Holendrzy mają łyżwiarstwo szybkie, Norwegowie biegi narciarskie, a Amerykanie pływanie. Narodowa specjalizacja w poszczególnych dyscyplinach olimpijskich (letnich lub zimowych) nie jest w ostatnich latach niczym wyjątkowym. Trudno uwierzyć, ale my także jeszcze niedawno mieliśmy taki sport. Podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie w 1996 roku blisko 30 procent dorobku biało-czerwonych stanowiły medale wywalczone w zapasach.
Trzy złota, jedno srebro i jeden brąz – nie bójmy się tych słów, byliśmy wtedy prawdziwą zapaśniczą potęgą. Wolny, Wroński i Zawadzki – te nazwiska przez moment znała cała Polska. Sekcja zapasów pojawiała się w prawie każdej szkole podstawowej i chętnych nie trzeba było długo szukać. Mimo to w kolejnych latach coś się skończyło – na igrzyskach zdobywaliśmy już tylko pojedyncze krążki, a na kolejny trzeba było poczekać… 12 lat!
Pojawienie się w programie olimpijskim zapasów kobiet przyniosło nam jeszcze 2 medale, jednak wśród mężczyzn od 1996 roku na podium zdołał stanąć tylko Damian Janikowski. I to przykład znamienny – w 2012 roku wywalczył brąz igrzysk w Londynie i zyskał dużą popularność. Dziś próżno szukać go na zapaśniczych matach – wybrał karierę w MMA, gdzie został jedną z twarzy organizacji KSW. Wcześniej głośno wyrażał frustrację związaną z popularnością zapasów.
“Zapasy to niszowy sport i mniej medialny niż inne. To trochę wina mediów, które piszą o nas tylko przy okazji wielkich sukcesów. Dlatego właśnie naszym zadaniem jest zdobywać więcej medali najważniejszych imprez, by zrobiło się głośno” – argumentował. Tłumaczył że problemem jest telewizyjne “opakowanie” zapasów, które często pozostawia wiele do życzenia. “Widz szybciej by załapał, o co w tym chodzi, gdyby miał gdzie to oglądać. (…) Kluczem do zrozumienia jest pokazywanie zapasów w mediach” – stwierdził w 2015 roku.
Zapaśnicy w MMA nie są niezwykłym widokiem – mistrzem UFC w kategorii półciężkiej jest Daniel Cormier, który podczas igrzysk w Atenach zajął 4. miejsce w kategorii do 96 kg w stylu wolnym. W 2007 roku Amerykanin zdobył jeszcze srebro mistrzostw świata, a potem zmienił specjalizację. Z powodzeniem – zyskał popularność i wielkie pieniądze, a lada moment może przejść do historii. W lipcu w hitowym pojedynku zmierzy się ze Stipe Miociciem – czempionem wagi ciężkiej.
Transfery Cormiera i Janikowskiego to znak czasów. Polak nie ukrywa, że przy podjęciu decyzji kierował się także aspektem finansowym, a przedstawione przez niego porównanie daje do myślenia. Za walkę na gali KSW na Stadionie Narodowym miał zarobić tyle, ile przeciętny człowiek może wypracować przez rok. Jak porównać to z jego macierzystym sportem?
“To finansowa przepaść, ale z drugiej strony zapasom mnóstwo zawdzięczam. Gdyby nie one, na pewno nie byłbym w tym miejscu. (…) Nie dostałbym tak atrakcyjnej oferty, jak debiut w KSW na Stadionie Narodowym. (…) To nie tak, że zostawiłem zapasy, bo nie miałem za co żyć. Mogłem pójść na budowę albo pracować jako trener czy instruktor. Mogłem też zostać zawodowym żołnierzem. Ale chodziło o coś więcej” – tłumaczył Janikowski w rozmowie ze Sport.pl.
Jeśli takie problemy na co dzień miał medalista igrzysk, ME i MŚ, to co mogą powiedzieć pozostali? Ratująca nieco sytuację olimpijska emerytura będzie przysługiwać Janikowskiemu dopiero od 40. roku życia. Za medal IO wcześniej zarobił – jak sam szacuje – około 150 tysięcy złotych. Dużo? Mało? W przypadku ambitnego sportowca na dorobku z małym dzieckiem – zdecydowanie mało.
Problem z zapasami jest jednak szerszy i nie dotyczy tylko Polski. W lutym 2013 roku pojawił się nawet szokujący pomysł wykreślenia jednej z najstarszych konkurencji olimpijskich z programu igrzysk od 2020 roku. Argumentowano, że potrzeba “odświeżenia”, a zapasy to jedna z najbardziej konserwatywnych i odpornych na reformy dyscyplin. Podczas kolejnej sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) sprawę udało się jednak uratować, ale ceną pozostania były zmiany. Zapasy zostały w programie, do którego wpisano między innymi karate, skateboarding oraz wspinaczkę sportową.
