W polskim boksie próżno szukać drugiej takiej jednostki. Wesoły, rozgadany, łebski… po prostu dusza-człowiek, który w dodatku całkiem nieźle bije się na pięści. W maju Rafał Jackiewicz, były mistrz Europy i pretendent do tytułu mistrza świata, ostatni raz wejdzie do ringu. I zrobi to w sposób barwny i nieoczywisty, czyli dokładnie tak, jak wyglądała jego jego kariera. Albo wręcz całe jego życie. O swoim pożegnaniu, książce, burzliwych przygodach i przemianie, którą przeszedł opowiedział w audycji „Ciosek na wątrobę” na falach Weszło FM. Zapraszamy!
Rafał, co dobrego u ciebie? Uśmiech na twarzy, więc wydaje się, że wszystko dobrze.
Uśmiech na twarzy, bo zrobiłem zęby. Teraz mam tymczasowe, jutro wstawiam dalej. Pozdrawiam mojego dentystę Krzysia!
Krzysiu Włodarczyk ci zęby naprawia?
Taaa… Krzysiu to się nadaje do naprawiania swojego życia. No, jutro robię ząbki, w życiu nic mnie nie smuci, więc mogę się cieszyć.
Jutro podobno jakaś konferencja. Będziesz na niej?
Nie jutro, za tydzień. 27 marca na Narodowym.
Nie wszyscy wiedzą, że będziesz miał wyjątkowy występ. Jedyny w swoim rodzaju, wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Te walki będą z jakimiś przerwami czy jedna po drugiej? Wiadomo, jak to będzie wyglądało?
Też się zastanawiam Stefan… Nie, sytuacja będzie miała miejsce 25 maja na Narodowym. Otwieram galę zawodową walką w kickboxingu (4×2 minuty), dwie-trzy walki przerwy, walka w boksie (4×3 minuty). Znów dwie walki, może trzy przerwy, zależy od tego, jaka będzie główna karta, ile będzie tych walk dokładnie, ja wtedy gdzieś się tam wpasuję i zamykam galę walką w MMA (2×5 minut).
No i proszę. Potem, jak rozumiem, dzieje się coś, żeby to zostało wpisane do Księgi rekordów Guinnessa.
Wpis do księgi rekordów ma być, przedstawiliśmy zgłoszenie. Zostanę pierwszym człowiekiem na świecie, który to zrobi. Później oczywiście będą bili moje rekordy, bo tak naprawdę ja robię 4×2, 4×3, 2×5, więc wystarczy, że ktoś zrobi jedną rundę więcej i już będzie lepszy, ale to ja będę tym pierwszym.
Nie myślałeś, żeby tam dołożyć coś jeszcze? Mecz tenisowy albo konkurs rzutów za trzy? Walkę z cieniem?
Nie ma problemu, ja to wszystko mogę. Mogę jeszcze dodać taniec na rurze i zawalczyć w stringach, tylko musieliby dopłacić. Ale i tak dobrą kwotę dostaję. Nigdy jednak nie mówię nigdy.
Jesteś chyba jedynym gościem w boksie, który zawsze tak otwarcie mówi, że walczy po to, żeby zarabiać pieniądze.
Nie no, dla kibiców, wiecie, krew się leje, a mózg wypływa… Nie, ludzie, robimy to dla pieniędzy. Sama nazwa – boks zawodowy, to nie jest pasja. Moją pasją było walczyć na dyskotekach po czterech winach, czasem po skrzynce piwa. Walczyłem w kickboxingu, zdobyłem dwa razy Puchar Świata, brązowy medal mistrzostw Europy, startowałem w Pucharze Polski, raz wygrywałem, raz zajmowałem drugie czy trzecie miejsce. I to wtedy była moja pasja. Tylko wtedy miałem 18-19 lat. Jeździłem na zabawy, dyskoteki, ludzie zapraszali mnie na winko, na piwko bo byłem mistrzunio. Rafał Jackiewicz, który przyjechał w dresie kadry Polski i zdobył puchar. Z tego pucharu wszyscy walczyliśmy.
Piliście z tego pucharu?
Oczywiście. Każdy, kto był w knajpie musiał się napić, bo inaczej nie wyszedł. Ale w tych czas każdy pił, więc nie było problemu. Każdy walczył. Niestety, w pewnym momencie skończyła się pasja, zaczęła się praca, życie. Choć ja, mimo że mam 41 lat, pracowałem tylko pół roku. Przepraszam, rok czasu. Pół roku ciągnąłem „ptaszki za fiutki” i robiłem tak zwane ptasie mleczka w „Michalinie” i w 1996 r. przez pół roku byłem ochroniarzem na słynnym stadionie Dziesięciolecia. Około sierpnia skończyłem swoją kadencję.
