Jeśli pierwsze starcie Jędrzejczyk vs Namajunas pozostawiło nas w wielkim szoku, to drugie dało nam to, czego oczekiwaliśmy. Stojący na najwyższym możliwym poziomie pojedynek dwóch najlepszych kobiet w swojej kategorii. Wygrała ta z mniej obitą twarzą. I, niestety, nie była to Polka.
W listopadzie zobaczyliśmy walkę, w której wszystko było na odwrót. Gdybyśmy mieli zrobić z tego wyliczankę, to brzmiałaby mniej więcej tak:
1. Jędrzejczyk przegrała
2. Przez nokaut
3. Z rąk zawodniczki, która nigdy wcześniej nie wygrała za sprawą nokautu
4. W pierwszych minutach pierwszej rundy
Wtedy był to czysty sprint. Zanim się obejrzeliśmy, już byliśmy na mecie. Nie zdążyliśmy dojeść popcornu, napoje, które przyszykowaliśmy w lodówkach (po jednym na rundę) nawet się sensownie nie schłodziły. Przydały się co prawda do zapicia smutków, ale nie o to nam chodziło. Dziś dostaliśmy pięciorundowy maraton i, mimo że znów dla nas niepomyślny, to nie żałujemy ani sekundy, jaką mu poświęciliśmy.
Namajunas-Jedrzejczyk scorecard. I thought the clearest JJ round was the 3rd. Only one judge gave her that round. pic.twitter.com/RssHkELfQc
— Heidi Fang (@HeidiFang) 8 kwietnia 2018
Jasne, to była bardzo techniczna walka. Obie skoncentrowały się na tym, by nie popełnić żadnego błędu i do maksimum wykorzystać każdy, który popełniłaby rywalka. Widownia obserwowała to ze skupieniem, ożywając wtedy, gdy obie na chwilę zapominały o obranej taktyce i wdawały się w szybkie wymiany ciosów. Zresztą, gdyby nie kopnięcia Joanny, obijające udo rywalki, zapomnielibyśmy pewnie, że to MMA. Oczyma wyobraźni zamiast siatki dookoła ringu widzieliśmy liny. Joshua i Parker nie powstydziliby się takiej walki.
Bez problemu dało się dziś zauważyć, że Jędrzejczyk była duuuuuuużo lepiej przygotowana do tego pojedynku niż w listopadzie. Nie musiała radykalnie ciąć wagi, przygotowania przebiegały zgodnie z planem. 25 minut starcia na najwyższym możliwym poziomie wytrzymują tylko najlepsze. I JJ udowodniła, że wciąż się do nich zalicza.
Z drugiej strony wynik tej walki to rozczarowanie. Byliśmy przekonani, że tym razem słowa Polki, rzucane do rywalki przed pojedynkiem, okażą się prawdziwe. Namajunas jasno jednak pokazała: poprzednie zwycięstwo nie było fuksem, wygrała nie tylko bitwę, ale i wojnę, a Jędrzejczyk, jak fantastyczna nie byłaby w oktagonie, tak przewidywanie przyszłości nie wychodzi jej najlepiej. Mistrzostwo znacznie się oddaliło i trudno będzie o kolejną walkę z tytułem na szali. Przynajmniej w najbliższej przyszłości.
Istnieje jednak całkiem spore prawdopodobieństwo, że o werdykcie dzisiejszego starcia jeszcze usłyszycie. Już teraz pojawiają się sprzeczne opinie, a po minie Polki wnioskujemy, że i ona się z tym wszystkim nie zgadza. Zresztą, zobaczcie sami:
Rose Champion. #UFC223 pic.twitter.com/1AM52yxKjq
— przemek garczarczyk (@garnekmedia) 8 kwietnia 2018
A co do tytułu mistrzowskiego, to jest taka jedna zawodniczka, której też niestraszne ataki na autobus, którym jedzie. Zawodniczka, która walczyła już o tytuł. Zawodniczka z niezbędnym doświadczeniem. Zawodniczka, która na tej samej gali wygrała swój pojedynek. Wciąż nie wiecie, o kim mowa? Podpowiadamy, że to rodaczka Joanny Jędrzejczyk.
Ach, zapomnieliśmy o najważniejszym. Bo to przecież zawodniczka, która już kiedyś walczyła z Rose Namajunas. I wygrała na punkty. Panowie i panie z UFC – tu nie ma nad czym się zastanawiać, dajcie tę walkę Karolinie Kowalkiewicz. Polska dominacja w wadze słomkowej nie musi się kończyć na Joannie Jędrzejczyk.
A nawet więcej: nie powinna.
foto: newspix.pl