Reklama

„Snookeromania” w Polsce jest możliwa?

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

16 kwietnia 2018, 11:36 • 12 min czytania 13 komentarzy

Prawdopodobnie większość z was miała okazję choć raz w życiu zagrać w bilard. Ot, gdzieś w barze ze znajomymi za dwa złote. Gdyby jednak zapytać, ile osób miało okazję powbijać snookerowe bile, odpowiedź byłaby pewnie zupełnie inna. I to chyba najprostszy sposób, by ukazać sytuację tej drugiej dyscypliny w Polsce.

„Snookeromania” w Polsce jest możliwa?

Oczywiście niczego nie ujmujemy bilardowi. Sami lubimy chwycić za kij i ograć znajomych, ale gdybyśmy mieli zasiąść przed telewizorem i włączyć ten sport, to chyba by to nie wypaliło. Tymczasem jesteśmy w stanie wgapiać się w kilkugodzinne transmisje z meczów Ronniego O’Sullivana, Marka Selby’ego czy Judda Trumpa. Magia snookera.

Jak więc jest z tą dyscypliną w naszym kraju?

Eurosport, czyli 200-300 tys. ludzi

Snooker to w naszym kraju sport, którego nie można w pełni wepchnąć w jedną kategorię i uznać, że to dyscyplina niszowa lub popularna. W zależności od tego, co rozumiemy i chcemy przekazać przez te słowa, wniosek będzie zupełnie inny.

Reklama

Michał Ebert, komentator Eurosportu:

Snooker można nazwać niszowym sportem, gdy chodzi o jego uprawianie. W porównaniu np. do piłki nożnej czy siatkówki gra w to mało osób. Jednak jeśli chodzi o oglądalność, to na pewno nie jesteśmy niszową dyscypliną, bo ze statystyk w Eurosporcie wynika, że często jest to drugi sport z największą oglądalnością po piłce nożnej. Na snookera regularnie patrzy 200-300 tysięcy ludzi, co daje spory udział w rynku, gdy chodzi o telewizję sportową.

Skoki narciarskie też uprawia stosunkowo mało osób, ale gdy leci Puchar Świata, przed telewizorami zasiada ich mnóstwo. Chociaż oczywiście nie każdy może wyjść na skocznię i zacząć karierę. Jeden z najlepszych polskich snookerzystów Mateusz Baranowski mówi nam, że podobnie jest ze snookerem. Nie każdy może się nim zajmować na poważnie, zawodowo, bo wymaga to wielu lat poświęceń i ciężkiej pracy. Teoretycznie każdy może spróbować zagrać, ale dostęp do stołów wciąż nie jest u nas najłatwiejszy.

Stoły i profesjonalne kluby snookerowe to bowiem domena większych miast. Kilka znajdziecie w Warszawie, jakiś trafi się na pewno w Krakowie, Poznaniu czy Wrocławiu. Znakomicie na polskiej mapie tej dyscypliny trzymają się Zielona Góra i Lublin. W tej pierwszej od dawna funkcjonuje klub i akademia Marcina Nitschke, którą wcześniej współprowadził ze swoim bratem (Damian zmarł w 2009 r.). Wywodzą się z niego m.in. Adam Stefanów i Mateusz Baranowski, aktualna czołówka polskiego snookera. Pojedyncze stoły znajdą się też w Krośnie, Zamościu czy Rzeszowie. Mówiąc wprost: infrastruktura nie powala, a bez tego ani rusz.

Podobnie jest z certyfikowanymi trenerami. Tych, którym odpowiednie uprawnienia nadała Europejska Federacja Snookera, jest raptem sześciu. Lista szkoleniowców widnieje na stronie Polskiego Związku Snookera i Bilarda Angielskiego. Liczyliśmy trzy razy, pomyłki chyba brak. To poważny problem, ale da się go obejść. Choćby zerkając na inny związek.

Michał Ebert: – Modelem, który warto zaadaptować, jest w mojej opinii model Polskiego Związku Bilardowego, który wprowadził dyscyplinę do szkół, stworzył Uczniowskie Kluby Sportowe, później zorganizował też mistrzostwa Polski UKS-ów. Z tego wzięło się około dwustu dzieciaków, które rywalizowały, były naprawdę dobre i znajdowały się pod opieką trenerów, bo związek uczył wuefistów podstaw gry, żeby ci mogli następnie przekazywać je dzieciom.