Opowiedz na o swoich przygodach z 997.
A kup se książkę, to będziesz wszystko wiedział!
A kupiłem już, tylko nie dostałem z autografem i jest mi bardzo przykro.
Ej, jak kupisz jeszcze dwie, bo ja mam z każdej procent, to wtedy bardzo chętnie podpiszę ci wszystkie trzy.
Myślałem, że przyniesiesz do studia.
I tu jest właśnie problem – myślałeś… Wy nie myślicie, wy się zastanawiacie. Ja myślę. Dobre, nie? Taka kolejna mogolska teoria.
O tych twoich teoriach chciałem właśnie pogadać, bo ich jest wiele. Jedna z moich ulubionych to teoria o tyfusie.
O tyfusach. Tę teorię najlepiej opowiada się przy zastawionym stole. Nóżki, kaszanka, kiełbasa, schabowy, wóda, piwsko…
Mistrzu, ty wagi już nie możesz zrobić, a jeszcze chcesz nóżki i schabowe.
Wiem, wiem, jest problem. Ale nie chodzi o to. Chodzi o to, gdzie się najlepiej opowiada tę historię. Siedzą dupy, kobiety, żony, kochanki, koledzy, chłopaki, ludzie. I nagle wstaję ja, już przy dwóch promilach i się pytam:
– Znacie teorie o tyfusach?
One tak się patrzą i ja mówię:
– Słuchajcie, wszystkie baby to tyfusy. Są większe tyfusy, mniejsze, tyfusiki i tyfusiątka. Ale każda z was rodzi się z syndromem tyfusa tylko jedna go w sobie rozwija, a inna nie. Wiecie, kto się zawsze odezwie przy stole? Największy tyfus. Bo największy tyfus, to powie „ale wy to jesteście chamy”. A wiecie, co powie normalna? „Oj ty, ty?!” I to znaczy, że to jest taki mały tyfusek, czyli do przeżycia jeszcze.
Tyko wiecie, co jest ważne w tej teorii? Jeżeli mówisz to przy pełnym stole, to należy się liczyć z tym, że trzeba sięgnąć na wątrobę, bo ona od razu leci z łapami. Tylko pamiętajcie, że wtedy kończy się kobiecość. To już nie jest kobieta, tylko babochłop, a wtedy można legalnie, na wątrobę.
Pamiętasz, jaki jest tytuł tej audycji?
Eee, nie takie rzeczy przyjmowałem na wątrobę. Ostatnio, jak byliśmy w Rzeszowie… Byliśmy w Rzeszowie tydzień temu, pojechaliśmy stamtąd do Częstochowy, obudziliśmy się we Wrocławiu i wróciliśmy. I co jest najlepsze? Na podłodze, jak świnie na ubójce żeśmy jechali. Piwo się wylało i trochę śmierdziało, z kibla woda leciała, drzwi się nie zamykały, bo chyba kolega zepsuł. I jechaliśmy przywiązani do tego, gdzie się przywiązuje wózki inwalidzkie. Położyliśmy się na podłodze, było fajnie.
Trochę z tych historii wychodzi taki łobuz, bandzior, który jeździ tylko na imprezy. Wygaduje rzeczy, które nie podobają się teściowej i innym tyfusom, a ty w sumie jesteś fajny chłopak.
Kiedyś byłem dobrze jebnięty i tego nie ukrywałem. Odwalałem różnie rzeczy. Ci, którzy przeczytali moją książkę o tym wiedzą, bo tam jest sama prawda. Ale generalnie zawsze w tym małym chamie zawsze siedziało człowieczeństwo. Ja pomagałem mniejszym i słabszym, nigdy ich nie biłem, bo to mnie nie rajcowało. Zawsze biłem większych chamów, bo uważałem, że im większy cham, tym większy szacunek dla mnie. Uważałem, że im większego chama zbiję, tym będę lepszy. Byłem ekspertem od solówek. Śmiałem się, że jestem jak ten z Mortal Kombat, który wciągał dusze swoim przeciwników. Wiecie, tak półżartem, bo nie jestem przecież głupi. Jebnięty, ale nie głupi. To są dwie różne rzeczy.
