostało potem zainwestowane w następne gale i polski boks? Czy kibic zauważył, że te wielkie pieniądze zarobione na tamtej gali zostały dobrze zainwestowane np. w rywali zawodników na kolejnych imprezach? Nic się nie zmieniło. Te pieniądze zostały podzielone, schowane do kieszeni, a gale dalej odbywały się na tym samym poziomie. To też był pewnie pierwszy sygnał dla telewizji…
Co będzie dalej z Polsat Boxing Night? Nie wiem. Widzę i słyszę wielu młodych promotorów, którzy współpracują obecnie z Polsatem. Palą się do organizacji tej imprezy, chodzą i mówią, że oni też mogą. Nie ma problemu! Jeśli telewizja Polsat uzna, że ma to robić ktoś inny – nie ma problemu. Naprawdę mam co robić i z czego żyć. Proszę mi wierzyć, że takie cztery miesiące wyjęte z życia to nic fajnego. Zajmowanie się tym, czy ktoś w Afryce wsiadł w odpowiedni samolot… Jeśli nie będę się tym zajmował, to nie zmieni to za bardzo mojego życia. Na razie trudno mi mówić, że to dobry biznes. To jest bieganie, zabieganie, spinanie różnych rzeczy przez cztery miesiące żeby na końcu była szansa, by do tego nie dołożyć.
Od dziennikarza do promotora – jest pan pierwszą osobą na polskim rynku bokserskim, która pokonała taką drogę. Nie wszystkim to się podobało, a ostatnio coraz więcej krytyki na tym tle pojawia się od Andrzeja Wasilewskiego. Nie ma pan wrażenia, że ta sytuacja faktycznie jest co najmniej trochę etycznie dwuznaczna?
Gdy Andrzej Wasilewski jakiś czas temu proponował mi, żebyśmy byli wspólnikami, to nie przeszkadzało mu, że jestem dziennikarzem. Powiedziałem wtedy, że chcę iść w swoją stronę i nagle zaczęło mu to przeszkadzać. Andrzej ma swój portal, gdzie płaci swoim dziennikarzom i oni piszą o jego zawodnikach w zasadzie tylko dobrze – i to mu nie przeszkadza. Jak jego dziennikarze z portalu Ringpolska idą do telewizji, na którą wpływ ma jego wspólnik Krzysztof Zbarski i komentują walkę o mistrzostwo Europy jego zawodnika, to też mu to nie przeszkadza. Jak Kali komuś zje krowę to jest dobry uczynek, jak ktoś Kalemu zje krowę to zły. To wszystko się bierze z napiętej sytuacji biznesowej i naprawdę niezwykłej inteligencji Andrzeja. Nie chcę powiedzieć, że jako adwokat manipuluje faktami czy myślami, ale potrafi przez swoje szerokie kontakty – także w świecie mediów – bardzo umiejętnie wypuszczać pewne komunikaty, które mają na celu stworzenie takiego, a nie innego wrażenia. Co ja mogę z tym zrobić? Mogę tylko powiedzieć, że dopóki Andrzej był u nas w stacji to nie było problemu.
Z mojej strony to jest tak, że jako komentator piłkarski muszę uważać, by jako kibic Realu Madryt nie przesadzać z pochwałami i nie negować nawet słabo grającej Barcelony – bo kibice wiedzą, że od dziecka kibicuję Realowi. W boksie podobnie – tak samo podczas naszej współpracy musiałem uważać, by rzetelnie oceniać zawodników Andrzeja. Czasami nawet pewnie oceniałem ich ciut lepiej niż wyglądali w rzeczywistości. Wszystko po to, aby nikt mi nie zarzucił, że dzisiaj mam swoją działalność w boksie i przez to staram się na siłę kogoś deprecjonować, bo po prostu nie pasuje mi czyjś biznes. Nie miałem z tym problemu.