Reklama

14425520_1498992176794708_4545737407452721281_o

Podobno są w Polsce plany stworzenia akademii z prawdziwego zdarzenia. Takiej, jaką mamy możliwość obserwować choćby w angielskim Sheffield. Akademii, w której po pierwsze szkoliłaby się zdolna młodzież, a po drugie do której zajeżdżaliby snookerzyści z zagranicy, skuszeni możliwością doszkolenia się i pogrania w odpowiednich warunkach. Na ten moment jednak to wszystko sfera planów, a próby dowiedzenia się czegoś konkretnego palą na panewce. Ale i tak trzymamy kciuki.

Kasa, misiu, kasa

Stare przysłowie mówi, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I w polskim snookerze to właśnie one są największym problemem. Wystarczy zapytać o wysokość nagród za zwycięstwa w poszczególnych turniejach organizowanych w Polsce. Zrobiliśmy to, a Mateusz Baranowski odpowiedział tak:

– Zarobki są bardzo niestabilne. Kiedy wygrałem mistrzostwa Europy (w 2016 r. w odmianie snookera z sześcioma czerwonymi bilami – red.), to miałem stypendium i była kasa. Teraz jest słabiej, bo wygrywam głównie w Polsce. Czasem jest z tym lepiej, czasem gorzej. Moje zarobki w stosunku do czołówki? Nie no, nie ma porównania! Najlepsi zawodowcy to milionerzy. Teraz trwają eliminacje mistrzostw świata. Za jeden wygrany mecz dostaje się tam 9000 funtów. Adam Stefanów już tyle zarobił, a za każdą kolejną rundę jest więcej. Za mistrzostwo Polski nie ma żadnej nagrody, a za wygrany turniej ligowy dostaje się 800 złotych po wpłaceniu… dwustu wpisowego. W amatorskim snookerze jest z tym wszystkim bardzo słabo.

Nie będzie to odkrycie roku, ale rozgrywki amatorskie wpadają tu w błędne koło: nie ma pieniędzy, bo nie ma sponsorów. Nie ma sponsorów, bo nie ma pieniędzy, które pozwoliłyby organizować imprezy w większych halach, gdzie można byłoby sprzedawać bilety i wpuszczać kibiców.

Grzegorz Podolski, dziennikarz Onetu i autor „Bloga Snookerowego”:

– Z tego, co obserwuję, snooker w mediach faktycznie pojawia się tylko przy okazji sukcesu polskiego zawodnika lub gdy w dyscyplinie dzieje się coś spektakularnego, ale niekoniecznie dobrego. Pamiętam aferę z Johnem Higginsem, kiedy został zawieszony za rzekomą chęć ustawiania spotkań. Wtedy faktycznie snooker zagościł w serwisach informacyjnych, ale niestety nie była to pozytywna wizyta. Sukcesów z kolei nie ma aż tyle, by snooker pojawiał się w telewizji, radiu czy portalach internetowych. Może nie codziennie, bo to byłaby wręcz przesada, ale przynajmniej raz na tydzień. Przez to, że się nie pojawia, nie jest znany szerszej publiczności, a przez to z kolei nie ma sponsorów. Myślę, że obu tych rzeczy mu brakuje, by mógł przeskoczyć na wyższy poziom i pozwolić walczyć naszym zawodnikom w turniejach profesjonalnych.

I mniej więcej tak to sobie trwa. Co mogłoby zmienić ten „system”?

Potrzeba Małysza

Pamiętacie jak przywoływaliśmy wcześniej przykład skoków narciarskich? Teraz zrobimy to jeszcze raz, bo nie ma chyba drugiej dyscypliny, która popularność w naszym kraju zawdzięczałaby aż tak bardzo jednemu człowiekowi. Jasne, byli ludzie, którzy oglądali skoki i przed Małyszem, nie odbieramy im tego, ale podobnie jest teraz ze snookerem. Nie ma kogoś, kogo moglibyśmy oglądać na największych turniejach z biało-czerwoną flagą przy nazwisku.