Do teraz mi to zostało. Dziś sobie żartuję, coś tam gadam, trochę przeklnę. Nie muszę się już dowartościowywać. Udowodniłem sobie i wszystkim wkoło, że jestem kawał małego chama, jestem dobry. Byłem kozakiem, dzisiaj jestem dobry, bo jestem już stary. Dziś już tak nie trenuję, nie mam tego parcia, żeby wygrywać. Ale z wiekiem, im byłem lepszym pięściarzem, tym lepszym stawałem się człowiekiem, ponieważ nie musiałem nic nikomu udowadniać i mogłem pokazać,jaki naprawdę jestem. Całe życie myślałem na przykład, że ci, którzy tańczą i grają na pianinie, to są pedały. Sam będę niedługo pedałem, bo wymyśliłem sobie, że chcę nauczyć się tańczyć i grać na pianinie. I się nauczę grać. Wiesz, co tańczyłem na swoim weselu? Ja wiem, bo obejrzałem płytę. Tańczyłem YMCA, hymn gejów, w pióropuszu. A wiesz dlaczego? Bo nie umiałem nic innego. Łatwiej było mi założyć pióropusz niż normalnie z żoną.
Czy z tych różnych historii, bardzo wielu historii, które działy się u ciebie w życiu, którejś się wstydzisz?
Czasem ktoś się mnie pyta, czy żałuję w życiu czegoś, co zrobiłem. Ja nie rozkminiam czy mógłbym coś zmienić w moim życiu. Wiele jest takich rzeczy, które nie powinny się wydarzyć, ale po co wracać do tego myślami i robić sobie rozgrzeszenie? To mogłem zrobić inaczej, tu mogłem wygrać walkę o mistrzostwo świata i być teraz w innym miejscu, tu mogłem nie zaczepić tego, od którego dostałem kosę w serce, mogłem czegoś nie powiedzieć, to by mnie nie wywieźli… Kurczę, szkoda życia, szkoda czasu, szkoda energii. Przeżyłem sporo rzeczy, napisałem książkę. Moje dzieci może się trochę za mnie wstydzą, ale lepiej, że ode mnie dowiedziały się o tym wszystkim. Ja po prostu żyję, otaczam się ludźmi normalnymi. Mam kolegów bandziorów, mam kolegów debili, mam kolegów cipy, mam kolegów lamusów, mam kolegów w okularach grubych, cienkich, chudych. Dzisiaj mam jeszcze kolegę, który rozwalił tam drzwi. Zobacz, jak on wygląda! Chudy, kręcone włosy, ale rozwalił drzwi i już jest mój kumpel.
W przerwie muzycznej na specjalne życzenie Jackiewicza puszczono piosenkę dla dzieci „Wujcio Wariatuńcio”
Podobno do tej piosenki będziesz wychodził na Narodowym.
Nie podobno, bo przed chwilą ci o tym powiedziałem. już nie udawaj, że taki dobry z ciebie dziennikarz. Pierwsza piosenka to wyżej wymieniona piosenka. Do drugiej walki wychodzę do piosenki, którą układa mi mój nowy kolega Karramba. Właśnie układa ją w tym momencie. Powiedziałem mu, żeby zrobił coś głupiego. Do ostatniej walki wyjdę przy piosence Maryli Rodowicz „Kolorowe Jarmarki”. Kiedyś sobie to wymyśliłem, a ja jestem taki, że jak coś powiem, to potem to zrobie, pomimo tego, że to jest głupie. To powiedziałem osiemnaście razy, dlatego Maryla Rodowicz. To będzie moje ostatnie wyjście, potem już nigdy nie zobaczycie mnie w ringu zawodowym.
Na Narodowym mają być jakieś koncerty. Kombi, Liroy… Nie myślałeś nad tym, żeby ktoś zagrał ci na żywo?
Już powiedziałem, że mam zaklepane trzy walki. Chyba, że dołożycie mi czwartą i za nią zapłacicie. Mogę w sumo, mogę zatańczyć w stringach.
Ty jesteś z tym przedsięwzięciem związany od samego początku. Jak oceniasz całą inicjatywę? W środowisku pojawiają się różne głosy, a zapełnić Narodowy to sprawa niewyobrażalna, biorąc pod uwagę, jak wyprzedają się w Polsce gale bokserskie.
Wiecie, co na to wykładam… Ja wziąłem bardzo dobrą zaliczkę, przed galą znów dostaję pieniądze, po gali także. Wierzę, że ta gala się odbędzie. Pojawia się tylko pytanie, czy zarobią dużo, czy zarobią mało, czy będzie dokładka. Na różne rzeczy, organizację, zaklepanie terminu, zawodników poszły już konkretne pieniądze. Pytanie czy zarobią.
Jak ty myślisz?
Ja nie myślę, ja reaguję! Jeb, jeb, jeb, lewy hak na wątrobę.