Mimo wszystko między słowami ciepło ocenia pan Andrzeja Wasilewskiego. Nie sądzi pan, że ostatnimi posunięciami po prostu przechytrzył Polsat? Najpierw była obiecana gala pay-per-view z walką Szpilka – Zimnoch w grudniu 2017 roku. Imprezy nie było, a data na galę PPV przepadła. Potem Polsat pokazał szeroko krytykowaną galę w Nysie, a Wasilewski i jego ludzie na podobno świetnych warunkach finansowych przenieśli się do TVP. Z boksu zostawił wam tylko Tomasza Babilońskiego i Michała Cieślaka…
Andrzej – z tego co czytałem – twierdzi, że ma udziały i w Cieślaku, i w kilku innych zawodnikach, którzy dalej boksują na antenach Polsatu. Myślę, że to też musi zostać w jakiś sposób wyjaśnione. Czy czujemy się oszukani? Nie wiem… Szef zgodził się pokazać galę w Nysie – pewnie wówczas nie spodziewaliśmy się, że to się tak szybko skończy. Andrzej prawdopodobnie już wtedy był na etapie finalizacji nowej umowy. To jest w tej chwili pytanie do pana Kurskiego i do władz TVP – czy ktoś w ogóle zajął się prawdziwą wartością tego, co dostaną za te pieniądze, które chcą zapłacić? Pieniądze lubią ciszę i ja nikomu do kieszeni nie zaglądam, natomiast trzeba mieć świadomość, że to jest pieniądz podatnika. Ktoś, kto te pieniądze wydaje, za chwilę będzie rozliczany przez określone komórki w TVP – a może nie tylko tam – na co te fundusze zostały przeznaczone.
Wydaje mi się, że Andrzej będzie miał teraz dobry czas pod względem finansowym. Ma dobre warunki za polskie gale i przekonał władze TVP do wydania bardzo dużych pieniędzy za licencje na gale zagraniczne. Przypomnę tylko, że tydzień przed ogłoszeniem tego kontraktu Andrzej chciał nam sprzedać prawa do walki Kamila Szeremety z Alessandro Goddim o mistrzostwo Europy w kategorii średniej…
Przed oficjalnym ogłoszeniem transferu rozmawiałem o tym z Andrzejem Wasilewskim. Powiedział wtedy, że to był moment przełomowy – wtedy miał zrozumieć, że z waszej współpracy już nic nie będzie. Tak było?
W takie rzeczy mogą wierzyć dzieci w drugiej klasie. Taka rzecz jak umowa ze stacją telewizyjną zawiera szereg punktów, obostrzeń, kar dla obu stron. Są różne rozliczenia finansowe, które trzeba wziąć pod uwagę. Czy pan sobie wyobraża, że coś takiego może przejść przez wszystkie komórki, prawników i biura – zwłaszcza w takiej korporacji jak TVP – w kilka dni? To musiało trwać minimum półtora/dwa miesiące od momentu rozpoczęcia rozmów przez ustalenie pryncypiów, kwot i zatwierdzenie tego przez kolejne szczeble. Było więc tak, że dogadując ten kontrakt Andrzej otrzymywał jeszcze pieniądze od Polsatu. Tak świat czasami wygląda. Wolałbym żeby to wyglądało inaczej. Żeby Andrzej przyszedł z butelką wina do mojego szefa i poszedł w swoją stronę. Nikt przecież nie ma obowiązku trwania tam, gdzie mu jest źle.
Polsat Boxing Night to do tej pory było wydarzenie poza konkurencją na krajowym podwórku. Teraz po raz pierwszy taki rywal chyba się pojawił – mam na myśli Narodową Galę Boksu, którą 25 maja organizuje na Stadionie Narodowym Marcin Najman. Czy wyprzedanie tak dużego obiektu może się dziś w ogóle udać?
