Wyobraźcie sobie dowolną ligę w Europie (poza polską ekstraklasą) i dowolny klub (poza Legią). Wyobraźcie sobie, że ten klub na sześć meczów przed końcem ligi traci jeden punkt do lidera, z którym czeka go jeszcze bezpośrednie starcie, a także jest bliski awansu do finału krajowego pucharu i… Następuje zwolnienie trenera. Co więcej, żegna się człowieka, który w tym samym sezonie został zatrudniony, który na przestrzeni sezonu wykręcał lepszą średnią punktów niż poprzednik, i który nie wdał się w żaden skandal obyczajowy czy otwarty konflikt z władzami. Przeciwnie, najzwyczajniej w świecie wyleciał ze względów sportowych.

Ktoś niezorientowany po pierwszym rzucie oka mógłby pomyśleć, że to w Legii powariowali. Tyle że po głębszej analizie doszedłby do takiego samego wniosku, co wszyscy – że w Warszawie faktycznie nie ma zespołu, że gra i wyniki są fatalne oraz że tak słabej drużyny nie widziano przy Łazienkowskiej od lat. To, co w tym wszystkim zaciemnia obraz, to sama ekstraklasa lub – przy uwzględnieniu rozgrywek Pucharu Polski – cała krajowa konkurencja. Legia jest słaba, ale inni wcale nie są lepsi, przez co jej sytuacja na papierze jest daleka od beznadziejnej. Ale też dokładnie z tego samego powodu nasze rozgrywki ligowe trafnie są u nas określane wyścigiem żółwi czy ślimaków.
Zazwyczaj w piłce jest tak, że lider rozgrywek ligowych tuż przed metą sezonu może się czymś pochwalić. W Hiszpanii Barcelona nie przegrała żadnego z 32 spotkań, w Anglii Manchester City zaliczył kapitalną serię 18 zwycięstw z rzędu, a we Francji PSG wykręciło rewelacyjny wynik punktowy – po 33 kolejkach ma 87 oczek i wciąż realną szansę, by zakończyć rozgrywki z 3-cyfrowym dorobkiem. W Polsce z kolei liderujący Lech może się pochwalić tylko tym, że po 31 kolejkach okazał mniej słaby od konkurencji. Czyli właściwie nie może się pochwalić niczym.
Ten sezon ekstraklasy charakteryzuje to, że każdy może wygrać z każdym. Wciąż pozostająca w grze o mistrza Legia przegrała z 10 z 15 ligowych rywali, czyli obiło ją przeszło 66 procent przeciwników. W naszej lidze drużyny w ogóle nie mają dłuższych serii bez porażki, co jest ewenementem na europejską skalę. Najlepsi w tym względzie nie są nawet trzej główni pretendenci do tytułu, ale drużyny w gruncie rzeczy przypadkowe – 9 razy z rzędu udało się nie przegrać Górnikowi, Koronie i Śląskowi. Temu samemu Śląskowi, który plącze się gdzieś w środku grupy spadkowej, z powodu niezadowalających wyników pogonił poprzedniego trenera, a jego następca w miniony weekend świętował pierwszą wygraną od trzech lat.
Rekord Legii i Jagiellonii z tego sezonu to – tak, tak, to nie pomyłka – seria 5 spotkań bez porażki. Lechowi udało się nie przegrać 8 meczów z rzędu, ale też warto zwrócić uwagę, że nie była to klasyczna seria, bo została przedzielona zimową przerwą. Innymi słowy, kibice naszych czołowych klubów nie mieli przyjemności przeżywać kilku tygodni dobrej gry, nieprzeplecionej jakimś rozczarowaniem. Regularność na wysokim poziomie, czyli tydzień w tydzień koszenie rywala w okresie, powiedzmy, dwóch miesięcy – no w tym sezonie zwyczajnie u nas nie występuje. Ponadto, jako że w ostatniej kolejce wszyscy pretendenci zgodnie przegrali swoje mecze, wszyscy swoich serii bez porażki albo już nie poprawią (Lech), albo będą mogli poprawić je tylko minimalnie (Legia, Jagiellonia).
Jedźmy dalej – prowadzący w tabeli Kolejorz wygrał w tym sezonie 15 razy, a 16 razy nie wygrał. Lechici są oczywiście liderem, ale – w obliczu oczekiwań wobec tej drużyny – po meczach poznańscy kibice częściej są rozczarowani stratą punktów, niż mogą się cieszyć po zwycięstwie. Lech w każdym meczu średnio zdobywa 1,77 punktu, podczas gdy w 30. czołowych ligach Europy nie ma innego przypadku, żeby lider legitymował się średnią poniżej 2 punktów na mecz. A skalę problemu jeszcze lepiej obrazuje fakt, że nawet jeśli Kolejorz wygra wszystkie 6 spotkań do końca (co w skali tego sezonu byłoby zupełnym ewenementem), wciąż nie przekroczy bariery 2 punktów na mecz…
Jak widać, w Europie taka sytuacja absolutnie nie jest normą. Ani w rozgrywkach silniejszych, ani tych na porównywalnym poziomie, ani też tych niżej notowanych. Przede wszystkim każda z przeanalizowanych lig – no może z wyłączeniem norweskiej – zdaje się bardziej przewidywalna. Bo niemal we wszystkich mamy zespoły, które złapały formę w dłuższym przedziale czasowym i nie dawały się pokonywać przez przynajmniej 10 kolejek na swoim podwórku. Ponad przeciętną „wybija się” też dorobek najlepszego w Polsce Lecha. Mistrzowie bądź liderzy z najmniejszym dorobkiem punktowym to Galatasaray (średnia 2,07) i Rosenborg (2,03), ale to wciąż średnia powyżej dwójki, na którą tegoroczny mistrz Polski, niezależnie od tego kto nim zostanie, nie ma już szans. Natomiast strata naszego lidera do tych najlepiej punktujących ekip Europy jest druzgocąca – sięga już niemal jednego punktu na każdy rozegrany mecz.
