Reklama

Piwny wyścig za nami. Michael Valgren wyszedł z twarzą, „Kwiato” został z tyłu

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

15 kwietnia 2018, 19:05 • 3 min czytania 1 komentarz

Mimo że jego sponsorem jest browar należący do koncernu Heinekena, to przejechanie słynnego Amstel Gold Race zdecydowanie małym piwem nie jest. Kręta trasa tegorocznej edycji liczyła ponad 260 km naszpikowanych mnóstwem małych podjazdów i wąskich uliczek. W skrócie: wszystko to, co kibiców kolarstwa jara najbardziej.

Piwny wyścig za nami. Michael Valgren wyszedł z twarzą, „Kwiato” został z tyłu

Ale po kolei, bo o tym wyścigu należałoby najpierw napisać, że jest… trochę dziwny.

Nie ma aż tak wielkiego prestiżu jak Mediolan-San Remo, nie dorównuje dwóm innym, które zaliczane są do tzw. ardeńskiego tryptyku, ale Amstel to wyścig, który co roku i tak dostarcza emocji. Z jednego, prostego powodu: jego trasa powoduje, że ani na chwilę nie można stracić czujności. Wąskie uliczki, trudne zakręty, kilkadziesiąt małych podjazdów. Jeden błąd, chwila nieuwagi i już cię gościu nie ma, musisz gonić. Dziś dwukrotnie od peletonu odpadał m.in. Wout Poels, czyli facet, którego raczej spodziewaliśmy się widzieć na czele wyścigu.

Inna sprawa, że za pierwszym razem gonił swoich rywali podobno dlatego, że zachciało mu się… przywitać z rodziną, obecną gdzieś przy trasie. Nie wiemy nawet, jak to skomentować, mamy tylko nadzieję, że zabrakło tam typowego wujka Zdzicha, który zapytał „ze mną się nie napijesz?”. Choć z drugiej strony to tłumaczyłoby późniejsze problemy kolarza.

Całkiem możliwe, że razem z nim zajechał tam Rigoberto Urán i też co nieco chlapnął. Jeśli nie kojarzycie nazwiska, to informujemy was, że to taki gość, który swoją karierę spędza głównie na drugim miejscu lub upadając na trasie. W tym sezonie wybrał bramkę numer dwa i dziś, po raz kolejny, zaliczył wywrotkę. Po raz kolejny bez poważniejszych obrażeń, więc podziwiamy umiejętności. Nam nie pomógłby pewnie nawet kask.

Reklama

Finisz, który od kilku lat coraz bardziej oddala się od podjazdów, co ma uatrakcyjnić wyścig, wygrał Michael Valgren (Astana). Jeśli ktoś postawił na to przed wyścigiem trochę kasy, musiał być nieco szalony. Bo nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby stawiać Duńczyka w roli faworyta, nawet jeśli wygrał tegoroczny Omloop Het Nieuwsblad. Ale to w sumie fajna historia, bo niemal równy rok temu, tyle że na trasie Walońskiej Strzały, Valgren zaliczył wypadek, w którym mocno pokiereszował sobie twarz. Na świeżo jego facjata prezentowała się tak:

Zrzut ekranu 2018-04-15 o 18.15.37

W tym roku ten wyścig jeszcze przed nim, ale Ardeny przywitał najlepiej jak mógł.

To zresztą nieco dziwna sytuacja, bo odpuściła większość faworytów. W czubie, na trzecim miejscu, wylądował jedynie Enrico Gasparotto, dwukrotny triumfator wyścigu. Na kilometr przed metą Peter Sagan, dla którego ta trasa miała być idealna, pociągał sobie łyk z bidonu i zdecydowanie nie kwapił się do ataku czy próby dogonienia uciekinierów. Można było odnieść wrażenie, że patrzył sobie na rywalizację jak i my sprzed telewizora. Jeszcze wcześniej zrezygnował Michał Kwiatkowski, który co sezon powtarza, że trzy starty w Ardenach to dla niego najważniejsze imprezy początku sezonu. Tu nie udało się tego potwierdzić, zostały mu jeszcze dwie okazje.

Można więc powiedzieć, że faworyci na trasie nawarzyli sobie piwa, którego później nie potrafili wypić.

Fot. Amstel Gold Race

Reklama

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...