Nigdy nie miałem nic do Marcina Najmana, a Marcin Najman nie miał nic do mnie. Patrzę na to z zaciekawieniem z boku. Najbardziej jestem zainteresowany tym, jak to ma się sfinansować. Tylko tyle. Pamiętam, że KSW – mistrzowie marketingu i sprzedaży – wyprzedawali swoją galę na Narodowym przez osiem miesięcy. Bywali na stadionie przez 4 miesiące i dogrywali każdy detal dotyczący sceny, techniki, światła, backstage’u, ludzi, ochrony… Wszystkich elementów. Wiem, ile to jest pracy żeby zrobić dobrze galę na 7-8 tysięcy biletów, to co dopiero Stadion Narodowy…
Inna sprawa jest taka, że nie budzą we mnie zaufania projekty komercyjne, gdzie część środków ma pochodzić w jakimś stopniu z rozdania państwowego. Nie mówię, że do pieniędzy Jarosława Dąbrowskiego – biznesmena z Radomska – dojdą pieniądze spółek skarbu państwa, bo nie mam takiej wiedzy. Natomiast obecność w tym wszystkim pani senator Anders świadczy o tym, że to jest jakiś twór, który dla mnie z punktu widzenia biznesowego jest po prostu dziwny. Widowisko patriotyczne to jedno, gala bokserska to coś zupełnie innego. Tutaj prawdopodobnie z racji związania kilku biznesów postanowiono, że to ma być Narodowa Gala Boksu i mają być wątki patriotyczne. Żeby wystąpił zespół Śląsk, żeby pojawiły się „czerwone maki na Monte Cassino”, a w tym wszystkim Michael Buffer, walki MMA… A przecież jeszcze niedawno dyrektor TVP Sport Marek Szkolnikowski pisał na Twitterze, że walk MMA nie będzie w Telewizji Polskiej. Teraz jestem bardzo ciekawy, czy te walki zagoszczą na antenie. To są pytania do Marcina. Ja z zaciekawieniem przyglądam się tej gali – temu jak zostanie wyprodukowana i jak się sfinansuje.
„Nie mamy obowiązku inwestować w boks zawodowy” – powiedział pan kilka zdań wcześniej. Czy to zapowiedź zmiany strategii Polsatu? Ostatnio więcej inwestujecie w MMA – pojawił się pakiet gal UFC, a pan z bliska obserwował ostatnie walki Joanny Jędrzejczyk i Karoliny Kowalkiewicz.
Na gali byłem prywatnie i przy okazji pomogłem trochę Polsatowi, bo wszyscy wiedzieli, że tam będę. Byłem dużo wcześniej zaproszony przez obóz Asi Jędrzejczyk i nawet gdyby nie było transmisji, to i tak bym tam był.
Zawsze wychodzę z założenia, że jako dziennikarz muszę inwestować w siebie. Dlatego uważam, że powinienem 5 razy w roku polecieć na wielkie wydarzenia bokserskie i tyle samo razy zobaczyć naprawdę dobre MMA. Nigdy nie szczędziłem własnej kasy, by latać i oglądać dużą piłkę. Obejrzałem 21 finałów piłkarskiej Ligi Mistrzów na stadionie – 9 razy mogłem to skomentować i za mój wyjazd płaciła telewizja, ale w pozostałych przypadkach organizowałem to sam. Kupuję bilet na samolot, mecz, ogarniam hotel i jadę na mecz jako kibic oglądać wielką piłkę – uważam, że to część inwestycji we mnie i mój warsztat i przede wszystkim to płacenie za moją pasję, bo tak zawsze do tego podchodziłem.
Na pewno MMA się dzisiaj dobrze ogląda i jest ważną częścią oferty programowej Polsatu. Polsat MMA stoi – tak trzeba powiedzieć. Mamy UFC, KSW i dużo więcej. Ostatnio mieliśmy taki niesamowity weekend – 4 czy 5 anten było w Polsacie zajętych przez UFC i KSW.
Lubi pan latać na wielki boks – gdzie go dziś szukać? Kto najlepiej odnalazł się w nowych realiach i gdzie najczęściej szuka pan takich wzorców? W Wielkiej Brytanii ostatnio zapełniają się jeszcze większe obiekty niż Stadion Narodowy.
