Jakiś czas temu można było zakładać na zdrowy rozsądek, że przy okazji derbów Trójmiasta powstaną artykuły o Marco Paixao, wskazujące go jako największą nadzieję Lechii w starciach z Arką. Portugalczyk jest przecież najlepszym strzelcem gdańszczan i ma patent na żółto-niebieskich, w ubiegłym sezonie kąsał rywala dwukrotnie. No, ale wiemy też, że logika i ekstraklasa mają do siebie blisko jak Zakopane i Władywostok, więc dziś, w dniu kolejnych derbów, nie będziemy zastanawiać się, czy Marco pokona Steinborsa. Pożegnamy go, skoro w Lechii ma już nigdy nie zagrać.
Znacie temat: napastnik został odsunięty od składu pierwszego zespołu, kiedy zamiast wystąpić w sparingu z Kotwicą Kołobrzeg, wolał zgłosić kontuzję i zaznać chwili relaksu w Portugalii. Sprawa pachniała brzydko, nieprofesjonalnie, ale można było jeszcze wierzyć, że strony się dogadają, Marco posypie głowę popiołem i przeprosi, a Stokowiec nie skreśli tak wartościowego gracza. Niestety dla wierzących w happy end, wczoraj sport.pl podał, że nic z tego i po sezonie Paixao przestanie być piłkarzem Lechii. – W tym sezonie definitywnie nie zagra w pierwszej drużynie. I to, mimo iż kilka tygodni temu zaczęliśmy wstępne rozmowy o przedłużeniu kontraktu. Decyzja jednak zapadła i latem Marco może szukać nowego klubu – stwierdził na łamach portalu Janusz Melaniuk, dyrektor sportowy klubu.
Portugalczyk skończy swój gdański etap z 34 bramkami w 68 meczach i co ciekawe, dokładnie tyle samo miał trafień, gdy opuszczał Wrocław, tyle że wtedy do wykręcenia takiego rezultatu potrzebował dwóch spotkań mniej. Z pewnością Marco był bardzo ważnym, jeśli nie kluczowym elementem układanki w sezonie 16/17, gdyż bez jego trafień, gdańszczanie byliby ubożsi o dziewięć punktów (licząc najbardziej optymistycznie dla reszty drużyny) i w ogóle nie liczyli się w walce o mistrza. Indywidualnie Portugalczyk wywalczył sobie tytuł króla strzelców (do spółki z Robakiem), też dlatego, że miał świetną końcówkę, notując po hattricku w starciach z Jagiellonią i Pogonią.
18 bramek brzmiało wówczas całkiem nieźle, choć też wiemy, że dziś Portugalczyk nie odebrałby trofeum najskuteczniejszego piłkarza. I tutaj można wrzucić kamyk do jego ogródka: potrzebował dużo okazji, by trafić do siatki rywala, koledzy stworzyli mu ich aż 44, najwięcej w lidze (dane za ekstrastats.pl). Dla porównania, partnerzy Robaka wykreowali swojemu koledze tylko 26 sytuacji. Natomiast jeśli chodzi o bieżący sezon, trzeba jednak przyznać, że Marco się poprawił – gdy rok temu wykorzystywał około 30% swoich okazji, to w tym sezonie robił to na poziomie 47%. Przyznajmy przecież wszyscy, że w tak słabej Lechii walnąć 16 bramek, jest dużą sztuką – gdańszczanie są w ofensywie przeważnie nudni i schematyczni, a jednak Paixao potrafił się jakoś w tym odnaleźć.
Znamy jego ograniczenia, gość nie przejmie piłki gdzieś na trzydziestce, nie podciągnie z nią do dwudziestego metra i nie odda soczystego strzału – brakuje mu szybkości, dryblingu, nic dziwnego, że wszystkie gole w tym sezonie zdobył po uderzeniach z pola karnego. Pewnie też dlatego zweryfikowała go poważniejsza liga, bo w Czechach zagrał ledwie sześć spotkań dla Sparty, nie upolował ani sztuki i wrócił do ekstraklasy.
Pewnie źle to świadczy o naszych rozgrywkach, ale cóż, fakty są takie, że poradził sobie tutaj spokojnie. Rodzi się więc pytanie: co dalej? Czy ktoś w tej umownej elicie powinien jeszcze dać szansę Portugalczykowi, który we wrześniu skończy 34 lata? Biorąc pod uwagę, że Marco sprawdził się zarówno w słabej Lechii, jak i tej mocnej, odpowiedź może być pozytywna, nie ma większych obaw, że przerośnie go gra na przykład w środku tabeli. Jeden-dwa sezony powinien pociągnąć, wykręcić te 10 goli, a postawą na ekstraklasowych boiskach zasłużył na odrobinę zaufania.
Fot. 400mm.pl