To, że pierwszy zespół ekstraklasy nie punktuje na poziomie 2 punktów na mecz nie jest jednak u nas niczym nowym. Tak było także w trzech ostatnich sezonach oraz pięć razy w siedmiu poprzednich latach. Odkąd w ekstraklasie brakuje tak dominujących zespołów, jak Wisła Kraków z czasów Bogusława Cupiała, praktycznie co roku, z bardzo małymi wyjątkami, oglądamy większy lub mniejszy wyścig żółwi. Sprawa wygląda bowiem tak:
– Po 2010 roku 6 na 8 mistrzów Polski (75 procent) nie przekroczyło średniej 2 punktów na mecz.
– Przed 2010 (począwszy od wprowadzenia premii 3 punktów za zwycięstwo) 2 na 15 mistrzów Polski (13 procent) nie przekroczyło średniej 2 punktów na mecz.
Trend słabnącego mistrza widoczny jest gołym okiem. Można załamywać ręce, że od lat nie potrafimy doczekać się dominującej drużyny lub próbować cieszyć się z tego, że poziom się wyrównuje (i próbować nie dostrzegać, że raczej wyrównuje się w dół). Fakty są jednak takie, że gdyby Lech miał doczłapać do tytułu z obecną średnią 1,77 punktu na mecz, byłby to najgorszy wynik mistrza odkąd jest to porównywalne, czyli odkąd wprowadzono obecne zasady punktacji pojedynczych meczów. I naprawdę potrzeba by niebywałego wysiłku ze strony Kolejorza, czyli np. wygrania wszystkich meczów do końca, by nie był to najgorszy wynik w tej przeszło 20-letniej historii, a tylko jeden z najgorszych.
Lech może zostać mistrzem z rekordowo niską średnią punktów na mecz, a Jagiellonia i Legia walczą o to, by zostać mistrzami z historyczną liczbą porażek. Białostocczanie ze swoimi 9 przegranymi mogą wyrównać mocno dyskusyjny rekord Ruchu z 1951 roku, który z 9 porażkami zajął w lidze 6. miejsce, a tytuł mistrzowski dało mu zwycięstwo w Pucharze Polski. Z kolei Legia ze swoimi 11 porażkami ma szansę pobić absolutny rekord wszech czasów (więcej na ten temat TUTAJ). A przecież dla każdego z trzech pretendentów analizowany jest ten najlepszy scenariusz, czyli wygranie tego ślamazarnego wyścigu. Skoro jednak nawet mistrz będzie miał swoje powody do wstydu, to co będzie można powiedzieć o tych, którzy po to mistrzostwo nie sięgną?
Tak naprawdę obecny sezon jest wielką szansą dla tych maluczkich. Skoro lider ma niespotykanie mało punktów, to siłą rzeczą otwiera się szansa dla ekip z drugiego szeregu. Takich, jak mimo wszystko Jagiellonia, która walczy przecież o pierwszy, historyczny tytuł mistrzowski. I takich, jak nawet Wisła Płock (tak jak Legia – 11 porażek), która zaliczyła właśnie nieco rozczarowujący remis ze swoją imienniczką z Krakowa, ale wciąż może włączyć się do tego wyścigu. I Nafciarzy absolutnie nie należy tu lekceważyć, bo to ekipa w zdecydowanie najwyższej formie (bez porażki w 6 ostatnich meczach), która traci do liderującego Lecha 5 punktów, i która zagra jeszcze z tym Lechem na własnym boisku. Słowem, ten wyścig żółwi, jak to wyścig żółwi, może mieć zupełnie niespodziewane, abstrakcyjne wręcz rozstrzygnięcie. I chyba tylko jakaś piękna historia oraz zupełnie niespodziewane zwycięstwo – czyli to, co od zawsze stanowi sól futbolu – może w jakimś sensie zrekompensować nam to całe tegoroczne męczenie buły.
MICHAŁ SADOMSKI
Dobre. Jakby Wisla Plock zdobyla mistrza pomimo wywalenia trenera przed sezonem
…a Legia może zdobyć mimo wywalenia DWÓCH i to w TRAKCIE
Prorok jaki czy co 😉 i puchar
Trener Klafuric zdobywa trofeum średnio co 4 mecze
Jakie żółwie? Przecież „liga jest w tym sezonie bardzo wyrównana”, jak mówi klasyk Murawski z C+
I jaka ekscytująca. Walka o mistrzostwo będzie się odbywała aż do ostatniej kolejki:))))
Treść usunięta
Treść usunięta
do ostatniej sekundy w STS 🙂
To chyba jedyna zaleta tego dziadostwa.