Duży boks się robi tam gdzie jest duża kasa i gdzie są gwiazdy. W Wielkiej Brytanii zawsze była tradycja. Boks był powszechny na szczeblu amatorskim i zawodowym. Oni kochają tę dyscyplinę i są do niej przyzwyczajeni. Odbudowali wielki boks olimpijski na bazie kilku zawodników i ich sukcesów – potem dzięki temu odbudowali też boks zawodowy. To nie tylko Anthony Joshua, zainteresowanie budzi tam też kilku innych pięściarzy i na bazie tego można potem wyprzedawać hale i stadiony.
Promotor Eddie Hearn ma za sobą potężną telewizję Sky, a rodzina Warrenów jest kapitałowo właścicielem stacji Boxnation – i za dostęp do tej stacji płaci się co miesiąc. To przekłada się na zupełnie inne pieniądze na gale. Gdy jako promotor wiesz, że w 45 minut możesz sprzedać 25 tysięcy biletów i masz z tego takie przychody, że się możesz bawić, a potem zaproponować walkę w pay-per-view za 20 czy 30 funtów ze świadomością, że sprzeda się tego kilkaset tysięcy albo milion, to naprawdę nie jest ciężko robić dobry boks.
Potem możesz rozwijać działalność na całym świecie, zakładać filie i próbować tego samego gdzie indziej – jak ostatnio Hearn w Ameryce. Zaatakował nowy teren i się zdziwił – na przykład brakiem frekwencji. Zrobił pierwszą galę Daniela Jacobsa (33-2, 29 KO), na którą przyszło 3 czy 4 tysiące widzów. Teraz ma kolejną i szuka jakiegoś sposobu, by przyciągnąć kibiców. Dla niego brak kompletu sprzedanych biletów musi być nienormalny. Musi się uczyć nowego rynku i znaleźć sposób, by go podbić. Nawet gdy masz zawodników typu niepokonany Jarrell Miller (20-0-1, 18KO) i były mistrz Daniel Jacobs, to nie jest to gwarancja wyprzedania hali!
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że obaj są przecież z Nowego Jorku.
Tak. Hearn próbuje wykorzystać to, że dzisiaj jest koniunktura na boks w Wielkiej Brytanii i jest zszokowany tym, że nie ma to bezpośredniego przełożenia na kraj, który też ma przecież wielkie tradycje pięściarskie. Wcale nie jestem pewny, czy taki Eddie Hearn nawet mając do dyspozycji któregoś z czołowych polskich zawodników byłby w stanie przyjść tu i z miejsca wyprzedać halę i zrobić to lepiej niż my. Pewnie nie byłoby to możliwe, bo nie miałby tu narzędzi i możliwości. Trzeba też pamiętać o jednym – łatwiej się promuje zawodników z historią, mistrzów olimpijskich niż kogoś, kogo budujesz od zera.
Jak teraz sprzedawać boks w Polsce? Na ile ważna jest w tym obecność w mediach społecznościowych? Wielu pięściarzy i promotorów chyba wciąż nie do końca czuje ten temat.
Nie ma co wyważać otwartych drzwi. Doradzam każdemu promotorowi – staremu i młodemu – żeby nie myślał, że bileteria sama sprzeda imprezę. Andrzej Wasilewski sprzedawał wszystkie swoje poprzednie imprezy w Eventimie, teraz przeszedł do E-Biletu, bo widzi, że np. impreza w Częstochowie się dobrze sprzedaje. Trzeba pamiętać o jednym – najlepszy zespół sprzedażowy jest w stanie niezmiernie pomóc w tworzeniu koncepcji dystrybucji biletów. Natomiast wszystkie impulsy sprzedażowe i marketingowe muszą wyjść od promotora. Jako promotor – jeśli chcesz to robić w sposób odpowiedni – musisz zadbać o media społecznościowe. Musisz mieć obok pięciu albo sześciu ludzi.
