Reklama

Valverde zdetronizowany, Alaphillipe wystrzelił. Za nami Walońska Strzała

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

18 kwietnia 2018, 20:24 • 3 min czytania 0 komentarzy

Są takie wyścigi, które łączy się niezmiennie z jednym kolarzem, który znalazł na nie patent i co roku przyjeżdża na czele stawki. Takim też stało się w ostatnich latach La Flèche Wallonne, którym zawładnął Alejandro Valverde. Hiszpan był bezkonkurencyjny przez cztery lata. Ale każdy król musi w końcu zejść z tronu.

Valverde zdetronizowany, Alaphillipe wystrzelił. Za nami Walońska Strzała

Przed wyścigiem wydawało się nam, że bukmacherzy powinni ustalić kurs na zwycięstwo Valverde na poziomie 1.01, a pytać jedynie o to, kto przyjedzie na dalszych pozycjach. Jasne, wiedzieliśmy, że w stawce są znakomici kolarze, którzy w Ardenach jeździć potrafią, ale szczerze wątpiliśmy w to, że ktokolwiek zdoła zagrozić Hiszpanowi. Myśleliśmy, że wszystko rozstrzygnie się tak jak zawsze: kolarze dojadą do Mur de Huy (prosimy, oszczędźcie sobie powtarzanych tysiąc razy żartów), zaczną się wspinać, każdy z nadzieją na to, że może w tym roku uda się wygrać, a wszystko i tak skończy się idealnie wymierzonym atakiem Balaverde. W skrócie: dobrze znana powtórka z rozrywki.

Okazało się, że nie mieliśmy racji, a sport po raz kolejny nauczył nas, by niczego nie zakładać z góry. I dobrze, lubimy tę jego nieprzewidywalność.

Oczywiście, wiedzieliśmy, że Julian Alaphilippe jest w gronie faworytów. W końcu to gość, który dwukrotnie finiszował w tym wyścigu jako drugi. Czyje plecy oglądał, tego chyba nie musimy dodawać. Ale trudno było nam uwierzyć, że uda mu się zostawić za sobą Valverde. Bo gdy peleton złapał ucieczkę, na niespełna kilometr przed metą i wszyscy ustawiali się, by zająć jak najlepszą pozycję, to faworyt był już jeden. Tymczasem okazało się, że taktycznie najlepiej ten finisz rozpracował Quick-Step, z Francuzem na czele. I za to wielki szacun.

Reklama

Tym bardziej, że to przecież wygrana na Mur de Huy. A takich mitycznych dla kolarstwa wzniesień znajdziecie na całym świecie tylko kilka. Wygrać tam, to jak wygrać na Wembley (z tą różnicą, że na Wembley można zremisować, a i tak zwyciężyć). Jak już przechodzić do historii, to jest to jedno z lepszych miejsc.

A sam wyścig? Nie mieliśmy na co narzekać. Ucieczka dnia przez dużą część trasy nadawała tempo z przodu. Po jej złapaniu oderwała się kilkuosobowa grupka, w której jechał m.in. Vincenzo Nibali i to ją peleton wchłonął już na Mur de Huy. Wcześniej kilku kolarzy próbowało rwać stawkę, ale to się nie udawało. Udanie rwał za to transmisję realizator, przez którego trudno było się zorientować, co aktualnie się dzieje. Gdybyśmy mieli w skrócie opisać jego pracę, przyrównalibyśmy to do ośmiolatka, który na komunię dostał kamerę i zaczął nagrywać wszystko, co się dzieje dookoła, ale bez żadnego ładu i składu.

Wyskoczyć z głównej grupy w trakcie wyścigu próbowali m.in. Tomasz Marczyński, który najprawdopodobniej został potem cofnięty do pomocy kolegom, i Michał Kwiatkowski, dla którego ardeński tryptyk w tym sezonie nie jest łaskawy. Co prawda dziś miał jechać w roli „tego drugiego”, a faworytem Sky był Sergio Henao, ale gdzieś tam liczyliśmy, że Kwiato wystrzeli. Niestety, aktualna forma na to nie pozwoliła i Polak dojechał na dalszej pozycji.

Reklama

Na deser kolarzom zostało ściganie w Liège-Bastogne-Liège, ostatniej części ardeńskiego tryptyku. A przy okazji kolarskim monumencie, czyli jednym z pięciu najważniejszych jednodniowych wyścigów świata. Wygrana tam to największe marzenie Michała, którego na razie nie dane mu było spełnić.

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...