Smutne to wszystko i aż człowiek życzy takiej Wiśle Płock (chociaż nie lubię), żeby sobie raz w życiu wygrali, żeby pokazali, że rzeczywiście mają jaja, bo reszta nie ma…
PS. Dobry tekst
Treść usunięta
Nie muszą tych jaj pokazywać 🙂 wystarczy mi paragon z Oszą
Treść usunięta
Treść usunięta
Treść usunięta
Treść usunięta
Quid rozpętałeś kwito-gównoburzę według wszystkich standardów Weszło. Redakcja zdziwiona, że padła ofiarą swoje własnej taktyki. 😉
Treść usunięta
Dlatego polecam powiększyć ligę do minimum 20 zespołów.
Jeszcze więcej meczów, jeszcze więcej śmiesznych wyników, jeszcze więcej „emocji”, jeszcze więcej możliwości obstawiania u buków czy w totolotku.
*
A tak na poważnie, to zdawałem sobie sprawę że w tym względzie jest lipa u nas, ale nie wiedziałem że aż taka jak to co widać w zielonej tabelce.
Nie jestem specjalnie za tym, żeby było jak w tym sezonie np. w Anglii, Niemczech czy Francji, że na 5-6 kolejek przed końcem jest „pozamiatane”, ale ta nasza liga to jest jakieś apogeum absurdu w druga stronę.
Dlatego niezależnie od tego kto będzie reprezentował nas w pucharach – następne wtopy z paździerzami w początkowych rundach eliminacji – niemal pewne.
Zes sie obudzil 😉
Odkad wprowadzono ESA37 to systematycznie postepujaca degrengolada. Zasadniczo niestety moze byc jeszcze gorzej.
Co do ligii 18-zespolowej jestem na tak. Ale z wieksza rotacja. 4 spadaja z urzedu a 2 kolejne walcza w play-off o przetrwanie. I grupa spadkowa powinna byc 10-zespolowa. Ostatnie 5 kolejek raz kazdy z kazdym i walka do ostatniego geizdka o przetrwanie.
A na gorze 8 zespolow w 4 kolejki plus 5 kolejka 1z2 3z4 itd. I tez mysle ze mogloby byc ciekawie 🙂
Treść usunięta
Dokładnie. Przecież i tak muszą biedaki w weekendy grać.
Treść usunięta
Ja już wszystko rozumiem. Po prostu nikt nie chce się znaleźć w takim zestawieniu, bo się z niego na całym świecie śmieją, że jest jak Central Parade czy Shirak. Dlatego każdy przegrywa, bo o drugim-trzecim nikt nie mówi.
Treść usunięta
Shirak to mi się na szyi zrobił.
Prawda jest taka że w eklapie żadna ekipa nie ma dość jakości żeby elementy losowe zeszły na drugi plan. Tak to wtedy jest, że kibic ogląda kilka meczy swojej drużyny, a ona za każdym razem gra jak zupełnie inna ekipa w tych samych koszulkach.
Uważam, ze nie można podchodzić do sprawy zero-jedynkowo. Nie twierdzę, że liga jest dużo lepsza niż była 20 lat temu jednak Ci którzy nie dostrzegają rozwoju zwyczajnie nie chcą go dostrzec. Poziom się wyrównał i nie zgodzę się z autorem, że jest to równanie w dół. Według mnie jest dokładnie odwrotnie. Żeby to potwierdzić potrzebne byłyby bardzo szczegółowe statystyki drużyn z 20 lat dotyczące przebiegniętych kilometrów, wykonanych sprintów, stoczonych pojedynków, zbierania „drugich” piłek itp. Nie posiadam takowych ale uważam, że większość drużyn poszła z tym do przodu i dorównała do czołówki, nie odwrotnie. Takie elementy może poprawić prawie każdy. Jednak żeby wskoczyć na wyższy poziom potrzeba albo dużych nakładów finansowych albo prężnej akademii która co roku dostarcza kolejnych perełek a najlepiej jednego i drugiego. Idąc tym tropem doczekamy się też klubów które zdominują ligę. Najbliżej tego są jakby na to nie patrzeć Legia (olbrzymi budżet) i Lech ( spory budżet i dobra akademia). Jednak na to trzeba będzie poczekać jeszcze kilka lat.
Kolego, samo bieganie, ilosc podanie itp g..o znacza. Prosty przyklad porownaj srednie dystanse (lub inne dowolne dane statystyczne) pokonywane przez pilkarzy w Kartoflanej i np. lidze gruzinskiej czy luksemburskiej.
Brakuje liderow, takich jak za czasow Wisly Cupiala, gdzie faktycznie byla paka i faceci z jajami. Obecnie jest dramat i pudrowanie kupy. Co z tego, ze owiniete w pazlotko, to dalej g..o jest.
A bedzie gorzej.
I nie Legia nie ma wielkiego budzetu. Ona ma rozdmuchany budzet.
A Lech wcale nie ma dobrego skladu.
Czasem ciezko byc obiektywnym, ale polskie kluby mialyby problem na zapleczach w Hiszpanii, Anglii czy w Rzeszy. Poziom jest naprawde dramatycznie slaby.