Przy projekcie Polsat Boxing Night zatrudniam kilka osób, które od rana do nocy myślą co wyprodukować i jak to zrobić. Oczywiście mam w tym wszystkim wsparcie telewizji i dostęp do tych materiałów, ale musisz mieć grafika, kogoś, kto te materiały zmontuje i kogoś, kto napisze teksty. Nawet gdybyś miał najzdolniejszego jednego czy dwóch współpracowników, to oni nie są w stanie tego ogarnąć sami. Jednego dnia E-Bilet mówi, że chce baner w takich wymiarach, dzień później ktoś dzwoni, bo chce dostać w innych… Do tego pozyskujesz partnerów medialnych i oni też mają swoje określone wymagania co do materiałów. O to wszystko musi zadbać promotor. Tylko wsparcie marketingu bezpośredniego, outdooru – my poszliśmy w oklejanie autobusów, mediów społecznościowych, TV i partnerów medialnych może pomóc. Nie ma dziś w Polsce mistrza świata w swoim prime, który budziłby emocje. Naprawdę, żeby sprzedać 6-7 tysięcy biletów, to trzeba się napracować. Nie mówię o rozdawaniu – jak to było przez wiele lat u polskich promotorów.
Polsat Boxing Night już za chwilę, ale wiemy, że już 16 czerwca będzie pan miał udział w organizacji gali na Torwarze, gdzie w walce wieczoru pojawi się Andrzej Fonfara (29-5, 17 KO). To też jednak pewna niespodzianka – kilka ostatnich walk Fonfary pokazywała Telewizja Polska. Czego spodziewać się po tej imprezie?
Andrzej Fonfara od dawna chciał boksować w Polsacie i mieliśmy prawa do kilku jego walk. Partnerem Andrzeja Wasilewskiego jest Leon Margules, który opiekował się Andrzejem Fonfarą. Im też zależało na tym, by stacje przepłacały i biły się o prawa. Pierwszą stacją, do której kierowali się z ofertą, była Telewizja Polska. Po co dawać coś Polsatowi, który jest twoim stałym partnerem, jak możesz sprzedać komuś innemu to drożej i spróbować zrobić Polsatowi na złość albo pokazać mu, że nie jest jedyny na rynku?
Z Andrzejem Fonfarą i jego bratem Markiem znam się od lat, wiele razy spotykaliśmy się prywatnie w USA i kilka razy rozmawialiśmy o tym, że kiedyś może coś zrobimy. Mają do mnie zaufanie, lubią mnie i to działa w dwie strony. Nie możesz próbować robić biznesu z kimś, kogoś nie lubisz i komu nie ufasz. Gdy Andrzej dojrzał do walki w Polsce, to przyjechali tutaj ostatnio, spotkaliśmy się i ustaliliśmy, że trzy podmioty – Fonfara Team, Warsaw Sports Group i MB Promotions – spróbują zrobić coś ciekawego na Torwarze. To też nie jest też łatwy projekt do sprzedania – mimo że za Fonfarą stoją kibice Legii. 12 maja jest gala Knockout Promotions z walką Krzysztofa Głowackiego, tydzień później impreza Mariusza Grabowskiego, 2 czerwca pojedynek Diablo oraz walka Michała Cieślaka w Legionowie, potem Fonfara i początek mistrzostw świata… W ciągu 5-6 tygodni będzie do sprzedania na polskim rynku 5 gal, a kraj będzie już powoli żył reprezentacją Adama Nawałki. Dlatego jest to dosyć trudny projekt biznesowy, ale od 2010 roku nie było w Warszawie większej gali. Fonfary nie było w Polsce 12 lat – on ma jednak potężne wsparcie kibiców i samej Legii. Liczę na sportowe święto 16 czerwca.
Czego możemy się spodziewać ze sportowego punktu widzenia? Mówi się, że to będzie pierwsza walka Fonfary w kategorii junior ciężkiej. Czy to już pewne?
Kontrakt jest podpisany na walkę w umownym limicie, trochę poniżej kategorii junior ciężkiej (limit – 90,7 kg – przyp. red.). Rywal jest już podpisany – myślę, że będzie to bardzo ciekawy przeciwnik. Wszystko mamy dopięte w tym temacie od dwóch tygodni, ale z oficjalnym ogłoszeniem czekamy na Polsat Boxing Night. Wiadomo, że będę korzystał z kanałów, które obecnie promują PBN do promowania potem gali z udziałem Andrzeja. To nie będzie zamknięcie na kłódkę interesu, tylko 21 kwietnia puentujemy projekt PBN i zaczynamy myśleć o następnej imprezie. Więcej szczegółów podamy podczas gali w Częstochowie.
