Gra Pogoni Szczecin w grupie mistrzowskiej w poprzednich sezonach zazwyczaj zmierzała w kierunku rozłożenia na murawie koców i odpalenia grilla. Z tego względu można było się nawet lekko ucieszyć, że tym razem szczecinianie wylądowali pod kreską z wcale nie tak nierealną wizją spadku, bo w takich okolicznościach nie można olewać spotkań. Pierwszy mecz rundy finałowej w wykonaniu Portowców niejako dał potwierdzenie – w końcu zobaczyliśmy drużynę, której po 30. kolejce też chce się grać w piłkę.
Na tle Bruk-Betu piłkarze Runjaicia wyglądali wręcz jak gracze z innej ligi. Niech nie zmyli was wynik, bo gdyby Frączczak i spółka wsadzili gościom pięć-sześć bramek, też nie powiedzielibyśmy, że stała się jakaś wielka niesprawiedliwość. Zabrakło tylko skuteczności. Albo można ująć to inaczej – zabrakło gorszej postawy Dariusza Treli, który w przeciwieństwie do Jana Muchy z kilku wiosennych meczów postanowił się trochę pobrudzić.
A pamiętamy przecież zarówno mecz tego bramkarza z Koroną, jak i jego ostatni występ w Szczecinie, który Termalica jeszcze pod wodzą Michniewcza przegrała 0-5, a z cztery trafienie można było zwalić właśnie na golkipera. Tak więc dzisiejszy – nie bójmy się tego słowa – popis Treli, który obronił siedem strzałów, to bardzo miło niespodzianka. Ale chyba nie największa, jeśli chodzi o to spotkanie.
To miano należy się Adamowi Buksie. Kiedyś, jeszcze w czasach jego gry w Lechii Gdańsk, Sebastian Mila typował, że to będzie król strzelców ekstraklasy. Jak wiemy, “troszeczkę” były reprezentant przecenił możliwości tego chłopaka, bo później w 51 meczach w lidze strzelił on ledwie 5 bramek, ale dziś Buksa rzeczywiście wyglądał, jakby był w stanie rozpychać się łokciami pomiędzy Angulo, Carlitosem, Gytkjaerem czy Piątkiem. W ciągu czterech minut na początku drugiej połowy dwa razy świetnie przymierzył z główki, zdobywając swoją pierwszą i drugą bramkę dla ekipy ze Szczecina. Jeśli uznamy, że Adam Frączczak to bardziej skrzydłowy, Buksa stał się tym samym najskuteczniejszym napastnikiem Pogoni w tym sezonie.
Adamie, oby więcej takich meczów.
Inna sprawa jest taka, że przy duecie Kupczak – Putiwcew mógłby się przełamać nawet Łukasz Zwoliński na przykład Eduardo. Niby dla pierwszego to codzienność, ale dzisiaj wyglądał tak, jakby dodatkowo nie zjadł śniadania. A drugi choć jest znacznie lepszym piłkarzem, chyba nie chciał, by zły występ jego kolegi tak rzucał się w oczy. Jeśli dodamy do tego brak pomysłu na grę w ofensywie, otrzymamy obraz drużyny, za którą na pewno nie będziemy tęsknić po spadku. I tym meczem ekipa Jacka Zielińskiego się do niego dość mocno przybliżyła.
[event_results 440863]
Fot. 400mm.pl