I tu się mylisz… widać, ze nie czytałeś ze zrozumieniem albo nie chcesz zrozumieć. Chodzi o to, ze (nazwijmy to krótko) przygotowanie fizyczne i taktyczne poszło do przodu i to są czynniki które może poprawić każdy przez co nie widać różnicy na boisku. Żeby było ją widać potrzeba odpowiedniego zaplecza (budżet, infrastruktura) które pozwoli wskoczyć na wyższy poziom w jakiejś tam perspektywie czasu. Niestety u nas wszystko musi być na już i jak nie widać efektu to wszystko jest do dupy. A jak coś się uda to w moment balon jest tak napompowany, że tylko czekać aż jebnie. Brakuje cierpliwości, konsekwencji. Wszystko jest albo zajebiste albo chujowe. Nie ma żadnej równowagi. Mówisz o obiektywności a obiektywny nie jesteś w ogóle. Nie chcesz się zastanowić nad tym co napisałem tylko masz swój pogląd który chcesz narzucić. Liga jest słaba i chuj. A zapewniam Cię, ze statystyki o których mówiłem mają bardzo duży wpływ na to, że aktualnie nie ma w Polsce dominatora. Oczywiście mozesz uważać inaczej ale przy obecnym przygotowaniu fizycznym i taktycznym różnice robią indywidualności których u nas nie ma. Do tego dochodzi mental który jest tematem na osobną dyskusję. Ale ciężko dyskutować z kimś kto za argument używa różnych negatywnych epitetów określających eklape i tego, że nasze kluby miałyby ciężko na zapleczu silnych lig. To jest teza teraz poprzyj ją argumentem.
Przecież przez ostatnie 20 lat zmieniła się piłka na całym świecie. Jaki sens ma porównywanie przebiegniętych kilometrów itp. sprzed lat i obecnie. Miałoby to ręce i nogi gdyby porównując z innymi ligami wyszło nam, że wtedy odstawaliśmy od czołówki a teraz nie. Jasne, że nasza liga zrobiła przez lata duży postęp. Jest jednak postęp głównie wizualny. Są ładne stadiony, czasem jest przyzwoita baza treningowa (rzadko niestety), jest więcej pieniędzy, jest bardziej profesjonalnie. Dotyczy to jednak niemal całego świata. Gdzie 20 lat temu była liga turecka, gdzie drużyny z Mołdawii, Kazachstanu czy Azerbejdżanu? Cały świat poszedł do przodu, Polska również. Z tym że ten świat w wielkiej części poszedł do przodu szybciej niż my. Legia przy olbrzymim jak na nasze warunki budżecie nie jest w stanie dać za piłkarza więcej niż 2 mln euro? A co to są za pieniądze w dzisiejszej piłce? Bednarek idzie do Anglii za trzy razy więcej, taki przeciętniak jak Brlek został upchnięty przez Wisłę do Włoch za większą kasę. Nasze kluby, nawet najbogatsze, nie mają żadnego startu finansowego nie tylko do czołówki ale nawet i do średniaków. Wiem, że np. Czesi mają w piłce mniej pieniędzy ale widocznie lepiej nimi zarządzają i potrafią lepiej szkolić młodych zawodników (tak było chyba od zawsze, albo prawie zawsze). U nas oprócz fatalnego zarządzania klubami i rozpieprzania kasy na Szrotowiczów i Szrodrigezów (typowe u nas układziki i kręcenie lodów), dochodzi też marne szkolenie. Mamy małą ilość rodzimych zawodników na dobrym poziomie (bo nie umiemy szkolić), mamy fatalne zarządzanie klubami (marnujemy i tak niewielkie w porównaniu do czołówki pieniądze) i brniemy w to od lat.
Na dobrą sprawę kto poważny finansuje naszą piłkę, a przecież od tego zaczyna się każdy sukces w dyscyplinie w której rządzą pieniądze? Czy czołówka polskiego biznesu łoży kasę na futbol? Jest kilka wyjątków i tyle. Bez publicznych pieniędzy (miasta, firmy państwowe) pewnie połowa naszej Ekstraklasy byłaby niewypłacalna. Tu niemal wszystko jest chore, a najbardziej chorzy jesteśmy my, że się tym emocjonujemy.
„…przebiegniętych kilometrów, wykonanych sprintów, stoczonych pojedynków, zbierania „drugich” piłek”
Biorąc pod uwagę pierwszy 3 parametry – mistrzem zostałby zespół mający w składzie samych Kucharczyków (sprinty), Hlousków (kilometry) i Merebasvhilich (podejrzewam, że czołówka, jeśli chodzi o ilość wygranych pojedynków…)
Sęk w tym, że do tego trzeba jeszcze dołożyć jakieś bramki… A one rzadko kiedy wynikają z samego przebiegniętego dystansu…
Kolejna sprawa – „Lepiej mądrze stać niż głupio biegać”… Pamiętasz może Svitlicę? Albo Piechnę?
W dobie wszechobecnych cyferek i statystyk – kto ile razy puścił gaza na boisku, zwłaszcza młodzi kibice będą na to patrzeć i uzależniać w wielkim stopniu od tego wyniki poszczególnych meczów.