Jak wyglądają dziś pana relacje z Adamem Kownackim (17-0, 14 KO)? Jego nazwisko także pojawiało się w kontekście występu na gali Polsat Boxing Night, ale na razie do tego nie doszło.
Z Adamem znamy się od dawna, lubimy się i wspieramy. Jest człowiekiem charakternym, który nie zapomina. Dokładnie pamięta, co kiedyś mówili o nim pewni ludzie na polskim rynku. Ja zawsze miałem do niego sympatię. Pamiętam jak przychodził jeszcze jako kibic kupować bilety na walki Tomasza Adamka. Potem zaczął boksować i spotkaliśmy się parę razy w USA. Pamiętam jak przyleciał do mnie do Marsylii tuż przed meczem Polska – Portugalia podczas Euro 2016. Był z żoną i pytał, czy będzie mógł zaboksować na Polsat Boxing Night.
Może się trochę z tym wszystkim pospieszyliśmy, ale plan był taki, żeby zaboksował na kwietniowej gali z Tomkiem Adamkiem. Pojawił się jednak Aleksander Powietkin (34-1, 24 KO), który zawrócił Adamowi w głowie kasą za sparingi i Adam zmienił zdanie. W międzyczasie wszyscy go namawiali, by czekał na wielką walkę w USA. Ostatecznie nie udało się jedno i drugie – ani Powietkin nie zapłacił jednak tak dużej kasy za sparingi, ani ta walka nie zmaterializowała się na razie za takie pieniądze jakie by Adam chciał. Wiadomo, że dzisiaj oprócz Ala Haymona ma drugiego menedżera – jest nim współpracujący z Danielem Jacobsem Keith Connolly, który obiecuje Adamowi wielką kasę za najbliższe pojedynki. Oczywiście życzę mu tego, ale na razie jest cisza i on się pewnie też trochę niepokoi.
To jednak tylko kwestia czasu – Adam prędzej czy później powalczy w Polsce. Mam nadzieję, że nie zmieni zdania i zrobi to na gali Polsat Boxing Night, której będę organizatorem, bo jeśli kiedyś Adam podał mi rękę i powiedział, że „jeśli walka w Polsce to tylko u mnie”, to ja się tego trzymam. Ale wiele rzeczy już w boksie widziałem i wielu zawodników mi to mówiło… Robert Talarek też dziękował za szansę i mówił, że jak duża walka w Polsce to tylko z nami, a potem się okazało, że był skory boksować na gali Andrzeja Wasilewskiego, a teraz walczy na gali Marcina Najmana. Słowa: „100 procent”, „na pewno”, „nigdy” – w ogóle wykreśliłbym te zwroty z bokserskiego słownika
Jak ostatnie wydarzenia wpływają na bokserski krajobraz w dłuższej perspektywie? Jeszcze jakiś czas temu kibice mogli marzyć o rewanżach Szpilki z Kownackim czy Piątkowskiej z Brodnicką. Nawet niedawno dyskutował pan na Twitterze z Andrzejem Wasilewskim o możliwej walce „Diablo” z Adamem Balskim. Czy to będzie w ogóle do zrobienia?
Nie wiem. Moim zdaniem polski rynek potrzebuje jeszcze trochę czasu żeby to wszystko się unormowało. Na razie jest za dużo nerwów, goryczy, uszczypliwości, wylewania żółci… To się musi uspokoić i zabliźnić. Każdy musi wejść w rytm współpracy w nowym rozdaniu biznesowym i personalnym żeby może za jakiś czas usiąść na spokojnie do stołu i przedyskutować, czy takie walki są dziś jeszcze w ogóle możliwe.
Bokserski „okrągły stół” to postulat, który pojawiał się od dawna. Czy coś takiego miałoby jeszcze sens w dzisiejszych realiach?