“To była kwestia przetrwania. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, zmieniliśmy nasz sport i wyszliśmy z tego zwycięsko. Wracamy do pracy już jutro – nasza modernizacja się nie zatrzyma” – przekonywał prezydent Międzynarodowej Federacji Zapaśniczej (FILA), Nenad Lalovic.
Taka deklaracja także była czymś odświeżającym – wcześniejsze władze długo opierały się zmianom i nie robiły nic, by chociaż spróbować dopasować sport do wymagań masowego odbiorcy. Raphael Marinetti – poprzedni prezydent FILA – zapierał się nogami i rękami, a każdą propozycję kończył odwołując się do tradycji. Łatwo sobie wyobrazić, że nie jest to jednak najlepszy sposób na otwarcie się na nowych widzów.
Ostatecznie dzięki “pospolitemu ruszeniu” zmieniono przepisy tak, by zapasy stały się bardziej dynamiczne. Przeciwko usunięciu dyscypliny z programu igrzysk wyjątkowo zawzięcie protestował wówczas Andrzej Supron, który odesłał do Lozanny srebro wywalczone w Moskwie. “Teraz na macie znów jest ciekawie. Walka stała się totalna, są punkty techniczne. Wcześniej wciąż było 0:0 i mówiło jak się przy takim remisie w futbolu: fajna gra, ale klozet. Zapasy były nieczytelne dla widzów, przez to mało interesujące” – tłumaczył obecny prezes Polskiego Związku Zapaśniczego w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”.
Proces wprowadzania zmian nie zatrzymał się w tamtym momencie – cały czas próbuje się nowych rozwiązań. Od stycznia 2018 roku zwiększono liczbę kategorii (z ośmiu do dziesięciu), wprowadzono dwukrotne ważenie zapaśników oraz system rankingowy. Dzięki temu ostatniemu wariantowi zmaleją szanse na starcia czołowych zawodników już we wczesnej fazie turnieju. Cały czas prowadzone są również działania, które mają na celu skuteczniejsze karanie pasywnej postawy podczas pojedynków.
W Polsce także dzieje się w ostatnich latach sporo. Właśnie dobiegł końca drugi sezon Krajowej Ligi Zapaśniczej – rewolucyjnego przedsięwzięcia, które pozwoliło dotrzeć z zapasami do szerszego grona odbiorców. Mecze ligowe są rozgrywane w atrakcyjnej formule, łącząc rywalizację w stylu klasycznym i wolnym z zapasami kobiet. Ostatni sezon transmitowano na antenie TVP Sport oraz on-line, a losy finałowej rywalizacji AKS Madej Wrestling Team Piotrków Trybunalski z Borutą-Olimpijczykiem Zgierz&Radom stały na wysokim poziomie i trzymały w napięciu do ostatniej walki.
W lidze pojawiło się coraz więcej zagranicznych gwiazd – w poprzednim sezonie na polskich matach można było zobaczyć ponad czterdziestu medalistów najważniejszych imprez (IO, MŚ i ME). Starcia ze światową elitą służą przede wszystkim zdolnej młodzieży i krajowej czołówce, która regularnie może próbować sił na najwyższym poziomie.
Rozwój dyscypliny widać gołym okiem – mistrzostwa świata w 2017 roku były dla biało-czerwonych najlepsze od ponad dekady. W sumie wywalczyli trzy medale – dwa srebrne i brąz. Wszyscy myślą już jednak o igrzyskach – start w 2020 roku to priorytet dla Magomedmurada Gadżijewa, najlepszego polskiego zapaśnika ostatnich lat, który także bywał łączony z transferem do MMA.
Wszystko wskazuje więc na to, że zapasom nie grozi już upadek. Wręcz przeciwnie – dzięki głębokim reformom na poziomie krajowym i międzynarodowym dyscyplina zdaje się dziś łapać drugi oddech. Kolejny krok to cierpliwa praca u podstaw – w przypadku KLZ to próba stworzenia zapaśniczej Ligi Mistrzów. Nawet jeśli przedsięwzięcie zakończyłoby się sukcesem tylko w regionie, to i tak wydaje się pomysłem wartym uwagi. Dotychczasowe zmagania ligowe pokazują jasno – ludzie chcą i będą oglądać starcia najlepszych z najlepszymi.
Całe szczęście, że w przeciwieństwie do przedstawicieli wielu innych zasłużonych dyscyplin najważniejsi ludzie polskich i światowych zapasów ostatecznie zdali sobie sprawę z potrzeby odświeżenia formatu. Potrzebna była wprawdzie realna groźba wykluczenia konkurencji z programu igrzysk olimpijskich, ale na razie wszystko wskazuje na to, że był to najlepszy prezent jaki MKOl mógł zrobić zapasom.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl