Reklama

Kolejny dzień w biurze: Kamil Stoch znów leje rywali

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

23 marca 2018, 19:19 • 3 min czytania 1 komentarz

Kamil Stoch coraz szybciej goni największe legendy skoków narciarskich. Przy okazji śrubuje własne rekordy. Tym razem pozamiatał w Planicy, odnosząc ósme pucharowe zwycięstwo w sezonie. Tak dobrze nie było jeszcze nigdy. Czy nas to nudzi? Ani trochę!

Kolejny dzień w biurze: Kamil Stoch znów leje rywali

To trochę tak, jakby ktoś pytał kibiców wychodzących z Camp Nou czy Santiago Bernabeu, czy nudzi ich kolejny hat trick Messiego lub Ronaldo. No, nie wydaje nam się. Zachowanie odpowiedniej skali jest kluczowe przy wszelkich porównaniach, ale tu możemy śmiało napisać: Stoch w skokach w tym sezonie dominuje podobnie, jak wspomniana dwójka w ostatnich latach w futbolu.

W tym roku lider naszej kadry nie zdołał osiągnąć w zasadzie tylko jednego celu. Nie obronił złotego medalu olimpijskiego na normalnej skoczni. Ale trzeba tu pamiętać o dwóch sprawach. Po pierwsze, był to cel najtrudniejszy z trudnych. A po drugie – na skoczni w Pjongczangu karty rozdawał wiatr. I jakby się dokładniej przyjrzeć, to właśnie wiatr jest jedynym zawodnikiem, który w tym sezonie potrafił pokonać Polaka. Cóż, nie od wczoraj wiemy, że nie ma na niego mocnych…

Do Planicy Stoch pojechał głównie po to, żeby odebrać Kryształową Kulę. Zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata zapewnił sobie już tydzień temu. Trzykrotny mistrz olimpijski to nie jest jednak gość, który jakiekolwiek zawody potrafi odpuścić. Znów – trochę, jak Messi, czy Ronaldo, którzy nawet przy wyniku 5:0 szukają kolejnej bramki.

Stoch w tym sezonie też już nastrzelał goli. Wygrał Puchar Świata, zdobył złoto olimpijskie indywidualnie oraz brąz w drużynie. Do tego wszystkiego dołożył jeszcze niedawne zwycięstwo w turnieju Raw Air, a wcześniej także niesamowity poczwórny triumf w Turnieju Czterech Skoczni (jako drugi zawodnik w historii). Jakby tego było mało, o włos pokonał także Roberta Lewandowskiego w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski. Mało? Pewnie, że nie. Ale jemu – ciągle tak!

Reklama

W obu dzisiejszych skokach przekraczałem 220 metrów, a to daje już naprawdę dużo satysfakcju. Chcę być do końca skoncentrowany i zrobić możliwie najwięcej. Oczywiście, już nic nie muszę. Nie mam ciśnienia i parcia na nic. Ile umiem, tyle zrobię. A co to da? Zobaczymy – mówił przed konkursem w rozmowie ze skijumping.pl.

Gadka – szmatka, zrobię, co mogę, nie mam ciśnienia, nic nie muszę. A jak przyszło co do czego, to na legendarnej Letalnicy Stoch odpalił po raz kolejny i w imponującym stylu wygrał następny konkurs. Zwycięstwo jest o tyle ważne, że jubileuszowe, trzydzieste w Pucharze Świata. To także ósmy pucharowy triumf w tym sezonie (starty olimpijskie się nie wliczają). To o tyle ważne, że w ten sposób Stoch poprawił swój najlepszy wynik. W sezonie 2013/14 wygrał sześć konkursów Pucharów Świata (plus dwa olimpijskie), w poprzednim triumfował siedem razy. Teraz dołożył jedną wygraną więcej.

Co ciekawe, Stoch już zdystansował kilka legend tego sportu. Do trzydziestu wygranych nie dobili choćby Martin Schmitt (28), czy Thomas Morgenstern i Simon Ammann (po 23). Ledwie 18 wygranych zanotował Sven Hannavald. Inne porównanie działa na wyobraźnię jeszcze lepiej: dziś Polak ma na koncie tyle wygranych, co Noriaki Kasai, Robert Kranjec Wolfgang Loitzl i Stefan Horngacher razem wzięci…

Jutro rano ostatni konkurs drużynowy w sezonie. Obok Stocha wystąpią Stefan Hula (dziś 21.), Dawid Kubacki (dziś 9.) i hehe Piotr Żyła (nie przeszedł kwalifikacji po skoku na 187 metrów).

foto: newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
5
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Inne sporty

Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

1 komentarz

Loading...