Proszę pamiętać, że jestem tylko i aż dziennikarzem Polsatu, który się bawi od czasu do czasu w promotora. Mam swoich szefów, którzy mają swoje zdanie i swoje pryncypia i ja nie wiem, czy dzisiaj na poziomie zarządzania Polsat byłby zainteresowany wspólnym projektem z kimś, kto był u nas, a teraz pracuje w innej telewizji. Musiałby to ocenić ktoś inny. Życie jest pełne niespodzianek, pisze różne scenariusze i z mojego punktu widzenia może za jakiś czas jakieś porozumienie – nawet złożenie jakiejś jednej czy drugiej ciekawej walki – byłoby możliwe. Natomiast nie będzie to możliwe jeśli nie zgodzą się na to moi przełożeni, a mogą mieć w tej sprawie zupełnie inną koncepcję.
Pytam dlatego, bo kilka osób – w tym na przykład Ewa Piątkowska – mówiło jeszcze przed odejściem z Polsatu, że występ na Narodowej Gali Boksu miał się dla nich wiązać z zakazem występów na waszej antenie.
Proszę zwrócić uwagę – to nie jest przypadek, że z 244 pięściarzy wagi ciężkiej Najman i jego współpracownicy wybrali akurat tych, na których promocję kupę kasy wydał wcześniej Polsat. Przecież to Mateusz Borek musiał wziąć kamerę i za pieniądze Zygmunta Solorza polecieć do Weslaco, siedzieć tam tydzień i robić materiały z Moliną. Po to, by ten sam Molina przylatując potem do Polski był znany praktycznie każdemu kibicowi sportu w tym kraju. To samo było z Fredem Kassim i innymi zawodnikami. To nie jest tak, że Najman sobie wymyślił tych zawodników dlatego, że akurat mu najbardziej pasowali do walk z Polakami, bo pojedynek Wach – Molina ze względu na układ stylów to może być akurat jedna z najnudniejszych walk w historii wagi ciężkiej. Chodziło tylko o to, żeby przywieźć tu rozpoznawalne nazwisko, które Polacy kojarzą. A kojarzą dlatego, że była w tym wszystkim telewizja Polsat. Trudno więc akceptować, że ktoś w kogo inwestowałeś latami – mimo że im się wydaje, że nie inwestowałeś, bo oni myślą, że jak się nim interesuje jedna i druga firma oraz to, że tyle osób śledzi go w mediach społecznościowych – że to się wszystko wzięło samo. Nie. Nic się samo nie dzieje. Czytam oczywiście te burze na Twitterze, że „Polska nie ma tylu zawodników co USA żeby część boksowała w HBO, a część w Showtime”, ale co mogę powiedzieć… Niech Telewizja Publiczna wypromuje teraz przez tych 5-7 lat zawodnika od zera, niech w niego inwestuje i pokazuje go na otwartej antenie, a ja go wezmę potem na galę w Polsacie i zobaczę co wtedy powiedzą.
Na koniec pytania do Mateusza Borka – fana boksu. Z którym młodym pięściarzem wiąże pan obecnie największe nadzieje na przyszłość?
Ogólnie uważam, że teraz trzeba szukać młodych zawodników i w tej chwili się przyglądam sytuacji. Rozmawiam z chłopakami, którzy mają po 17-18 lat i chcą się pokazać. Jak na przykład ostatnio Oskar Kapczyński – chłopak ma papiery, żeby przy dobrym prowadzeniu, właściwym trenerze i inwestowaniu w jego rozwój zostać w tym sporcie kimś znaczącym. Ma talent, ma „klepkę” i będzie w stanie dobrze boksować, a przy okazji jest inteligentnym i fajnym chłopakiem, którego można odpowiednio zagospodarować w mediach. Dzisiaj przyglądam się jeszcze kilku takim nazwiskom. Jeśli się okaże, że chce mi się w to bawić, to być może w nich zainwestuję i się z nimi zwiążę na kilka lat. Nie mam na razie zdania na ten temat, czekam na galę w Częstochowie – myślę, że ta impreza przyniesie odpowiedź na kilka ważnych dla mnie pytań. Wynik sportowy będzie determinował moje myślenie o przyszłości w tym sporcie.