Jak to jest z tymi ciosami na wątrobę? Ty miałeś taki przykry epizod.
Jest takie powiedzenie, kto wątrobą wojuje, od wątroby ginie. Tylu chamów, co ja usadziłem na wątrobę. Jeden nawet kiedyś się zesrał.
Ale na ringu zawodowym?
Nie, w Niedziałce pod Mińskiem. Gościu fikał, fikał, fikał, a że ja doszedłem do takiego momentu, że już w ryja nie dałem… Wiecie, ja dzisiaj jestem bykiem, ale kiedyś ważyłem 60 kg, a lałem się z wielkimi chamami. Jak już zacząłem trenować więcej, to musiałem dbać o ręce. A że miałem straszne problemy z rękoma, bo każdy cham strzelony w pysk, to są palce wybite, zacząłem ich lać na wątrobę. I tak się w tym wyspecjalizowałem, że czy walę na wątrobę, czy w splocik, czy gdzieś tam pociągnę po kiszkach, to gościu siada. Ale powiem wam, że się należało, bo taki był skubany agresywny. Później wymyśliłem jeszcze inną rzecz. Oglądaliście reklamę fanty?
…
Cham, żeby dostać fantę, musiał iść do ślepego fryzjera. Wychodził taki ostrzyżony i gładki. To ja brałem naładowaną maszynkę do strzyżenia, stałem z takim wielkim kolegą Krzyśkiem, którego nauczyłem boksować i kopać, i jak jakiś cham za dużo fikał, a ja nie chciałem go lać, to machałem głową, Krzysiu go łapał, a ja włączałem maszynkę. Później przychodzili grzecznie i prosili, żeby obciąć ich na łyso. A ja im na to: „poszedł mi stąd, trzeba było wcześniej o tym myśleć”.
Byliście jak ten duet z „Poranku Kojota”. „To jest jakaś zorganizowana akcja? Taka akcja, żebyś dał piątaka”.
Tylko że my nie chodziliśmy i nie szukaliśmy, ale staliśmy spokojnie na bramce. Był taki etap w moim życiu, że w tym miejscu, gdzie stałem na bramce, wcześniej rozrabiałem.
To był ten etap, w którym pracowałeś przez chwilę?
Nie, to był trzeci etap. Na pierwszym etapie pomyślałem, że pójdę do pracy. 96 rok, miałem 18 lat, potem byłem w wojsku i chwilę przed tym skończyłem moją przygodę na stadionie. Miałem etap, że rozrabiałem, miałem etap, że przez chwilę pracowałem i później miałem etap, który właśnie trwa do teraz. Jest zajebiście.
Ale teraz nie możesz powiedzieć, że nie pracujesz. Robisz dużo różnych biznesów, pomysłów na życie. Z łobuza, który szukał zadym, potem sposobu na życie, żeby kasa się zgadzała, nagle stał się pan biznesmen.
Kupiłem ostatnio trzy koszule. Wcześniej kupiłem na moje wesele w 2010 r. Koszulę na maturę w 2006 pożyczyłem i chyba świętej pamięci mama kupiła mi koszulę na komunię świętą. I to były wszystkie moje koszule. Teraz mam trzy.
Wszystkie białe?
Nie, nie, bez przesady. Mam białą, mam niebieską i w paski biało-niebieskie.
Ważne, żeby kołnierzyk był biały.
Nie, jest czarny, ale ja i tak nie jestem już białym kołnierzykiem.
Chcieliśmy właśnie porozmawiać o białych kołnierzykach, bo to jeden z twoich biznesów, który jest naprawdę imponujący.
White Collar boxing, trzecia edycja, która będzie miała miejsce w tę sobotę w Mińsku Mazowieckim. Dzieje się to na całym świecie. W Polsce zaczął to robić w Gdańsku gość, który chyba nazywa się Marczak. Potem ktoś robił w Warszawie jakieś pojedyncze gale, a mnie kolega, który walczył na takiej gali, zaproponował, żebyśmy we dwóch takie coś zrobili. Ja oczywiście przeliczyłem, że mi się to opłaca. Wiem, że za chwilę kończę karierę bokserką, więc mówię fajnie, wchodzimy w to. Nagle okazało się, że kolega jednak nie da rady, bo ma dużo spraw życiowych i biznesów, więc zacząłem robić to sam. Żona mi przy tym pomaga. W sobotę robimy już trzecią galę. Potem drugi kolega zaproponował mi, żeby zrobić projekt walk kobieta – mężczyzna i dwóch na dwóch w MMA. Zaczęliśmy to razem robić, ale wyszło tak, że znowu zostałem sam. Na najbliższej gali robimy zapowiedź tego, co będzie się działo w drugiej połowie roku. Czyli zapowiedź walk kobieta- mężczyzna w K1, a od następnej gali w MMA, i walki dwóch na dwóch w MMA. To już się w sumie dzieje, ale na razie to są walki kibicowskie, ja będę chciał zrobić ligę.
