Na cały sezon wypadł Gordon Hayward? To nic. Z kontuzją zmaga się Kyrie Irving? Też błahostka. Boston Celtics nie przestają zadziwiać i, nawet bez swoich gwiazd, odnoszą kolejne zwycięstwa, zbliżając się do pierwszego miejsca w Konferencji Wschodniej. Walka o udział w play-offach trwa w najlepsze, przyglądamy się jej wraz z kolegami z LV BET w tradycyjnym, cotygodniowym raporcie z najlepszej koszykarskiej ligi świata.
WYDARZENIE TYGODNIA: OSŁABIENI CELTICS POKONALI RAPTORS
Choć pierwsze miejsce w Konferencji Wschodniej wydawało się być już zaklepane przez Toronto Raptors, to Boston Celtics – dzięki zwycięstwu w bezpośrednim meczu z Kanadyjczykami – poddali tę kwestię pod wątpliwość. W jaki sposób Boston daje radę odnosić kolejne zwycięstwa i to z takimi tuzami jak Toronto, skoro jednocześnie pauzują Hayward, Irving i Smart? To pytanie należałoby zadać trenerowi Koniczynek, Bradowi Stevensowi, który rzetelnie pracuje na miano najlepszego coacha w całej NBA. System gry Celtics jest tak inteligentnie skonstruowany, że nawet gdy wypadną z tej maszyny jej teoretycznie kluczowe trybiki, to w ich miejsce wystarczy naprędce zamontować jakąś część zapasową i nie widać większej różnicy. Tak jak w starciu z Raptors, zwyciężonym przez Celtics 110:99. Goście wystawili pierwszy garnitur, kapitalne zawody rozegrał ich lider, DeMar DeRozan, ale to było za mało na poturbowanych ze wszystkich stron Celtics. Trudno powiedzieć, kto zasłużył na największe pochwały – Terry Rozier, rozpoczynający mecz w wyjściowej piątce pod nieobecność Irvinga i Smarta; Marcus Morris, który bierze na siebie ciężar gry i ma w tej chwili jeden z lepszych okresów w całej swojej karierze; czy może Jayson Tatum, trzeci numer ubiegłorocznego Draftu, prezentujący się dojrzale niczym gracz z 10-letnim stażem w lidze? Wszyscy mieli swój udział w bardzo ważnym zwycięstwie, przybliżającym Boston do pozycji lidera na Wschodzie. Przed Celtics i Raptors jeszcze jedno starcie, tym razem w Kanadzie. Jeżeli gospodarze polegną wówczas po raz wtóry, to mogą stracić na ostatniej prostej szansę odniesienia historycznego sukcesu w sezonie regularnym.
LV BET Z SZEROKĄ OFERTĄ ZAKŁADÓW NA NAJBLIŻSZE MECZE NBA!
Na uwagę zasługuje też zupełnie nieziemska końcówka starcia Phoenix Suns z Houston Rockets. Rakiety mają już zaklepane pierwsze miejsce na Zachodzie, nie muszą się martwić o pościg ze strony Golden State Warriors, więc kilku kluczowym graczy odpoczywało w meczu z Suns. Słoneczkom akurat tego wieczora chciało się grać o zwycięstwo i ta kombinacja zaowocowała niesamowitym dreszczowcem, zakończonym trójką Geralda Greena rzuconą równo z końcową syreną. Rockets dorzucają kolejne zwycięstwo, a Warriors pogrążają się w kłopotach związanych z urazami kluczowych zawodników. Wrócił co prawda Klay Thompson, ale jego stan zdrowia wciąż budzi wątpliwości, podobnie jak kondycja Kevina Duranta i Draymonda Greena. Najgorzej rysuje się przyszłość Stephena Curry’ego – trener Wojowników, Steve Kerr, nie ma wątpliwości, że dwukrotnego MVP zabraknie w pierwszej rundzie play-offów. Na dokładkę paskudnie wyglądającej kontuzji nabawił się Patrick McCaw. W pozornie niegroźnej sytuacji frunącego McCawa trącił legendarny weteran, Vince Carter. Zawodnik Warriors upadł tak niefortunnie, że poważnie uszkodził plecy i natychmiast zawył z bólu. Sytuacja wyglądała na tyle strasznie, że koszykarze obydwu ekip ścisnęli się w ciasnym kółku i pomodlili za zdrowie kolegi.
KOSZYKARZ POD LUPĄ: KARL-ANTHONY TOWNS
56 punktów, 6 trafień za trzy, 15 zbiórek, 4 asysty. KAT naprawdę jest kotem. W meczu z Atlanta Hawks środkowy Minnesota Timberwolves postanowił za wszelką cenę zatrzeć kiepskie wrażenie, jakie Wilki zostawiły po sobie w przegranym starciu z Memphis Grizzlies, absolutnymi autsajderami na Zachodzie. W tamtym meczu Towns zanotował wyjątkowo kiepską skuteczność, rzucając poniżej 40% z gry i dał się ograć doświadczonemu centrowi rywali, Marcowi Gasolowi. O starciu z Grizzlies jednak zapominamy, bo KAT w potyczce z Hawks zaserwował koszykówkę absolutnie najwyżej próby.
– W pewnym momencie zauważyłem, że koledzy podają mi coraz częściej”- stwierdził po meczu Towns, do którego długo nie docierało, jak dobrze zagrał, do jakiego stopnia zdominował rywali. Po zakończeniu spotkania chciał pozbyć się koszulki meczowej i dopiero wtedy weteran Jamal Crawford doradził mu, żeby akurat tę koszulkę zatrzymał na pamiątkę swojego fenomenalnego występu. KAT pobił rekord Timberwolves – jeszcze żaden zawodnik Minnesoty nie zdobył tylu punktów w jednym meczu, a grał tam przecież przez wiele lat sam Kevin Garnett. Stał się też jednym z zaledwie dziewięciu koszykarzy, którym udało się zdobyć co najmniej 55 punktów i 15 zbiórek w meczu. To było prawdziwe show – z jednej strony Towns masakrował rywali pod koszem, a z drugiej był zabójczy zza łuku. Nie dało się go powstrzymać inaczej niż faulem, lecz rzuty osobiste również wykonywał niemal bez pudła. Ofensywna maszyna.
PATRIOTYCZNY RAPORT: WALL WRACA DO GRY
Washington Wizards pokonali Charlotte Hornets w pierwszym meczu Johna Walla, powracającego wreszcie na parkiety NBA po długiej kontuzji. Tomas Satoransky, któremu zastępowanie gwiazdy stołecznych szło przez długi czas całkiem nieźle, ewidentnie jechał już na oparach i stawał się coraz słabszym punktem dołujących Wizards. Kiepsko prezentował się także Bradley Beal, któremu zdecydowanie doskwierał brak ulubionego partnera w ataku. Wall jednak wrócił, a Czarodzieje wraz z nim powrócili na zwycięską ścieżkę. Zwyciężyli z Hornets, zaś Marcin Gortat miał kolejną okazję, żeby stanąć naprzeciw Dwighta Howarda. Panowie doskonale się znają z Orlando Magic, gdzie Gortat początkowo został zatrudniony w roli worka treningowego dla super-gwiazdy Magików. Kariera Polaka się całkiem efektownie rozwinęła, zaś u Howarda raczej nastąpił odwrotny proces. Co nie oznacza, że dziś Gortat i Howard mogą pod koszem walczyć jak równy z równym. Polski Młot zanotował solidne cyferki, 9 punktów i 8 zbiórek, lecz Howard miał jeszcze solidniejsze liczby. 22 oczka i 13 piłek zebranych z tablic. Co nie zmienia faktu, że to Wizards zeszli z parkietu zwycięscy i, już z Johnem Wallem na pokładzie, mogą z optymizmem patrzeć w przyszłość.
DRUŻYNA TYGODNIA: HOUSTON ROCKETS
Nie może być inaczej. Rockets odnotowali serię 11 zwycięstw z rzędu, przerwaną dopiero przez San Antonio Spurs, i można już oficjalnie powiedzieć, że zdetronizowali Golden State Warriors, przynajmniej na poziomie sezonu zasadniczego. Mike D’Antoni, być może najlepszy specjalista od ofensywy w całej historii NBA, stworzył chyba jeszcze bardziej morderczą maszynę wokół Jamesa Hardena, niż przed laty w Phoenix, gdy zbudował drużynę Suns wokół Steve’a Nasha. Zarówno Nashowi, jak i Hardenowi współpraca z D’Antonim wyszła na dobre indywidualnie. Kanadyjczyk to dwukrotny MVP sezonu zasadniczego, zresztą lada moment zostanie wcielony do koszykarskiej Galerii Sław, zaś Harden na 99% odbierze statuetkę MVP za obecne rozgrywki. Aczkolwiek faktem jest, że tamta pamiętna ekipa Suns była corocznym rozczarowaniem w play-offach. Czy Rockets poradzą sobie lepiej?
HOUSTON ROCKETS MISTRZAMI NBA? LV BET PŁACI 2,6!
Najwięcej oczywiście będzie zależało od liderów Houston – Jamesa Hardena i Chrisa Paula. Ten pierwszy ma już na swoim koncie kilka haniebnych porażek w play-offach, kiedy zdarzało mu się udławić zbyt dużą presją. Paul to jeszcze ciekawsza historia – choć według wszystkich statystyk i analiz (w których lubują się działacze Rockets) jest jednym z najwybitniejszych zawodników swoich czasów i być może nawet jednym z trzech-czterech najlepszych point guardów w historii NBA, to ani razu nie dotarł nawet do finałów Konferencji, a co dopiero mówić o walce o pierścień! W tym sezonie Paul ma wymarzoną okazję, żeby wreszcie włączyć się na poważnie do gry o mistrzostwo, Rockets są piekielnie mocni. Jednak problemem może być zdrowie, które już nie raz wykluczało Paula z gry w kulminacyjnym momencie sezonu. W tym roku też nie jest z tym różowo i niesamowite obciążenia związane z grą w play-offach mogą wykończyć rozgrywającego w przedbiegach. Duża misja przed D’Antonim, żeby to wszystko rozsądnie zaplanować i nie zajechać swoich najważniejszych zawodników. Jeżeli w Golden State Warriors nie zagra Steph Curry, to w odwodzie wciąż pozostają Durant, Thompson i Green. Rockets aż takiego komfortu nie mają.
MECZ TYGODNIA: LOS ANGELES CLIPPERS – UTAH JAZZ
Jazz – minimalnie nad kreską. Clippers – minimalnie pod. Jedni i drudzy są wielkimi, pozytywnymi zaskoczeniami tego sezonu, ale to niekoniecznie musi oznaczać, że obydwie ekipy zobaczymy w play-offach. Bezpośrednie starcie zapowiada się zatem po stokroć ekscytująco. Zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę wojnę na tablicach. Z jednej strony DeAndre Jordan i Tobias Harris, z drugiej Rudy Gobert i Derrick Favors. Jak skwitowałby Wojciech Michałowicz: „UŁŁŁAAAA!”
fot. newspix.pl
*