A z tych takich największych gwiazd boksu – kogo się panu najlepiej ogląda?
Na pewno Terence Crawford (32-0, 23 KO) jest kimś takim. Lubię też ten trochę przewidywalny, ale jednak szalenie skuteczny styl Giennadija Gołowkina (37-0-1, 33 KO). Dopiero jak człowiek siedzi przy ringu, to dostrzega pewne rzeczy. Byłem na kilku jego walkach i widziałem jak on tymi małymi kroczkami zbliża się do rywala i potrafi go zamknąć w narożniku. GGG świetnie ścina ring, bardzo lubię go oglądać. Kto jeszcze? Na pewno Oleksandr Usyk (14-0, 11 KO) i Wasyl Łomaczenko (10-1, 8 KO), ale kimś takim jest też Murat Gassijew (26-0, 19 KO), który pokazał, że można w bardzo szybkim czasie bez zaplecza amatorskiego boksować ciekawie i robić ogromne postępy niemal z walki na walkę. Coś w sobie ma na pewno także Siergiej Kowaliow (32-2-1, 28 KO) – jak się patrzy na jego walki, to nokaut wisi tam w powietrzu od pierwszego gongu.
Nokaut będzie też wisiał w powietrzu podczas walki Anthony Joshua (21-0, 20 KO) kontra Deontay Wilder (40-0, 39 KO) o cztery pasy mistrzowskie w wadze ciężkiej. Wierzy pan, że do tego pojedynku dojdzie w 2018 roku?
Nie sądzę. Myślę, że niewiele mniejsze pieniądze niż zaoferowane przez obóz Brytyjczyka 12,5 miliona dolarów Wilder może zarobić u siebie bez specjalnego ryzyka. Dopóki nie dojdzie tam do jakiegoś dobrego układu procentowego, to do tej walki nie dojdzie. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że do pojedynku Joshua – Wilder dojdzie najwcześniej jesienią 2019 roku albo nawet na początku 2020. Będą to pewnie przedłużać, ale boks to sport pełen niespodzianek, więc kto wie. W ringu faworytem dla mnie będzie Wilder. Ma szybkie ręce, potężny cios, dynamikę… Walka z Ortizem pokazała, że może nie ma super szczęki, to moim zdaniem Joshua też jej nie ma. Wilder bije te ciosy proste tak szybko, że nawet rąk nie widać. Nawet jeśli jest chaotyczny i ma braki w wyszkoleniu technicznym, to szczerze mówiąc postawiłbym na niego. Poza tym jest po prostu fajnym gościem. Miałem okazję go lepiej poznać – Tomek sparował z nim 3 tygodnie przed walką z Kliczką, potem przed jego walką z Arturem Szpilką też widziałem się z nim często. To facet, który miał wiele trudnych sytuacji życiowych z córką, która często musiała być operowana ze względu na problemy z kręgosłupem. Opowiadał ze łzami w oczach, że nikt nie dawał jej szans normalne życie, a dziś to się udało i ona jest jego oczkiem w głowie. Wilder to bardzo pozytywny człowiek. Nie zawsze ta jego taka medialna arogancja jest odzwierciedleniem tego co on naprawdę czuje.
Na sam koniec bardzo krótko – jak widzi pan przebieg dwóch najważniejszych walk zaplanowanego na 21 kwietnia Polsat Boxing Night?
Masternak wygra z Kalengą na punkty, a Tomasz Adamek przez nokaut. Uważam, że ta walka nie skończy się na punkty. Albo padnie Tomek, albo padnie Abell. Jeśli miałbym stawiać, to albo będzie to nokaut na Tomku w pierwszych rundach, albo nokaut na Abellu w drugiej fazie pojedynku.
ROZMAWIAŁ KACPER BARTOSIAK
Fot. 400mm.pl