Patrząc na te wszystkie przebiegnięte km, wygrane pojedynki, sprinty, zbieranie piłek itp., to tacy Inzaghi czy Svitlica nie nadawaliby się nawet na paraolimpiadę.
Ale strzelali masę goli i byli potrzebni, bo klub robił wyniki dzięki nim.
Dużo prawdy zostało już napisane w odpowiedziach i nie chcę stukać tylko po to, żeby powiedzieć to samo. Według mnie łudzimy się, że idziemy do przodu, kisimy się we własnym sosie, który czasami dostarczy nam ciekawego widowiska i myślimy, że jest fajnie bądź lepiej. Kto tylko zaczyna wskakiwać na wyższy poziom odchodzi, brak „piłkarskiej klasy średniej” – graczy, którzy czują się u nas dobrze, nie patrzą na Zachód, ale przede wszystkim, żeby coś osiągnąć w Polsce, mogą jeszcze się rozwinąć. Mamy natomiast weteranów, którzy wracają po nieudanych wojażach za granicą oraz masę zagranicznych zawodników o przeciętnej lub słabej jakości.
Ale to wszystko mogłoby być tylko moim wrażeniem, gdyby nie Europejskie puchary, które są prawdziwą weryfikacją naszego poziomu. Tam „otwieramy oczy”. Jeżeli łudzimy się, że Legia po hurtowych zakupach „zagranicznych gwiazd” jest mocniejsza niż ściągając wyróżniających się ligowców, to szybko schodzimy na ziemię. Dla mnie Legia wzmocniła się konkretnie, kiedy ściągnęła Jodłowca, Brzyskiego, Dwaliszwiliego i Bereszyńskiego. Poza Beresiem wszyscy ci zawodnicy nie byli kotami w worku. I po tych zimowych wzmocnieniach Legia rzeczywiście grała fajnie, a potem też w pucharach była mocna.
Co zrobił Cupiał, jak budował swoją Wisłę? Przecież tam grali prawie sami Polacy, którzy się wyróżniali w lidze. I to jest droga dla top-klubów w Polsce, a tymczasem poziom idzie w dół, bo brakuje nam dobrych polskich piłkarzy w optymalnym wieku, którzy w Polsce chcą coś osiągnąć – jest ich za mało, a zamiast tego ciągłe eksperymenty.
Teraz w lecie uciekną nam Żurkowski, Frankowski i Piątek, pewnie Gumny… w zamian pewnie za część pieniędzy przyjdą zawodnicy „z ciekawym CV, ale ostatnio w dołku”, czyli wielki znak zapytania, i tak krok po kroku idziemy w dół.
Ok. Trochę racji masz ale droga, którą proponujesz jest obecnie mało realna, chyba że jeden z naszych top klubów postanowiłby szastać kasą w taki sposób jakiego wcześniej nie widziano. Zostańmy przy Legii i Lechu. Czy te kluby wydały kiedykolwiek więcej niż 1,5 mln euro na zawodnika? Wydaje mi się, że nie ale mogę się mylić, bo nie śledzę dokładnie wszystkiego co robią. No i teraz niech Legia zgłosi się do Jagi po Frankowskiego albo Craxy po Piątka. Cena za nich to pewnie minimum dwie bańki, a takiej kasy nasze kluby na transfery nie wydają. Legia woli więc ściągnąć za darmo lub za kilkaset tysięcy euro z trzech-czterech Szrotowiczów z niezłym CV i a nóż któryś wypali. Czasem się udaje, czasem nie. Jednak wydawanie milionów euro w ramach transferów wewnątrz ligowych to na razie u nas mrzonka.
Obiektywnie chyba skończyły się czasy w którym można budować klub w ten sposób żeby ściągnąć do siebie najlepszych ligowców. Jasne, złota era Wisły polegała właśnie na tym ale po pierwsze, Cupiał szastał wówczas kasą w stopniu, który w Polsce nigdy się już nie powtórzył, a po drugie czasy były zupełnie inne. Po wejściu do UE nasi zawodnicy nie są już traktowani w porządnych ligach jak obcokrajowcy, więc łatwiej o decyzję, żeby ściągnąć takiego kolesia do siebie. Również kilka udanych karier naszych kopaczy na zachodzie sprawiło, że Polacy mają już większą markę niż kiedyś i zainteresowanie naszymi talentami jest większe. Kasy w czołowych ligach jest również nieporównanie więcej niż kiedyś. Dwie bańki euro dla klubu z Serie A czy Bundesligi to niewiele. O Premiership już nie mówiąc. Nie masz limitu obcokrajowców, więc możesz zaryzykować ściągnięcie Kownackiego czy Stępińskiego za niewielkie w sumie pieniądze. Taki Żurawski czy Szymkowiak za cholerę nie uchowaliby się obecnie w naszej lidze do 25-go roku życia. A Legii czy Lecha nie stać na konkurowanie cenowe (i wynagrodzenia zawodników) nawet z ogonem Serie A czy Ligue 1.
Jakie nie stac? Ty myslisz ze w takim Mainz, SPAL czy Reims to placa kokosy?
W takim Mainz srednia pensja 11-ki to bodajze 600 tys eur. Gdzie 2-3 zawodnikow ma powyzej 1 mln eur. A byli i tacy z 300 tys eur. (widelki 300-1.6 mln eur).