Nie powiedziałeś jeszcze o co chodzi z White Collar Boxing.
To gale dla kogoś, kto zaczyna się uczyć, albo kogo, kto trenuje już 5-10 lat, ale nie walczył wcześniej ani zawodowo, ani amatorsko. Dam ci przykład. Ja całe życie byłem jebnięty i całe życie dążyłem do tego, żeby się lać z ludźmi, bo tak zdobywałem szacunek. Byłem mały, garbaty, chudy, bujałem się na boki, miałem długie włosy za ramiona. I strasznie się woziłem, jak chodziłem. Byłem takim małym szczurem. Musiałem trenować, żeby z moim charakterem i pyskatym ryjem nie dostawać ciągle łomotu. Zawsze mówiłem, że trenowałem po to, żeby lać chamów, a nie po to, żeby walczyć o mistrzostwo świata. Tak po prostu wyszło, bo moje chamstwo przekułem w sport.
Okej, jutro zaczynam z tobą trenować. Kiedy wchodzę do ringu na twojej gali?
Możesz zacząć jutro, a wejść w sobotę. Nie ma problemu, jeżeli uważasz, że dasz radę. Gala zaczyna się o 14, walki toczą się do 20.
Jak dopasowujesz rywali?
Nie dopasowuję. Trzecie gala w sobotę to turniej. Kto się zgłosi, ten walczy. Teraz jest dwunastu zawodników, dzielę ich na trzy kategorie wagowe. Pierwszy walczy z drugim, drugi z czwartym, potem wygrany z wygranym i przegrany z przegranym. W momencie, gdy wygrywasz dwie walki, zostajesz mistrzem kolejnej edycji White Collar Boxing. Mam w planach gale, na których konkretni zawodnicy będą walczyć ze sobą. To będą gale podobne do White Collar Boxing, ale to nie będą turnieje, ale możliwość sprawdzenia się, poczucia dawki adrenaliny.
Zawodnicy u ciebie nie zarabiają.
Nie, u mnie płacą za to, się lata! Co ty myślałeś? Że ja będę się całe życie lał po ryju? Niech się leją, kurde!
Ile trzeba zapłacić?
1500 zł to pierwsza opcja, gdy przygotowujesz się i trenujesz sam. Druga opcja to 2500 zł, dostajesz do tego odżywki, pakiet treningów na przygotowanie się do gali. Mamy umowy z klubami w całym kraju, więc możesz przygotowywać się w swoim mieście. Do tego zawodnicy dostają rękawice i ciuchy.
A jaki jest profil takiego zawodnika? To najczęściej pracownicy korporacji, którzy szukają dawki adrenaliny w życiu, czy nie ma reguły?
Nie ma reguły. To są różni ludzie. Jeden ma firmę, drugi pracuje w korporacji, trzeci pracuje w magazynie i na przykład jeszcze wdowiec. Oni spotykają się we czterech w ringu, robimy losowanie, walczą. Nie ma znaczenia, kto czym się zajmuje. Są to ludzie, którzy na co dzień żyją, pracują, zajmują się domem, dziećmi. Dlatego nazywa się to White Collar Boxing i działa na tej zasadzie.
Kolejna przerwa muzyczna, tym razem „Bokser” w wykonaniu Marka Kondrata
Bardzo bokserska, piosenka, jakby nie miał już trzech piosenek na Narodowy, to bym wziął.
Marek Kondrat, czyli specjalista od sprzedaży wina. Ale ty, zdaje się, nie wino, tylko inne napoje.
Nie, ja wino, kurde, kiedyś waliłem!
Ale tanie wino, ja mówię o winie winie.
Tamto wino kiedyś też było drogie. Wtedy, żeby kupić wino, trzeba było się wybrać na metę. Kiedyś się wybraliśmy i mój kolega Grzesio ćwieknął kobiecie, która sprzedawała wino, sztuczną szczękę. Z tydzień później wysiadamy z autobusu i słyszymy: „Oddaj mi zęby ty skurczybyku!”.
Piękna historia, ale nie pasuje mi do końca. Choć w twojej książce trochę takich historii było.
Było, było. W książce opisałem naprawdę wszystko.
