Powoli kończą się już nam synonimy na to jak określić grę Athleticu w tym sezonie. Jest naprawdę źle. Zęby zgrzytają, oczy bolą, ręce opadają. A przecież Cuco Ziganda odziedziczył po Ernesto Valverde drużynę – w odpowiedniej skali oczywiście – gotową. Nie trzeba tu było odkrywać koła i ognia na nowo, przebudowywać kadry, nic z tych rzeczy. A jednak byłemu trenerowi udało się zepsuć wszystko, a najbardziej grę w ofensywie, gdzie nie klei się praktycznie nic.
Ze śmiechem przez łzy pisaliśmy o tym, że gdy wpisze się nazwisko obecnego trenera Lwów w translator Google, to po angielsku wyjdzie nam „Tony Pulis”. Bo tak to właśnie jest z Baskami, że grają topornie, brakuje im polotu i często polegają na długich piłkach posyłanych na napastnika. A mają przecież paru zawodników składzie, którzy z piłką przy nodze umieją coś więcej niż tylko wrzucać na pałę do Aduriza. Choćby Susaeta potrafi błysnąć nieszablonowym zagraniem, lecz w bieżącym sezonie znacznie się zakurzył. Albo Benat, który z nie do końca wiadomych przyczyn przez długi czas pozostawał poza orbitą zainteresowań Zigandy. Jasne, zmagał się też z kontuzją, co wykluczało go z występów przez pewien okres, ale wielokrotnie Etxebarria siedział po prostu na ławce jakby przyklejony do niej SuperGlue. O istnieniu Agera Aketxe zaś pamięta już chyba tylko jego rodzina.
To wyglądało jak świadome osłabianie potencjału własnej drużyny. Zwłaszcza, że pod względem zawodników uzdolnionych technicznie, kreatywnych Athletic raczej nie ma czym szastać. Szczególnie biorąc pod uwagę również kolejną poważną kontuzję Ikera Muniaina, który akurat pod tym względem dawał od siebie sporo. Nie kręcił co prawda wybitnych liczb, ale potrafił znacznie upłynnić grę, robiąc przewagę w dryblingu czy za pomocą otwierającego podania. Cuco należy zatem oddać, iż tracąc takiego piłkarza na bardzo długi okres miał również sporo pecha. Na początku bieżących rozgrywek Iker był wszak bardzo dobrej formie, a może nawet – zaryzykujmy taką tezą – najlepszej od kiedy wrócił po pierwszym zerwaniu więzadła krzyżowego w 2016 roku. Pod koniec września 2017 demony powróciły do niego, bo doznał wówczas identycznej kontuzji.
Ponad 180 dni i 33 mecze później wychowanek Lezamy wraca do gry, symbolicznie w Wielkanoc, jakby zmartwychwstał. Pewnie szkoleniowiec Lwów też niezwykle ucieszył się z „zielonego światła” dla skrzydłowego, w którym upatruje zbawiciela. Jego problem polega na tym, że co w tym sezonie już dało się przegrać, to Athletic przegrał, bo szanse na zajęcie miejsca gwarantującego udział w pucharach ma tylko matematyczne, w Copa del Rey skompromitował się odpadając z trzecioligowcem, zaś z Ligi Europy wyrzucił go Olympique Marsylia. Ziganda walczy więc już tylko o godność swoją i zespołu, ewentualnie także o utrzymanie posady na przyszły sezon, jeśli ale by tak się stało, styl gry Basków musiałby się nagle znacznie poprawić. I właśnie takie zadanie stoi przed piłkarzem – ma sprawić, by Athletic wreszcie oglądało się z przyjemnością.
Pytanie tylko jak szybko Muniain odzyska dobrą formę, zarówno fizyczną, jak i mentalną. Jedna rzecz to złapanie właściwego rytmu meczowego, uodpornienie mięśni oraz stawów na intensywność Primera División, a druga to także odzyskanie komfortu psychicznego na boisku. Pod względem warunków fizycznych Iker nigdy nie był wielkim atletą, więc odblokowanie go może stanowić nie lada zadanie dla trenera. Tak, aby nie bał się znów być sobą, czyli wchodzić w często pojedynki biegowe, kiwać, pressować zawzięcie.
Inna sprawa, że Bask jest też idealnym przykładem na to jak kontuzje mogą zepsuć człowiekowi karierę. Niegdyś wróżono mu bowiem, iż będzie podbijał największe stadiony świata, lecz zerwanie więzadeł najpierw w jednej, potem drugiej nodze sprawia, że zarówno on jak i kibice muszą raczej pogodzić się z faktem – skrzydłowy nigdy nie wykorzysta w pełni swojego potencjału. Kilka innych pomniejszych kontuzji na pewno też nie pomogło mu w odpowiednim rozwoju.
A z drugiej strony szanujemy go bardzo za podejście, jakie wciąż prezentuje. To bez wątpienia przykład do naśladowania dla każdego, komu zdrowie uniemożliwia realizację marzeń, bo pokazuje, że takie trudy można przezwyciężyć, wrócić do gry i nadal prezentować przyzwoity poziom. Nawet jeśli pecha ma się do tego stopnia, iż na przestrzeni stosunkowo krótkiego okresu wysiadają oba kolana. Nie życzymy mu źle, ale nie zdziwilibyśmy się, gdyby Muniain nie odpuszcił nawet będąc w sytuacji takiej jak Sergio Asenjo. Golkiper Villarrealu bowiem zrywał więzadła aż czterokrotnie, a dzisiaj i tak walczy z Sergio Rico czy Kepą Arrizabalagą o wyjazd na mundial. Dla Villarrealu jest wręcz niezastąpiony – na tak wysokim poziomie broni. Wychowanek Realu Valladolid jest więc przeciwieństwem choćby dla Cezarego Wilka, który jakiś czas temu z podobnym względów zdecydował się zakończyć karierę w wieku 32 lat. Polak opowiadał zresztą o swojej decyzji i jej powodach na antenie Weszło FM (klik!)
Mamy jednak nadzieję, iż w przypadku Ikera taki scenariusz się nie powtórzy, a w razie czego wybierze raczej drogę Asenjo niż Wilka. A najlepiej byłoby, gdyby przed podobnym dylematem nie stawał w ogóle, wszak jest jednym z tych piłkarzy, którzy potrafią zapewnić sporo pozytywnych wrażeń estetycznych w Primera Division. Pierwszą szansę na wykazanie się być może dostanie już dzisiaj w meczu z Celtą. Oby tylko Cuco nie chciał ratować swojego tyłka kosztem zdrowia skrzydłowego…
Fot. NewsPix.pl