Kibic, wiadomo, najczęściej rzuca się na dyscypliny, w których sukcesy odnoszą reprezentanci jego kraju. A czy to krótki boom, czy dłuższa fascynacja, to już kwestia tego, jak bardzo dany sport uda się zakorzenić w naszych głowach. Skoki zrobiły to perfekcyjnie, ale kompletnie inaczej było chociażby z chodem, gdzie wymiatał Robert Korzeniowski. Bo kto z was regularnie sprawdza wyniki na 50 kilometrów?

Czy jest nadzieja na to, że taki Małysz pojawi się w najbliższym czasie w snookerze? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Tak, bo mamy kilku naprawdę utalentowanych zawodników, nie, bo żaden z nich – przy całym szacunku i sympatii, jaką do nich żywimy – nie wydaje się materiałem na nowego O’Sullivana czy Selby’ego. Ale każdy może wdrapać się do grona zawodowców i się w nim utrzymać. A już samo to byłoby milowym krokiem na drodze do popularyzacji snookera w Polsce.

Grzegorz Podolski: – Za nieco ponad miesiąc rozpocznie się Q School, czyli turnieje eliminacyjne do main touru, w których wystąpią Kacper Filipiak i Mateusz Baranowski. Jeśli uda im się przebrnąć, to dostaną dwuletnią przepustkę, bo tyle obecnie ona wynosi. Jest taka szansa, pytanie, czy ci zawodnicy będą w stanie się w tym main tourze utrzymać, bo wypadało z niego wielu naprawdę dobrych snookerzystów. Myślę, że jak najbardziej jest to możliwe, ale czy zdarzy się to w najbliższej przyszłości – trudno mi powiedzieć. Z moich obserwacji wynika, że ta trójka (Stefanów, Filipiak, Baranowski – red.) nie odbiega umiejętnościami od zawodników, którzy zajmują 50-60 miejsce w rankingu światowym.  

Mateusz Baranowski mówi wprost: bez zawodowego gracza rozpropagowanie snookera będzie bardzo trudne. On sam w snookera wkręcił się oglądając go w telewizji. Stołów jest mało, o czym już wspominaliśmy, do klubu trudno trafić przypadkiem, zostaje więc TV. Z Polakiem wśród najlepszych byłoby tylko lepiej. Prosta matematyka, choć na razie to tylko teoria. Mamy nadzieję, że w ciągu najbliższych kilku lat będzie nam dane przetestować ją w praktyce.

Naśladować Chiny

W praktyce chętnie widzielibyśmy też obranie drogi, którą poszły Chiny. Każdy z naszych rozmówców na pytanie: „na kim powinniśmy się wzorować?”, odpowiadał, że właśnie na tym państwie. Uwierzcie, to nie przypadek, że w aktualnym rankingu światowym pojawia się coraz więcej nazwisk z tamtego regionu. Bo to nie tylko Chiny, ale też np. Hongkong (Marco Fu znakomicie go reprezentuje). Gdybyśmy mieli przewidywać przyszłość, napisalibyśmy, że w perspektywie kilkunastu lat Chińczycy ten sport zdominują. Mniej więcej tak jak tenis stołowy.

Jasne, tamtejsze władze snookera mają potencjał, choćby ludzki, jakiego my nigdy nie będziemy mieć. Ale Michał Ebert podkreśla, że to naprawdę dobry wzór do naśladowania:

Wiadomo, że dwa duże miasta w Chinach to jak cały nasz kraj, ale Chińczycy zbudowali u siebie snookera tak naprawdę od podstaw. Wyglądało to mniej więcej tak, że zobaczyli, jak radzą sobie Brytyjczycy i stworzył się popyt na snookera. Wiedzieli, że to nie projekt na rok czy dwa, a na dwadzieścia. Zaczęli budować akademie i szkoły snookerowe, a do tego szkoły z internatami, jakie są w Chinach, wprowadziły ten sport w program nauczania. Zrobili to na naprawdę dużą skalę, wynaleźli z niej trochę talentów i teraz mamy zalew doskonałych chińskich snookerzystów, którzy w wieku 15-16 lat wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, żeby dalej się szkolić, mając już świetne podstawy. Chińczycy wyuczyli też wielu trenerów i rozsiali ich po całym kraju, by szerzyli dobrą nowinę. Myślę, że to jak najbardziej da się zrobić i u nas.

