Co tam Messi szturmujący bramkę Romy. Co tam Salah i Mane zamęczający defensywę Manchesteru City. Co tam pojedynek Klopp-Guardiola. Zamiast tego w ten piękny wieczór spoglądaliśmy w kierunku Friedrichshafen, gdzie o awans do turnieju finałowego siatkarskiej Ligi Mistrzów biła się ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Chociaż określenie „biła się” to chyba lekkie nadużycie, bo wprost przemieliła rywala z Niemiec wygrywając 3:0.
To miła odmiana, bo po tym, co mistrz Polski pokazał w pierwszym meczu, wcale nie dalibyśmy sobie obciąć ręki za awans. Jasne, kędzierzynianie wygrali 3:2, ale po dwóch pierwszych zwycięskich setach później tak męczyli bułę, że niewiele brakowało do porażki. Ekipa VfB Friedrichshafen doprowadziła do tie-breaka, mało tego, długo w nim prowadziła, ale w końcówce bardziej nasi utrzymali nerwy na wodzy. Wygrana, ale dająca naprawdę iluzoryczną przewagę przed rewanżem, który ZAKSA tak czy inaczej musiała wygrać. Albo przy wtopie 3:2 zwyciężyć w złotym secie.
Obawy były uzasadnione też z tego względu, że wicemistrz Niemiec po raz ostatni przegrał we własnej hali w maju 2017 r.
Na szczęście skończyło się tylko na strachu, bo podopieczni Andrei Gardiniego tak mocno weszli w mecz, jakby chcieli zdążyć do hotelu na 20.45 na ćwierćfinały piłkarskiej Champions League. W pierwszym secie od początku szli na ostro: 5:10, 7:14 i ostatecznie 19:25. Grało wszystko, zagrywka, przyjęcie, pierwsza akcja. Szalejący na rozegraniu Benjamin Toniutti robił co chciał. Druga partia długo była znacznie bardziej wyrównana, ale końcówka znów dla ZAKSY i 18:25. A ostatnia to już kapitulacja Niemców – do 13. Kędzierzynianie mieli dziś zdecydowanie więcej atutów, co widać chociażby po tym, jak równomiernie rozkładał się atak: Maurice Torres – 16 pkt., Sam Deroo – 15, Łukasz Wiśniewski – 14. Skuteczność zespołu w ataku na poziomie 72 proc. to spustoszenie. Prowadzony przez trenera reprezentacji Polski Vitala Heynena klub nie miał nic do gadania. Bęcki.
Po dzisiejszym meczu szkoda nam tylko niemieckich kibiców, którzy szczelnie wypełnili ZF Arenę we Friedrichshafen. Przed meczem Heynen razem z władzami klubu w swoim stylu zadbał bowiem o to, żeby mogli odpowiednio świętować ewentualny awans – w hali czekało na nich kilkaset beczuszek browaru. Nie wiadomo co stało się z tak solidną ilością złocistego trunku, niewykluczone, że i tak wszystko rozdano, ale fanom pozostało już tylko picie na smutno. Najbardziej opili się jednak ich siatkarze, bo co oni dziś nawarzyli sobie piwa…
ZAKSA jest za to w szampańskim nastroju i powoli może już szykować się do turnieju finałowego, który 12 i 13 maja odbędzie się w Kazaniu. A tak na marginesie, wspomniany już Heynen może w sumie cieszyć się z przegranej, bo gdyby dziś wygrał, narobiłby sobie problemów. Zaplanował przecież, że pierwsze zgrupowanie reprezentacji Polski ma ruszyć już 9 maja. I taka konsekwencja Belga nam się podoba. Szanujemy.
A wracając do Kędzierzyna, polska siatkówka klubowa potrzebowała tego awansu jak tlenu, bo w ostatnich sezonach wkradło się do niej trochę szarzyzny. To pierwszy sportowy awans naszej drużyny do Final Four od trzech lat, bo chociaż w 2016 r. w czwórce znalazła się Resovia, to tylko dlatego, że była gospodarzem turnieju w Krakowie. Z kolei przed rokiem wszystkie nasze zespoły dostały po zębach w pierwszej rundzie play-off. Tym razem na szczęście nokautu nie było.
Fot. newspix.pl