Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że ma świat u stóp. Młoda, piękna, przebojowa, a do tego – grająca jak mało kto. Kiedy osiągnęła finał Wimbledonu i piąte miejsce w rankingu, nikt nie pytał, czy Eugenie Bouchard będzie nową królową światowego tenisa. Raczej pytali: kiedy. Cóż, parę lat minęło i wygląda na to, że nieprędko. Notowana znacznie poniżej setnego miejsca w rankingu Kanadyjka właśnie odpadła w eliminacjach turnieju WTA w Miami.
Od pewnego czasu my się martwimy spadkiem Agnieszki Radwańskiej. Ale czym jest zjazd o niespełna trzydzieści miejsc w rankingu, w dodatku w przypadku zawodniczki mającej już swoje lata, w porównaniu z tym, co swoim fanom funduje Eugenie Bouchard.
Kanadyjka ma 24 lata i papiery na wielkie granie. Cztery lata temu dotarła do finału Wimbledonu. Nie było w tym jednak żadnego przypadku, jak to się czasem zdarza (ot, wystarczy choćby rzucić okiem na poprzedni sezon i parę wyników kompletnie z kosmosu). Wcześniej w tamtym sezonie Genie była bowiem w półfinałach Australian Open i Roland Garros, potem zaliczyła jeszcze 4. rundę w US Open. Nic dziwnego, że pod koniec roku znalazła się na 5. miejscu w rankingu WTA. Krzywa wznosząca była stroma, niczym najtrudniejsza ściana podczas zimowego wejścia na K2. Porównanie do himalaizmu jest istotne. Kanadyjka szybciutko się przekonała, że tak, jak wchodzenie pod górę zajmuje dużo czasu, tak w dół polecieć można bardzo szybko.
W kolejnych miesiącach odnosiła mnóstwo sukcesów na Instagramie, Twitterze oraz na konferencjach prasowych, w czasie których ogłaszała podpisywanie kolejnych lukratywnych kontraktów. Bouchard związała się między innymi z Colgate, Nike, ubezpieczycielem Aviva, producentem rakiet Babolat oraz odżywek sportowych Usana. Dość szybko okazało się jednak, że im więcej sukcesów poza kortem, tym mniej w grze w tenisa. Przyszła seria porażek, a kiedy Genie wreszcie się pozbierała, nastąpiła kuriozalna sytuacja na US Open.
Kanadyjka wygrała trzy spotkania, ale do czwartego już nie wyszła. Powód? Poślizgnęła się na mokrej podłodze w szatni i uderzyła się w głowę. Na tyle mocno, że doznała wstrząśnienia mózgu. Przez długi czas procesowała się z Amerykańskim Związkiem Tenisowym o odszkodowanie za to zdarzenie. Złośliwi żartowali, że choć Kanadyjka osiągnęła tylko czwartą rundę, to zarobiła na turnieju więcej niż jego zwyciężczyni Flavia Pennetta.
Faktem jednak jest, że Bouchard nie mogła odnaleźć zgubionej formy. Mijały miesiące, a jeśli było o niej głośno, to na pewno nie ze względu na wyniki. Jak choćby wtedy, gdy rozgrzała Twittera do czerwoności w czasie finału Super Bowl. Atlanta Falcons, którym kibicowała Bouchard, prowadzili 28:3. Jeden z kibiców spytał ją, czy jeśli wygrają New England Patriots, ona pójdzie z nim na randkę. Kanadyjka się zgodziła, po czym wywiązała się z obietnicy, gdy „Patrioci” niespodziewanie odrobili straty. Co więcej, nie skończyło się wcale na jednym spotkaniu.
Cóż, niestety zupełnie inaczej było z turniejem w Miami. Tam skończyło się na jednym wygranym meczu. W kwalifikacjach. W drugim Bouchard przegrała ze 116. w rankingu Rebeccą Peterson i w głównym turnieju jej nie zobaczymy…
Aha, jeśli ktoś chce w tym miejscu powiedzieć jakąś mądrość w stylu “ma tyle kasy od sponsorów, że już jej się nie chce grać”, to cóż – niestety: było minęło. Z milionowych kontraktów zostały tylko piękne wspomnienia. Z wielkiej kasy wygrywanej na kortach – tak jakby również. Dziś za 2. rundę kwalifikacji w Miami odebrała czek na 4,650 dolarów. Cóż, to oczywiście wciąż sporo kasy dla zwykłych zjadaczy chleba. Ale dla kogoś, kto potrafił w turnieju wygrać grube kilkaset tysięcy – to kasa jak na waciki. Wygląda na to, że jedyne, co się nie schrzaniło, to zasięgi na Twitterze – piękną Genie wciąż obserwuje ponad 1,6 mln użytkowników…
Fot. Newspix.pl