Swoją drogą w polskim związku podobno poważnie myśli się o współpracy z Chinami.

Wspominaliśmy już też, że istnieje u nas pomysł stworzenia akademii. Co poza tym? Z ciekawą inicjatywą wyszedł Przemysław Kruk, były zawodnik, obecnie komentator Eurosportu, który w warszawskich szkołach propaguje snookera wśród najmłodszych. To ma kolosalne znaczenie, bo tę dyscyplinę powinno zacząć się uprawiać tak naprawdę w wieku wczesnoszkolnym. Kruk jeździ z małym, przenośnym stołem, pokazuje trochę tricków, daje dzieciom spróbować swoich sił. A im bardzo się to podoba. Problem pojawia się przy przekonaniu rodziców, że warto w ten sport nieco zainwestować, tym bardziej, że koszty, przynajmniej początkowo, nie są duże.

Problem w tym, że to wciąż jedna inicjatywa. W całej Polsce dałoby się znaleźć dwie, może trzy takie. Kluby są prywatne i zależy im przede wszystkim na tym, by się utrzymać, ministerstwo nie wydaje się specjalnie zainteresowane snookerem, a PZSiBA nie ma takich możliwości, by wszystkim odgórnie zarządzać. Przynajmniej na razie.

Jeśli nie podoba wam się porównanie do Chin, to śmiało możecie zerkać w stronę Belgii. To już kraj mniejszy od naszego, a też całkiem nieźle radzący sobie z propagowaniem tego sportu. Zresztą dobrze poczynają sobie też m.in. Niemcy. Rozleniwiła się za to Wielka Brytania, która przez wiele lat rządziła snookerem, a teraz – zachwycona sukcesami – powoli daje się dogonić reszcie. Na razie bez udziału Polski, ale i my z roku na rok poprawiamy się.

Stefanów i spółka

Najlepszym tego dowodem są wyniki. W rozegranych niedawno mistrzostwach świata amatorów dwóch naszych snookerzystów zdobyło medale. Adam Stefanów (na zdjęciu poniżej) turniej zakończył ze srebrem, a Kacper Filipiak odpadł w półfinale, co dało mu brązowy medal. Tak naprawdę zabrakło jednego frejma do tego, by któryś z nich został zawodowcem, co gwarantowało zwycięstwo w turnieju. W półfinale Kacper prowadził już 3-2 na dystansie do czterech partii. Niestety, nie udało się awansować dalej.

BEIJING, March 27, 2017 Adam Stefanow of Poland competes during the heldover match of 2017 World Snooker China Open Tournament against Mark Selby of England in Beijing, capital of China, March 27, 2017. Adam Stefanow lost by 3-5. (Credit Image: © Zhang Chenlin/Xinhua via ZUMA Wire) FOT. ZUMA/NEWSPIX.PL POLAND ONLY !!! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Filipiak był już zresztą obecny w gronie zawodowców. W 2011 r., jako niespełna szesnastolatek, został mistrzem Europy do lat 21. Nagrodą była roczna przepustka do main touru i możliwość gry z najlepszymi. Wtedy też pojawili się sponsorzy, których brakowało przy amatorskich rozgrywkach. Młody chłopak, bez większego doświadczenia, rzucony na głęboką wodę, musiał jednak w niej przepaść. Kacper przez cały rok nie wygrał ani jednego spotkania wśród zawodowców. Chociaż mimo wszystko zademonstrował wówczas swój potencjał. A wraz z nim potencjał polskiego snookera.

W ocenie Filipiaka, najbardziej przeszkadza nam to, że Adam Stefanów jeszcze przed MŚ amatorów ogłosił, że zamierza rozstać się z tą dyscypliną. Dlaczego? Bo nie jest w stanie równocześnie pracować na swoje utrzymanie i trenować w odpowiednim wymiarze czasowym. Warunek pozostania przy snookerze miał być jeden: wygrana w całych mistrzostwach i wejście do grona zawodowców. Nie udało się, ale przekroczenie fazy półfinałów pozwoliło jemu (i Kacprowi Filipiakowi) zagrać w eliminacjach do kolejnych, zawodowych mistrzostw świata. Tam wygrał w pierwszej rundzie, druga trwa. Już dziś wiemy, że będzie występować też w Polskiej Lidze Snookera. Więc może skończy się tylko na odpoczynku, nie całkowitej rezygnacji.