Kiedy ci przyszło do głowy, że taki łobuz, cham, jak sam mówisz, mógłby napisać książkę? Jakby ktoś powiedział ci to kilkanaście lat temu, to byś się stuknął w głowę.
Sytuacja była taka, że mój kolega, który pracuje w Polsacie, Artur Łukaszewski, znał mnie z wywiadów, z Polsatu, gdzie przewalczyłem większość kariery, któregoś dnia zadzwonił, że ma sprawę. Razem z Łukaszem Chmielewskim, niezależnym dziennikarzem, powiedzieli, że mam fajną historię na książkę. Powiedzieli, że wstępnie już się dogadali i mają wydawnictwo. Padło proste pytanie – ile będę z tego miał i dlaczego tak mało. Oni na to, że niedużo, bo niedużo płacą. No ta ja, że pierdzielę, ale jak znajdą gdzieś lepszą stawkę, to możemy się dogadać. Ustaliliśmy, że oni szukają wydawcy. Znaleźli SQN, najlepsze wydawnictwo na świecie.
No i co, dostałeś lepszą stawkę?
Dostałem lepszą, taką standardową, jak dostaje się za książkę.
Czyli dwa złote od sztuki.
Coś koło tego. Dostaliśmy w sumie więcej, bo to na trzech, ale dla mnie gdzieś tak wyszło. Wcześniej dawali 20-30 groszy od sztuki. Nie będę sprzedawał swojego życia za 30 groszy. Bo przecież miałem dobre życie, i tak jest warte więcej niż dwa złote. Ale okej. Wstępnie dogadaliśmy się z wydawnictwem i napisaliśmy taki.. aspekt? Tak to się nazywa?
Konspekt.
Właśnie, też się kończy na „t”. Napisaliśmy, jak to wszystko ma wyglądać, streszczenie, podpisaliśmy umowę i zaczęliśmy pisać przy wódce. Spotykaliśmy się w jakimś miejscu, waliliśmy naftę, opowiadaliśmy, pisaliśmy. Jeden zadawał mi pytania, ja na nie odpowiadałem plus pomiędzy zakąską a napiciem się, rozmawialiśmy dalej. To się nagrywało, a drugi kolega wszystko spisywał.
To miał gorszą robotę.
Miał gorszą, ale ten pierwszy też miał słabo! Oni potem wyciągali wszystko to, co ja opowiadałem plus to, co było w luźnych rozmowach. Książka dzięki temu wyszła fajnie, bo czyta się tak, jakbyś ze mną gadał. Efekt jest dobry. Sam przeczytałem trzy rozdziały, bo dla mnie to jest nudne.
Ale twój syn czytał.
Syn czytał, dałem mu jak miał 16 lat. Córka ma 13.
Też czytała?
Też, ale zabroniłem jej czytać rozdział 14 o dziwkach. Znaczy o dupach. Znaczy o kobietach. Ej, coś wam powiem. Ja jestem otwarty na krytykę. Zarzucisz mi coś – albo ci przytaknę, albo ci jebnę. Naprawdę, pisząc taką książkę, jestem w stanie przyjąć taką krytykę, ale jeden cham wyciąga mi w recenzji trzy akcje. Jak z kolegami wywieźliśmy chama do lasu dla żartu, i dla żartu jeden powiedział „a teraz cię zgwałcimy!”. I cham poszedł na milicję i ten, który to powiedział, dostał wyrok za usiłowanie gwałtu. To nie jest śmieszne? Albo jak dla żartu woziłem w bagażniku lasso, finkę i siekierę. Jednemu chamowi zarzuciłem kiedyś na szyję to lasso i żeśmy go ciągnęli za samochodem, dopóki się nie oswobodził. Nie chcieliśmy go udusić, jechaliśmy powoli. Mówiłem: „ty, wiesz, że mogę wrzucić dwójkę, i trójkę, i wjechać na autostrad?” No, głupie, ale śmieszne. Albo jak jednak dziewczyna robiła loda za przystankiem, a za przystankiem była zabawa, gdzie bawiły się chamy. I to ja jestem seksistą!
Tak ci w recenzji napisał?
Tak, on wyciągnął te trzy rzeczy i jeszcze jedną akcję, jak przyjechali tacy jak wy, chamy z Warszawy, wyrywać nasze dupy. No i wiecie, ładne zegarki, łańcuszek, koszulki Adidasa z niemiecką flagą. I zawsze wracaliście bez tych, koszulek, bez adidasów, bez zegarków, z rozwalonymi ryjami i samochodami. I o co chodzi? Cham pisze recenzję wysuwając te trzy-cztery rzeczy! Zamiast ojebać mnie za całą książkę, powiedzieć, że źle robiłem, ale suma summarum wyszedłem na człowieka, bo dziś jestem bardziej wartościowym człowiekiem niż niejeden, co się za takiego uważa, to on opierdzielił mnie za te trzy-cztery rzeczy.
