Nigeria miała być odpowiednikiem Senegalu i po części rzeczywiście ta symulacja okazała dobra, bo wiemy, czego możemy się spodziewać na mundialu: szybkich, wybieganych gości, którzy nie dadzą nam chwili spokoju. Oczywiście, znaleźliśmy też różnice – o czym pisaliśmy TUTAJ – ale dobór sparingpartnera trzeba ocenić pozytywnie. Teraz pytanie, czym może różnić się Korea Południowa, z którą zmierzymy się we wtorek, od Japonii, z którą zagramy w czerwcu?
Przede wszystkim Korea ma gwiazdę światowego formatu i mowa tu oczywiście o Heung-Min Sonie. Awans na mundial to w sporej mierze jego zasługa:
– zaliczył gola i asystę z Burmą
– strzelił pięć bramek z Laosem
– miał asystę z Chinami
– trafił z Katarem i dołożył ostatnie podanie
Później, gdy Korea grała towarzyska z Kolumbią, czyli chyba faworytem całej grupy H, to strzelił dwie bramki, a jego drużyna zwyciężyła 2:1. Trzeba też podkreślić, że Son jest w wybornej formie: zaliczył po dwa trafy w starciach z Huddersfield i Bournemouth, ma już 12 goli w Premier League. Jego rekord to 14 sztuk, a skoro angielska liga jeszcze trochę potrwa, można śmiało zakładać, że Koreańczyk swoje osiągi poprawi. Mówi się, że Koguty są uzależnione od Kane’a, ale to nieprawda: ten zespół ma trzech liderów, Anglika, Eriksena i Sona właśnie. To on wyprowadził na prowadzenie Tottenham w ostatecznie nieszczęsnym meczu z Juventusem, wcześniej strzelał trzykrotnie w grupie.
Ktoś powie: halo, przecież Japonia ma Kagawę! Kagawa odbił się od Manchesteru i całej Premier League, owszem radzi sobie w BVB, ale to półka niżej. Shinji został zweryfikowany przez ogromny klub, Sona widziałyby u siebie tuzy i cóż, coś nam mówi, że on zrobiłby większą karierę niż Kagawa w United.
Poza tym to jednak Japonia może pochwalić się szerszą reprezentacją na europejskich boiskach. Jest wspomniany Kagawa, jest choćby Nagatomo w Galatasaray, Sakai w HSV, Hasebe we Frankfurcie, Usami i Haraguchi w Fortunie, Kubo w Gent, Osako w Kolonii, Shibasaki w Getafe, Morioka w Anderlechcie. Z kolei reprezentanci Korei siedzą raczej u siebie na kontynencie, wyłączając Sona, Ki ze Swansea, Kwona z Dijon i Hwanga z Salzburga. Łatwo więc zauważyć, że Japończycy są bardzo cenieni w Bundeslidze, czego o Koreańczykach powiedzieć nie można i – co gorsza – pewnie o Polakach też.
Natomiast historycznie cała reprezentacja Japonii znaczy więcej niż ta Korei. Spójrzmy choćby na wyniki w Pucharze Azji, Koreańczycy ostatni raz wygrali turniej w 1960 roku, Japończycy z kolei od 1992 do 2011 wzięli całe zawody dla siebie czterokrotnie. Ostatnio jednak obie kadry zrównały się poziomem, trzy ostatnie mundiale kończąc na tym samym etapie, licząc od tego w Niemczech, była to faza grupowa, potem 1/8 i znów grupa. O mistrzostwach organizowanych przez Azjatów nie wspominamy, bo każdy pamięta, jakie działy się tam cuda. W najbliższej przeszłości nieco lepsze wrażenie robi Korea. Oni wygrali swoją grupę z kompletem zwycięstw, nie stracili nawet bramki! Japonia też nie dała sobie strzelić ani sztuki, natomiast zaliczyła remis z Singapurem.
Ranking FIFA też widzi obie ekipy podobnie: Korea jest 59., Japonia 55.
Naturalnie, że trudno odtworzyć rywala na mundialu w skali 1 do 1, ale wybór marcowych przeciwników trzeba ocenić pozytywnie. Nigeria była w wielu względach podobna do Senegalu, Korea powinna dobrze imitować Japonię. Obie reprezentacje dzieli parę elementów, natomiast możemy się spodziewać we wtorek ruchliwego i szybko grającego przeciwnika. Ten czerwcowy pewnie więcej zawierzy w rękach monolitu, ale styl się przesadnie nie zmieni i warto sprawdzić, jak się jemu przeciwstawimy. Cóż, oby lepiej niż w 2002 roku, kiedy przegraliśmy w marcu z Japonią 0:2, a potem nie wyciągnęliśmy wniosków i dostaliśmy tyle samo na mundialu od Korei.
Fot. Newspix