Grzegorz Podolski: – Rozmawiałem z Adamem i z tego co mogę wnioskować, to zdecydował się zakończyć przygodę ze snookerem z powodu pewnej frustracji, która wynikała z tego, że nie osiągał wyników, które chciałby osiągać. Wtedy nie miał jeszcze jakichś spektakularnych osiągnięć w ostatnim czasie, nie awansował do main touru, w turniejach międzynarodowych też nie szło mu najlepiej, stąd ta frustracja. Ma 24 lata, co jak na snookerzystę nie jest wiekiem zaawansowanym, ale każdy podchodzi do tego indywidualnie. Stwierdził, że powinien zastanowić się nad swoim życiem i skupić na czymś innym, bo nie będzie mu się udawało ze snookera żyć. Teraz pojawiły się sukcesy, być może Adam zmieni swoje zdanie. Trudno mi powiedzieć, jaką decyzję ostatecznie podejmie. Czy jest możliwość pomocy takim zawodnikom? Na pewno gdyby pojawił się jakiś potężny sponsor, który umożliwiłby Adamowi skupienie się tylko na treningach. On, będąc na Wyspach Brytyjskich, nie tylko grał w snookera, ale musiał też normalnie pracować, opłacać sobie mieszkanie i całą resztę.

Do grona zdolnych zawodników, którzy mogą w przyszłości sprawić nam radość, zaliczyć należy na pewno Mateusza Baranowskiego. To on, wraz z Filipiakiem, spróbuje powalczyć o przepustkę do grona zawodowców podczas turniejów Q School. Te czekają nas już w maju. Odleglejsza przyszłość? Zdolni juniorzy, choćby w osobach Michała Kotiuka czy Daniela Holoydy. Jest też Antoni Kowalski, czyli gość, który kilka lat temu jako dziesięciolatek zawitał na główne strony największych serwisów sportowych.

Mateusz Baranowski: – Antek cały czas trenuje. Rozwija się, gra, ale jest jeszcze młody. Wciąż ma najtrudniejszy okres przed sobą. Sporo osób twierdziło, że to przyszły zawodowiec, ale obecnie jego gra nieco stanęła. Wciąż jest jednak dobrym zawodnikiem jak na swój wiek. Kluczowe jest to, czy będzie się dalej rozwijał. Dużo trenuje, ma spory potencjał, ale też nie powinniśmy oczekiwać przesadnie wiele. Ma trzynaście lat i podejrzewam, że takich jak on w Chinach czy w Europie jest wielu. Antek gra nieźle, ale jeszcze sporo pracy przed nim.

Perspektywy

Oglądalność snookera każe wierzyć, że w najbliższych kilku latach przełoży się to na wzrost liczby zawodników, którzy będą w stanie zagwarantować nam choćby jednego reprezentanta w gronie zawodowców. Nieco gorzej to wygląda, gdy pomyśli się o infrastrukturze, zapleczu i finansowych możliwościach tej dyscypliny. Z całą pewnością jednak w ostatnich latach wykonaliśmy spory krok naprzód i idziemy w dobrą stronę. Coraz więcej osób w Polsce dowiedziało się o snookerze, co jeszcze dziesięć lat temu mocno kulało.

Jako że chcemy podsumować to wszystko pozytywnym akcentem, podrzucamy tę wypowiedź Michała Eberta:

– Jestem optymistą od urodzenia, więc myślę, że awans do grona zawodowców naszego zawodnika i „snookeromania” jest możliwa. Trzeba tylko zejść na ziemię i pomyśleć choćby o tej infrastrukturze, a nie liczyć tylko na szczęście czy geniusz jednego zawodnika.

No, to do roboty!

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. newspix.pl, FB Michała Eberta

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
0
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

13 komentarzy

Loading...