Dla porownania Legia na koniec zeszlego sezonu: 400 tys eur. Ale rozpietosc byla stosunkowo mala (250-850 tys eur.
Gdyby co roku w LE graly dwa polskie zespoly to paru gosci zostaloby w tej lidze sezon dluzej. A i kasa z transferow bylaby wieksza.
Problemem jest sprowadzanie drogiego szrotu z zagranicy oraz przymykanie oka przez Bonkowych na waly z budzetami. No bo jak Gornika czy Slask stac na utrzymywanie 5 mln eur budzetu placowego?
Generalnie większość odpowiedzi sprowadza się do tego co napisałem tylko jak widać nikt nie chce się chwile zastanowić i pomyśleć. Przykładowa Legia i Lech mają wysokie budżety ale nie na tyle wysokie żeby osłabiać konkurencje poprzez kupowanie najlepszych zawodników. Co za tym idzie, tempo ich rozwoju jest dość niskie, oparte o wychowanków i kupowanie „kota w worku”. Większość klubów niweluje różnice przygotowaniem taktycznym i fizycznym przez co nie widać dużej różnicy jakości. Dodajmy do tego odpowiednie nastawienie i mamy przepis na ligę w której każdy może wygrać z każdym.
Nawiazując do europejskich pucharów uważam, ze nasze zespoły są słabe mentalnie. Wszystko postrzegane jest na zasadzie zero-jedynkowej, „Ojebiemy tych pasterzy z Kazachstanu” albo „ja pierdole ale nas zmasakrują”. Większość eurowpierdoli dokonała się nie na boisku tylko dużo wcześniej w głowach piłkarzy którzy nie potrafili się odpowiednio zmotywować i podejść do meczu z teoretycznie słabszą drużyną w pełni skoncentrowani. Z drugiej strony w meczach z silnymi przeciwnikami w piłkarzach rodzi się strach. Nie chęć pokazania się czy tez wiara we własne umiejętności tylko właśnie strach. Wyjątkiem potwierdzającym regułę są takie zwycięstwa jak Legia ze Sportingiem, Lech z Fiorentiną czy tez heroiczny bój Arki z Myttjulland (czy jakoś tak). Potrafili się skoncentrować i nie zesrać w majty? Potrafili. Potrafili jeździć na tyłkach i walczyć do upadłego? Potrafili. No i właśnie takiego zaangażowania i profesjonalnego podejścia brakuje zarówno w pucharach jak i w lidze. Dziękuje dobranoc 😉
Żeby u nas poziom wzrósł, czyli zostało wiexej młodych Polaków, na więcej sezonów… To po prostu zachód, musi ich przestać kupować. Albo sypać max 1 mln euro, wtedy może by ich nie sprzedawali. No ale klubom nie zależy na sukcesach tylko kasiorce z transferów.
Jakby nie patrzeć- za naszego życia niestety prędzej człowiek postawi stopę na plutonie, niż polski klub wygra jakiś europejski puchar.
Suszy… napiłbym się kwitu.
Treść usunięta
Treść usunięta
Redaktorze, bardzo fajne analizy, ale czasem odnoszę wrażenie, że teza w nich jest na samym początku już postawiona i nie do obalenia. Według mnie przede wszystkim, fakt kiepskiego punktowania liderów albo krótkich serii bez porażek nie dowodzi bezpośrednio, że liga jest słaba. Dowodzi, że liga jest wyrównana i tyle, ew. że mistrz nie odstaje in plus od ligi, albo od zespołów z miejsc 4-5. Gdyby teoretycznie od teraz Lech wygrał te 6 meczów do końca, to miałby te 1,97 pkt/mecz. Czyli tyle, ile miała Legia w sezonie mistrzowskim, po którym weszła do LM. Ale to już tylko i wyłącznie zabawa na cyferkach.
Poza tym u nas jest śmieszna tendencja – gdy mistrz ma mało punktów i o tytuł walka trwa do końca – liga jest słaba. A pamiętam, gdy Wisła zdobywała mistrza z dużą przewagą (Skorża 2008), to liga była słaba, bo nikt nie był w stanie nawiązać rywalizacji i że to nie wróży dobrze przed kwal. LM bo mistrz nie ma z kim walczyć na serio; zupełnie jak teraz na 5 kolejek przed końcem w Anglii, Francji, w Niemczech. WTF?
Powtórzę – Michale, wszystko spoko, ale te dane nie dają bezpośrednio akurat tych wniosków. To z siebie nie wynika.
Dużo w tym racji, jednak nie ma znaczenia ile punktów na finiszu rozgrywek będzie miał mistrz.W kwalifikacjach do LM wystąpi jak zwykle inna,budowana na kolanie drużyna.
Potwierdzam. Ponadto ogólnie śmieszy mnie to biadolenie, że mało punktów, że słaby mistrz, słaba liga, dużo goli, mało goli. Mistrzem nie zostaje ten, kto zdobędzie np. 80 punktów w 37 meczach, tylko ten, kto po 37 kolejkach będzie miał najwięcej punktów. Dziękuję, pozdrawiam.
Treść usunięta
Treść usunięta
Tak było, pamiętam.
Niestety teraz nas czekają coraz częściej takie sezony pucharowe jak ten poprzedni, a takie nie tak odległe jak 08/09 czy 11/12 to wręcz marzenie ściętej głowy przy tym marazmie i sporym rozwoju piłkarstwa w różnych zakątkach do niedawna totalnie niszowych (Azerbejdżan, Kazachstan, Macedonia itp.)
Treść usunięta
To się już nie wróci. Nie powiem, że tęsknię do kurników, na których lepiej się stało oglądając ekstraklasowy mecz, niż siedziało na zimnym mokrym betonie (bo krzesełek i dachu nie było), ale przynajmniej kluby rzetelnie podchodziły do występów pucharowych. Nie było statystyk ile skrzydłowy z balejarzykiem przebiegł km, ani ile wygrał pojedynków, bo nikogo to nie interesowało. Klub wygrał mecz 4-0 zgodnie z oczekiwaniami, a on zanotował gola i asystę. Teraz mam wrażenie, że nie ma u nas zawodników, którzy dają te konkrety (wymienić można raptem Carlitosa, Gytkjaera, Kurzawę czy nawet tego K.Piątka). Mamy za to pełno nic nie znaczących statystyk kto ile miał kontaktów z piłką w jakiej części boiska, kto ile wykonał sprintów i jakie miał tętno. Wyciągamy z tego wnioski – powierzchowne i głębsze.
Ale koniec końców jak przychodzi do występu z kimkolwiek z zewnątrz – pucharowe eliminacje – to napastnicy nie potrafią strzelać, skrzydłowi zrobić porządnej wrzutki, obrońcy wygrywać główek, a środkowi pomocnicy – rozgrywać piłki. A więc nie potrafimy elementarnych rzeczy, które w sporym stopniu przyswajają już piłkarze klubów z krajów które wymieniliśmy i które regularnie nie tak dawno laliśmy.
A kiedyś to i Widzew grał w półfinale Pucharu Europy, a Polska zajmowała na MŚ 3 miejsce…
Wyniki sprzed 10 lat – po pierwsze nie porównujmy się z Hiszpanią, Anglią, bo jest globalizacja i bogaci odjeżdzają. Porównywać możemy się z Ukrainą, Czechami, Skandynawią, Grecją, nawet Belgią, Holandią, może Portugalią. I dystans do nich się zmniejsza z każdym rokie, choć może nie zawsze widać to w pucharach. Najważniejsze, że nasze przychody rosną szybciej niż ich, wyniki przyjdą później.
Coś jak z ligą angielską – przez 10 lat dostawała baty w Europie, ale jej przychody rosły znacznie szybciej niż reszty lig, było więc kwestią czasu kiedy przyjdą wyniki sportowe.
Kolego co ty wogole porownujesz.
Zaczynasz dobrze, choc z Portugalia i Beneluxem to pojechales po bandzie (chyba ze horyzont czasowy to 20+ lat).
Masz Skandynawow, masz Czechoe. Gdzie byli 20 czy 10 lat temu, co bylo w miedzyczasie i czy faktycznie cokolwiek poszlo do przodu?
Jasne, jest potencjal w narodzie ale Legia czy Lech pokazuja gdzie jest sufit. Wcale nie tak wysoko. 30-35 mln eur rocznie to szczyt. I niewiele tu pomoze LM, bo nikomu z regionu nie pomogla. To tylko chwilowe przychody.
Lech dobrze szkoli. Zarabia spora kasiore idac modelem holenderskim. Tylko tez juz powoli osiaga holenderski pulap. Co zdolniejszy 20-23 latek jest przecheytywany przez zachodnich bogaczy. Samymi gowniarzami daleko sie nie zajedzie, potrzeba troche wyhadaczy. Tylko skad ich wziac? Musisz ryzykowac grzebiac w smietniku bogatszych z nadzieja, ze trafi sie VOO czy Ljubolja a nie Strapon czy Sikorski. A wbrew pozorom wyboru wielkiego nie ma bo i renoma ligi jest na poziomie moldawskiej czy gruzinskiej.
Kolo sie domyka i tak to pedzi bez sendu jak u Holendrow czy Belgow, ktorzy maja gigantyczne problemy jak sie z tego wyrwac.
Dobrze Ci powiedziałem, kolego. Lech czy Legia nie pokazały nam jeszcze żadnego sufitu polskiej piłki.
Z raportów Deloitta jasno wynika, że najszybciej rozwijają się ligi zglobalizowane (jak angielska, ale też całe big4) i te o potencjale ludnościowym, jak Polska i Turcja. Najszybciej, tzn. szybciej niż Skandynawia, Austria, Belgia, Grecja, szybciej nawet niż Portugalia i Holandia, co pozwala sądzić, że możemy dogonić nawet ostatnią dwójkę.
Treść usunięta
Treść usunięta
Treść usunięta
Ach cóż za emocje by były gdyby jednak dzielili punkty po 30 kolejce:
28 Lech
27 Jagiellonia
27 Legia
27 Górnik
26 Wisła Płock
26 Korona
25 Zagłębie
23 Wisła Kraków
kontynuujmy… po 31 kolejce:
Górnik 30
Korona 29
Lech 28
Zagłębie 28
Jagiellonia 27
Legia 27
Wisła Płock 27
Wisła Kraków 24
Jak myślisz – czy taki układ dałby niektórym do myślenia, że trzeba wziąć się do roboty?
W swoim zestawieniu uwzględniłem już 31 kolejkę.
ok – mój błąd;)
Treść usunięta
Przecież to nie świadczy ani o słabości ani o wielkości ligi. To świadczy tylko i wyłącznie o tym, że liga jest wyrównana. W takim sensie, że są ze dwa może trzy zespoły, które można w ciemno stawiać przed sezonem, że będą w pierwszej piątce. Kolejna grupa największa, to jest 10-11 zespołow, które w zależności od formy w danym sezonie mogą zająć miejsca od 3 do 16, bo są tak wyrównane plus 2-3 zespoły odstającd od reszty, talie jak Sandecja czy Termalica, które utrzymają się w lidze pod warunkiem, że ktoś z grupy numer 2 bedzie miał kiepski sezon (np w tym roku Lechia, Slask, Pogon, Piast), a oni sami nie beda grac ponizej swojego poziomu. I tyle.
Te czasy kiedy zespół Bogusia Cupiała miażdżył konkurencję. Nikt w Krakowie nie pytał czy Wisła u siebie wygra, tylko czy będzie powyżej/poniżej +3 bramek w meczu . Szopen przy takiej konkurencji wycofałby się z wielkiej piłki po miesiącu.
Nasza liga będzie się staczać dopóki ciągle będzie się przy okazji transmisji mówiło po kilkaset razy „męska walka”, „siłowy pojedynek”, „on tak gra” i „mądrze faulował”. Dzisiaj na świecie nikt już tak nie gra. Zamiast zacząć promować piłkarzy o umiejętnościach piłkarskich panuje u nas kult warunków fizycznych. Po co kiwka, jak można przypierdolić z bara a jak się uda to z łokcia i wszyscy uznają, że to ok? Takie podejście promuje kopaninę a później przychodzą mecze w pucharach i Twumasi, Kabananga, Badibanga, Bayala czy wcześniej Chukwu są nie do zatrzymania jak chłopcy z Nankatsu.
Treść usunięta
Smutne ale jak najbardziej prawdziwe.
W przypadku ostatniego zdania, jak zwykle to robię – powołam się jeszcze na durny przepis o graczach spoza unii, co zamyka w sporym stopniu sprowadzenie jakiegoś utalentowanego bojowego murzyna, albo latynosa z bajeczną techniką (którego jakimś cudem nikt nie wyciągnął). Z tych krajów z których możemy sprowadzać (bo są w unii), to Ci co potrafią grać to idą do Serie A czy innej zachodniej ligi a nam zostają same szroty, których jeszcze nikt nie „przebrał”.
Dlatego buduje się emocje na walce, sile i źle pojętej determinacji – bo tak najprościej, nie mając innej alternatywy.
Tak się wszyscy zachwycają, że Bałkanów zachód skupuje za miliony a naszych nikt nie chce ale jak ma chcieć jak na Bałkanach uzdolniony nastolatek 1,5 w kapeluszu sobie ze spokojem pogra a u nas tak jak z Żurkowskim który gdyby był ciut wolniejszy miałby z 5 razy połamane nogi. Dopiero gdy ten siedemnastolatek zamiast młodym z techniką i fantazją stanie się dobrze rokującym 25 letnim drwalem to wtedy ma szansę zostać gwiazdą.
Tiaaaa, od razu przypominam sobie, jak to wszyscy biadolili, ze odpadamy w przedbiegach z pucharów, bo liga startuje za późno. Teraz sie dowiadujemy od tych samych speców, ze zaczynamy za wcześnie.
Za trzy-cztery lata, jak pojawia sie jakieś efekty obecnej szkoleniowej schizofrenii, pewnie dowiemy się, ze mlodym chlopakom brakuje fizycznosci w grze i wszyscy ich przestawiają…
Fizyczność to się na siłowni polepsza a nie w pojedynkach z Szufrynem, Trochimem czy innym Tosikiem.
A co to za różnica? Klakierzy i tak się znajdą.
jak czytam „wyścig slimaków” to juz wiem, ze palce w tym maczała bukmacherka 🙂
Skorża wtedy(2007/2008) wszedł z buta do Wisły. 1 porażka w 30 kolejkach, niesamowity wynik. Do tego 68 goli strzelonych i(i to chyba ważniejsze, patrząc na te nasze „najlepsze” zespoły) zaledwie 18 straconych… Absolutna dominacja i tak powinien wyglądać Mistrz kraju.
To świadczy o sile całej naszej ligi. W Anglii mistrz był praktycznie znany po 10 kolejkach, w Hiszpanii po 15., a w Polsce po 36.kolejkach będą ważyć się losy mistrza. – To jest dopiero siła. Niech nas w Europie gonią, bo nie zdążą…
W tym sezonie nie powinno się przyznawać medali.
Tacy członkowie Wisły dostali te same medale i ten sam puchar, co dzisiejsze patalachy, skadkolwiek by oni nie byli. Wkurzylbym się na ich miejscu.
Powinni jak Mou po meczu z Monaco, schować medal od razu po otrzymaniu do kieszeni…