Nie myślisz czasem, że to dziwne, że po tych wszystkich akcjach, jednych śmiesznych, drugich niezbyt, które mogły się źle skończyć, nie poszedłeś siedzieć?
Miałem dużo szczęścia, ale ja spadam na cztery łapy jak kot. Znasz moją historię, wiesz, ile odwaliłem w życiu. Z każdej sytuacji wychodziłem. Normalnie ludzie powiedzą: „niech wraca do rynsztoka, frajer!”. Nigdy w życiu, robiąc różnie rzeczy, nikogo nie sprzedałem. Tym się szczycę. Dzisiaj są takie czasy, że kolega sprzedaje kolegę, żeby się ratować. Ja kiedyś mogłem sprzedać pięciu i mieć mniej przechlapane, ale tego nie zrobiłem i moje środowisko o tym wie. Ja żyłem, odwalałem, bawiłem się. Zrobiłem wiele rzeczy, za które powinienem iść siedzieć, ale na szczęście nie poszedłem. Nie rozkminiam, czy mam mam się ich wstydzić, czy bym coś zmienił. Zostawiam to tak, jak jest. Nie chcę do tego wracać. Miałem więcej szczęścia, niż rozumu. Udało mi się.
Twoi koledzy tyle szczęścia nie mieli.
Ja w życiu podjąłem dwie-trzy decyzje, które zaważyły na tym, że dziś siedzimy tutaj i gadamy prawdziwe głupoty. Jak mnie porwali, to był 2000 rok, to było takie normalne porwanie, miałem worek na głowie, dostałem kastetem, podobno miałem kulkę dostać na drugi dzień, takie były plotki, kolega powiedział mi tak. „Rafciu, jak chcesz, to zawijamy tego i tego, porywamy, możemy ich połamać, zakopać. Rafciu, chcesz?” Wiesz, co powiedziałem? „Dzięki, Piotruś, ale jutro cię zabraknie i będę musiał oglądać się za siebie, a mam żonę, dziecko. Odpuszczę.”. Parę miesięcy później kolega poszedł siedzieć na ponad osiem lat.
Druga sytuacja. Gdy zacząłem spotykać się z moją obecną żoną, spotykałem się też z fajną, 18-letnią dupą. Podjąłem jednak świadomą decyzję, bo przyszedł moment, żeby wybrać. Moja żona zasługiwała na to, żeby jej nie robić w konia. I ja jej to wszystko powiedziałem. Dziś jestem z nią 15 lat, ona jest panią magister, prowadzi nasze dwa przedszkola.
Jeszcze jedna decyzja zapadła po tym, jak mnie porwali. Była taka sytuacja, w której moi koledzy – jeden jest po ośmiu latach odsiadki, może jeszcze wrócić do więzienia na trzy-cztery, i drugi mój kolega Misiek, który siedzi i ma jeszcze dużo do odwalenia – powiedzieli, że musimy się bronić, bo nas pozabijają. Koledzy dołączyli do organizacji przestępczej. Ja odpowiedziałem im, że moja dziewczyna jest w ciąży i dostałem propozycję walki, chciałem legalnie zarabiać pieniądze. Oni siedzieli i siedzą, ja też siedzę, ale zobaczcie gdzie.
Porwanie na szczęście skończyło się dobrze. Uciekłeś.
Uciekłem. Poczekałem aż gość uśnie, rozwiązałem się pod kocem. Jak się później okazało, to było 20 kilometrów od Mińska. Las, opuszczony domek. Na pamiątkę pojechałem potem zobaczyć to miejsce. Była tam kanapa cała we krwi, bo dostałem kastetem w głowę. Miałem później spalić ten domek.
Bałeś się wtedy? Czy raczej miałeś taki tryb zadaniowy, że trzeba spieprzać.
Na początku liczyłem, że uratują mnie koledzy. Ale jak tak leżałem, to coś mnie tknęło, i pomyślałem, że muszę sobie radzić sam. Gość usnął, taki Filip, też siedzi za wymuszenia i grupę rozbójniczą, rozwiązałem się, wziąłem jego kurtkę, on się obudził. Mówię mu: „Wiesz, że powinienem cię teraz najebać?”. On na to: „Ale nie Rafał, poczekaj, nie uciekaj, oni nic ci przecież nie zrobią”. Powiedziałem mu, że to pierdolę i chcę żyć. Założyłem jego kurtkę, bo byłem bez, i poszedłem do pierwszych zabudowań.
