Reklama

Siedział 23 lata za niewinność, wrócił do pracy w ukochanym klubie

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

01 kwietnia 2018, 17:20 • 7 min czytania 1 komentarz

Wielkanoc to święto, w którym najkrócej mówiąc chodzi o zwycięstwo życia nad śmiercią. Gdybyście w czasie rodzinnych spotkań przy stole chcieli opowiedzieć coś w temacie, mamy dla was dwie historie. Pierwsza to udana zbiórka na operację serca dla malutkiej Helenki. Druga – filmowa opowieść z Chicago White Sox w tle.

Siedział 23 lata za niewinność, wrócił do pracy w ukochanym klubie

O Helence i jej chorym sercu wszystko zostało już powiedziane. W ekspresowym tempie udało się zebrać 170 tysięcy złotych potrzebne na operację w Niemczech. Brawo Wy, brawo my, zrobiliśmy razem coś dobrego, teraz trzymamy kciuki za profesora Malca w Klinice Uniwersyteckiej w Munster i liczymy na kolejny happy-end.

Coleman jak Komenda

Druga historia doczekała się szczęśliwego zakończenia, ale w żadnym wypadku nie da się powiedzieć, że w ekspresowym tempie. Niestety – wręcz przeciwnie. Nevest Coleman, pracownik klubu baseballowego Chicago White Sox, przesiedział 23 lata w więzieniu za zbrodnię, której nie popełnił.

Historia bardzo mocno przypomina tę, którą niedawno żyły media w Polsce – Tomasza Komendy, który przesiedział pół życia za kratami. I Komenda, i Coleman, zostali skazani za gwałt i morderstwo. Obaj właśnie wyszli na wolność. Polak będzie walczył o odszkodowanie za to, że najlepsze lata życia stracił w więzieniu, na razie ma dostać specjalną rentę od premiera. Amerykanin także czeka na sprawiedliwość. Póki co otrzymał coś cenniejszego od renty – wrócił do ukochanej pracy. Przed szefami Chicago White Sox wypada się tylko ukłonić za piękną decyzję. Kiedy Nevest Coleman został wypuszczony i oczyszczony z zarzutów – z miejsca został ponownie zatrudniony przez klub. Nie ukrywał, że właśnie miłość do White Sox trzymała go przy życiu w więzieniu. A tam, jako czarnoskóry, skazany za morderstwo i gwałt, nie mógł mieć łatwo…

Reklama

Wiedziałem, że wrócisz

Aresztowany został w 1994 roku. Części z was nie było jeszcze wtedy na świecie. To było mniej więcej wtedy, kiedy Blackburn Rovers sensacyjnie wyprzedziło Manchester United, zdobywając mistrzostwo Anglii (i przepustkę do Ligi Mistrzów, w której nie sprostało Legii Warszawa). Albo wtedy, kiedy w koszmarnym wypadku zginął legendarny Ayrton Senna, mistrz Formuły 1. I wtedy wreszcie, kiedy Tom Hanks odbierał Oscara za genialną rolę w filmie „Forrest Gump”. Nawiasem mówiąc, to był znakomity rok w historii kina, bo o statuetkę walczyły wtedy także kultowe „Pulp Fiction” oraz „Skazani na Shawshank”. Cóż, nie wiemy, czy Coleman, zanim został aresztowany i zamknięty na pół życia za kratami, zdążył obejrzeć ten ostatni film. Jeśli nie – zdecydowanie powinien nadrobić.

Po ucieczce z więzienia bohater filmu Andy Dufresne postanawia resztę życia spędzić na rajskiej plaży nad oceanem. Coleman ma zupełnie inne plany. Póki co – wrócił do domu, czyli na stadion White Sox. To było pierwsze miejsce, o którym wspomniał po odzyskaniu wolności. Chciał się przekonać, jak bardzo zmienił się przez ćwierć wieku. Na miejscu spotkał Rogera Bossarda, głównego specjalistę od dbania o murawę na obiekcie. – Zatrzymałem miejsce dla ciebie. Wiedziałem, że wrócisz – powiedział wzruszonemu Colemanowi.

Miłe słowa, ale prawdę mówiąc raczej trudno było mieć taką pewność, kiedy prokurator żądał dla pracownika White Sox kary śmierci. Nevest Coleman miał tego pecha, że znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Dokładniej mówiąc: to on znalazł ciało zgwałconej i zamordowanej Antwiniki Bridgeman w piwnicy budynku przy West Garfield Bouleward. Dziewczyna zaginęła po imprezie z okazji jej 20. urodzin.

Reklama

Kawał betonu w ustach

Choć w mieście notowano ponad 900 morderstw rocznie, ten przypadek był wyjątkowo brutalny. W jej pochwę wepchnięto długą rurę, a w usta kawałek betonu. Umarła z powodu uduszenia. Ciało znaleźli Michael Barger oraz 25-letni Nevest Coleman, którego siostra Jennice mieszkała na drugim piętrze w tym budynku. Coleman znał zabitą, a wcześniej był na jej imprezie urodzinowej. W piwnicy znaleziono wiele zużytych prezerwatyw, butelek po alkoholu i akcesoriów związanych z zażywaniem narkotyków” – to fragment opisu sprawy, sporządzony przez Innocence Project, organizację walczącą o wolność dla niesłusznie skazanych. Dalej można wyczytać, że Coleman od początku nie przyznawał się do winy. Podczas brutalnego przesłuchania był bity i wyzywany. Po wielu godzinach tortur dano mu do podpisania papier. Detektywi obiecali, że jeśli podpisze, będzie mógł iść do domu. Podpisał. To było przyznanie się do winy.

