Są takie wyścigi, które łączy się niezmiennie z jednym kolarzem, który znalazł na nie patent i co roku przyjeżdża na czele stawki. Takim też stało się w ostatnich latach La Flèche Wallonne, którym zawładnął Alejandro Valverde. Hiszpan był bezkonkurencyjny przez cztery lata. Ale każdy król musi w końcu zejść z tronu.
Przed wyścigiem wydawało się nam, że bukmacherzy powinni ustalić kurs na zwycięstwo Valverde na poziomie 1.01, a pytać jedynie o to, kto przyjedzie na dalszych pozycjach. Jasne, wiedzieliśmy, że w stawce są znakomici kolarze, którzy w Ardenach jeździć potrafią, ale szczerze wątpiliśmy w to, że ktokolwiek zdoła zagrozić Hiszpanowi. Myśleliśmy, że wszystko rozstrzygnie się tak jak zawsze: kolarze dojadą do Mur de Huy (prosimy, oszczędźcie sobie powtarzanych tysiąc razy żartów), zaczną się wspinać, każdy z nadzieją na to, że może w tym roku uda się wygrać, a wszystko i tak skończy się idealnie wymierzonym atakiem Balaverde. W skrócie: dobrze znana powtórka z rozrywki.
Okazało się, że nie mieliśmy racji, a sport po raz kolejny nauczył nas, by niczego nie zakładać z góry. I dobrze, lubimy tę jego nieprzewidywalność.
Oczywiście, wiedzieliśmy, że Julian Alaphilippe jest w gronie faworytów. W końcu to gość, który dwukrotnie finiszował w tym wyścigu jako drugi. Czyje plecy oglądał, tego chyba nie musimy dodawać. Ale trudno było nam uwierzyć, że uda mu się zostawić za sobą Valverde. Bo gdy peleton złapał ucieczkę, na niespełna kilometr przed metą i wszyscy ustawiali się, by zająć jak najlepszą pozycję, to faworyt był już jeden. Tymczasem okazało się, że taktycznie najlepiej ten finisz rozpracował Quick-Step, z Francuzem na czele. I za to wielki szacun.
#FlecheWallonne momento del ataque de #Alaphilippe pic.twitter.com/nNAdLNOTce
— Deportes En Ruta (@DeportesEnRuta) 18 kwietnia 2018
Tym bardziej, że to przecież wygrana na Mur de Huy. A takich mitycznych dla kolarstwa wzniesień znajdziecie na całym świecie tylko kilka. Wygrać tam, to jak wygrać na Wembley (z tą różnicą, że na Wembley można zremisować, a i tak zwyciężyć). Jak już przechodzić do historii, to jest to jedno z lepszych miejsc.
A sam wyścig? Nie mieliśmy na co narzekać. Ucieczka dnia przez dużą część trasy nadawała tempo z przodu. Po jej złapaniu oderwała się kilkuosobowa grupka, w której jechał m.in. Vincenzo Nibali i to ją peleton wchłonął już na Mur de Huy. Wcześniej kilku kolarzy próbowało rwać stawkę, ale to się nie udawało. Udanie rwał za to transmisję realizator, przez którego trudno było się zorientować, co aktualnie się dzieje. Gdybyśmy mieli w skrócie opisać jego pracę, przyrównalibyśmy to do ośmiolatka, który na komunię dostał kamerę i zaczął nagrywać wszystko, co się dzieje dookoła, ale bez żadnego ładu i składu.
Wyskoczyć z głównej grupy w trakcie wyścigu próbowali m.in. Tomasz Marczyński, który najprawdopodobniej został potem cofnięty do pomocy kolegom, i Michał Kwiatkowski, dla którego ardeński tryptyk w tym sezonie nie jest łaskawy. Co prawda dziś miał jechać w roli „tego drugiego”, a faworytem Sky był Sergio Henao, ale gdzieś tam liczyliśmy, że Kwiato wystrzeli. Niestety, aktualna forma na to nie pozwoliła i Polak dojechał na dalszej pozycji.
Michał Kwiatkowski niestety bez takiej formy jak na początku wiosny. Identyczna sytuacja jak sprzed dwóch lat. Wygrana w E3 (teraz Algarve i T-A) potem taki sam występ we Flandrii. Ale i tak głównym celem niedziela. #FlecheWallonne
— Marcin Siemlak (@marcinsiemlak) 18 kwietnia 2018
Na deser kolarzom zostało ściganie w Liège-Bastogne-Liège, ostatniej części ardeńskiego tryptyku. A przy okazji kolarskim monumencie, czyli jednym z pięciu najważniejszych jednodniowych wyścigów świata. Wygrana tam to największe marzenie Michała, którego na razie nie dane mu było spełnić.
Fot. Newspix.pl