Nie gonili cię?
Nie gonili, bo został tylko jeden. Tamci pojechali do Mińska i później okazało się, że ich zawinęli. Ale jak szedłem, to gdy mijał mnie samochód, wskakiwałem w rów, bo bałem się, że to oni. Doszedłem do pierwszych zabudowań i poprosiłem o telefon. Pod sklepem jakiś cham chciał ode mnie pieniądze „bo to przecież kosztuje”. Akurat miałem jakieś pieniądze, zadzwoniłem po kolegów i poczekałem, aż po mnie przyjadą. Na drugi dzień bandziory przyjechali na dwa samochody pod mój dom. Ja byłem już na milicji złożyć zeznania, ale oczywiście nie powiedziałem, kto mnie porwał, chociaż wiedziałem. Oni wiedzieli, że zachowałem się w porządku, ale mówili, żebym nie zadawał się z „tym frajerem”. Odpowiedziałem, że to jest mój kolega i że jestem z nim. Dlatego mi odpuścili. Dziś, jak idę na miasto, to każdy mi kiwnie, bo ten, kto ma wiedzieć, wie, że jestem dobry chłopak.
Ale wiesz, że to już jest policja, a nie milicja?
A przestań pierdzielić.
Mówisz, że po tym wszystko fajnie się układało. Zaczęła się też twoja bokserka kariera, teraz ona dobiega końca. Jak ją oceniasz? Można odnieść wrażenie, że wycisnąłeś z niej więcej, niż pozwalały ci możliwości. Doszedłeś do poziomu walki o mistrzostwo świata. To nie jest coś,co w polskim boksie ogląda się codziennie.
Jako człowiek jestem spełniony. Jako zawodowiec jestem spełniony. Jako człowiek i zawodowiec, bokser, pięściarz, ktokolwiek, jestem przepełniony. Nie wiem, co więcej powiedzieć. Mam dom, rodzinę, zajebistą żonę, super dzieci. Wszyscy zdrowi, wszyscy działają. Mam co robić. Dużo pieniędzy włożyliśmy w te przedszkola, ale moja żona jakoś to układa.
Niewielu bokserów pod koniec kariery może tak powiedzieć.
Adamek, Gołota, Michalczewski… kurczę, koniec listy? To są ludzie, którzy zarobili na boksie. Włodarczyk powinien zarobić więcej, niż zarobił. Zasłużył na to. Szpilka jeszcze trochę zarobił i tak naprawdę koniec listy. Oni mają odłożone pieniądze, coś tam robią i mogą sobie pozwolić na różne rzeczy. Reszta? Jeden więcej, drugi mniej. Ja nie mam mamy, jestem sierotka. Ojciec? Chuj mu na imię i nóż po dziesiątej. Niech mu ziemia ciężką będzie. Ja mam żonę, dwóch przyjaciół, kupę kolegów, jeszcze więcej znajomych. Mam perspektywy, pomysły. Ludzie chcą ze mną pracować, wiedzą, jaki byłem, co robiłem
Ty jesteś wierzący?
Kiedyś chodziłem do kościoła, w latach 90. miałem ksywkę „Al Capone w dresach”. Wiecie dlaczego? Bo chodziłem w dresach, chamów w sobotę lałem na zabawie, a w niedzielę, kurna, do kościoła. Co prawda na murku siedziałem, ale do kościoła chodziłem. Cały tydzień w dresach, w sobotę pijany na zabawie, a w niedzielę 10 30 w kościele. Czasami było tak, że budziłem się na stogu siana, jak po mnie robaki chodziły. Otrzepywałem się, szedłem do domu, kimnąłem się ze dwie godziny i szedłem do kościoła.
Pytam o tę wiarę, bo to trochę taka historia o nawróceniu. Z łobuza, który miał prosty kierunkowskaz do kryminału, do dna, a nagle trochę sercem, trochę charakterem, trochę szczęściem, wyszedł na prostą.
Gdzieś tam to się wszystko zazębiło. Również dzięki odpowiedniej kobiecie w odpowiednim czasie, z którą nam nie wyszło. Wierzący byłem zawsze. Zawsze chodziłem do kościoła. Z biegiem czasu, gdy stałem się starszy i zacząłem widzieć, jak to jest, trochę się zmieniło. Wierzę w Boga, nie w ludzi i może na tym skończmy.
fot. FotoPyK