W sądzie Coleman oczywiście wszystkiemu zaprzeczył. To było jednak typowe starcie słowo przeciwko słowu. Problem w tym, że z jednej strony siedział młody czarnoskóry chłopak z podejrzanej okolicy, a z drugiej – dwóch uznanych policjantów. Nie miał szans. Prokurator zażądał kary śmierci.

Kiedy czekałem na wyrok, codziennie śniło mi się, że lekarz wbija w moją żyłę igłę z trucizną. Budziłem się cały zlany potem – opowiadał po latach. Fakt, że w ogóle mógł opowiadać, a dziś jest wolnym człowiekiem, wynika z tego, że – mimo wszystko, choć zdajemy sobie sprawę z tego, jak kuriozalnie to brzmi – miał szczęście. Miał szczęście, bo po pierwsze prokuratorzy mieli za mało świadków, by sędzia mógł dać mu czapę. Po drugie – koledzy z Chicago White Sox ręczyli za jego niewinność, przedstawiali dowody, organizowali akcje poparcia, happeningi. Na tym szczęście się jednak skończyło. Sędzia Dennis Porter nie zgodził się na karę śmierci, ale skazał Nevesta Colemana na dożywocie z brakiem prawa do wcześniejszego zwolnienia.

Powinienem szykować murawę na finał

Minęło ponad 20 lat. Coleman ucina temat i o czasie w więzieniu mówi tylko: „przeszłość to przeszłość, ważniejsze jest to, co przede mną”. Możemy to zrozumieć. Pobyt w więzieniu dla każdego skazanego to droga przez mękę. Niemal ćwierć wieku za kratami dla kogoś, kto naprawdę jest niewinny – musi być katorgą. Jeśli do tego jest się skazanym za brutalny gwałt i morderstwo, na sympatię ze strony współwięźniów raczej ciężko liczyć. To tak najdelikatniej mówiąc.

Nikt, kto nie był w takiej sytuacji, nie będzie w stanie zrozumieć myśli, jakie towarzyszyły przez te lata Colemanowi. Był ojcem dwójki dzieci, szanowanym pracownikiem legendarnego klubu, miał życie przed sobą. Z dnia na dzień odebrano mu wszystko. Niejeden by się załamał. Jak sam mówi, jemu sił dodawała codzienna praca za kratami oraz… miłość do Chicago White Sox. Trudno się zresztą dziwić. Praca w klubie była jego marzeniem od dziecka. Zawodnikiem nie został, ale zajmował się murawą i był w tym naprawdę dobry. Kiedy trafił do więzienia, nie przestał śledzić wyników ukochanej drużyny. Sporadycznie udawało mu się obejrzeć jakiś mecz, w innych przypadkach sprawdzał wyniki i czytał wszystkie teksty, jakie tylko zdobył. W czasie widzeń z rodziną, także temat White Sox był zawsze obecny. Jak tłumaczy – to porządkowało mu życie i nie pozwalało zwariować.

W 2005 roku, po ponad 10 latach spędzonych z dala od stadionu White Sox, najbardziej żałował, że odebrano mu tę możliwość. Jego ukochana drużyna walczyła o pierwsze mistrzostwo od prawie 90 lat. W normalnych warunkach śledziłby finał tuż przy własnoręcznie przyciętej murawie. Warunki jednak były bardzo dalekie od normalnych. Coleman nie mógł nawet obejrzeć historycznego zwycięstwa drużyny z Chicago. – Nagle usłyszałem krzyki z sąsiednich cel i już wiedziałem, że spełniło się moje marzenie. Z drugiej strony byłem kompletnie bezsilny. Powinienem być na moim ukochanym stadionie, powinienem przygotować murawę na finał. A tymczasem ja gniłem w więzieniu – opowiadał.

Witaj znowu w rodzinie White Sox

Po latach organizacja Innocence Project doprowadziła do ponownego rozpatrzenia sprawy. Badania DNA dały jednoznaczną odpowiedź, że Coleman z całą sprawą miał tylko tyle wspólnego, że znalazł ciało. Zabójcą okazał się człowiek, który potem popełnił kilka kolejnych gwałtów i w końcu trafił za kraty. Przy okazji okazało się także, że policjanci, którzy doprowadzili do skazania pracownika White Sox, podobne metody wymuszania zeznać stosowali już wcześniej. Cóż, pewnie mieli niezłe statystyki wykryć…

innocence
Kiedy wreszcie po 23 latach Nevest Coleman został wypuszczony, jako pierwsze usłyszał dość standardowe pytanie: co teraz?

Chcę na chwilę usiąść, poznać z powrotem moją rodzinę, a potem kiedy minie trochę czasu, wrócić na Comiskey Park – stwierdził. Co ciekawe, użył w ten sposób nazwy stadionu, która już nie obowiązywała. W 2003 roku stadion White Sox został bowiem przemianowany na Cellular Field, a później na Guaranted Rate Field. Nazwa nazwą, ale kiedy ta wypowiedź dotarła do klubu, Coleman z miejsca został zaproszony na rozmowę o pracę.

Jesteśmy wdzięczni, że po ponad dwóch dekadach, Nevest doczekał się sprawiedliwości. To był długi czas i nie możemy się doczekać, aż znów powitamy go w rodzinie White Sox – brzmiało oświadczenie klubu.

Wstałem w poniedziałek dumny, że idę do pracy. Często ludzie narzekają, mówią, że nie chcą iść do roboty. Ja to uwielbiam, znudziłem się już siedzeniem w domu – stwierdził Coleman pierwszego dnia w nowej-starej pracy, otoczony przez tłum reporterów.

Tu nie będziesz miał czasu siedzieć – ze śmiechem przerwał mu jego nowy szef.

JAN CIOSEK

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...