Jeszcze niedawno wydawało się, że defensywa Wisły Kraków bez Arkadiusza Głowackiego nie wytrzymałby naporu nawet drużyny Actimela. Gdy do ekipy Białej Gwiazdy dołączył Marcin Wasilewski, zaczęliśmy wręcz współczuć napastnikom drużyn przeciwnych, bo tym gościom może brakować trochę szybkości, ale na pewno nie serducha i agresji. Tymczasem najlepszy mecz w obronie w tym sezonie Wisła zagrała z Palciciem, Arseniciem, Velezem i – co akurat nie dziwi – Sadlokiem. Ale nie mamy zamiaru zżymać się na nową rzeczywistość. Wypada wręcz docenić to, jak Joan Carrillo radzi sobie z przeciwnościami losu.
Pięknie biegali wczoraj piłkarze Wisły przy Łazienkowskiej. Może to i naiwne, a nawet trochę amatorskie spostrzeżenie, ale wydaje nam się, że ten fakt czasami jest nawet bardziej wymowny niż statystki dotyczące podań, strzałów i posiadania piłki razem wzięte. Zresztą później Ekstraklasa podzieliła się danymi pokazujących, ile kilometrów zrobiły na boisku poszczególne drużyny. Blisko 122 klocki po stronie gości, a niecałe 114 pokonali piłkarze Legii. Dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że tylko to przesądziło wczoraj sprawę, bo w zasadzie co tydzień widzimy na świecie drużyny, które potrafią zdominować rywala w trybie energooszczędnym, ale uważamy, że na naszym poziomie to – dla fanów gospodarzy – przynajmniej niepokojąca różnica.
Takie postawienie sprawy powoduje, że mamy przynajmniej jeszcze jeden dylemat – czy mocniej zachwycać się gościem, który pozamiatał piłkarsko, piranią ze środka pola, która zamęczyła Legię czy może którymś z defensorów, którzy zbudowali bardzo szczelny mur.
Na szczęście mamy jedenastkę kozaków, do której możemy wrzucić wszystkich. Oczywiście nie całą Wisłę, bo kolejka stała na niezłym poziomie, więc byłoby to nie fair w stosunku do reszty, ale do każdej z formacji prócz bramki, załapał się piłkarz Białej Gwiazdy. To, czy najlepszą robotę odwalił Velez, Llonch czy Carlitos nie ma w tym wypadku większego znaczenia.
Towarzystwo mają solidne. Jedna sprawa jest dość niecodzienna – do kozaków załapało się dwóch przedstawicieli Arki, która w dramatycznych okolicznościach przegrała z Jagiellonią. W tym Pavels Steinbors, który puścił trzy gole, ale wydaje nam się, że konkurencja i tak nie dojechała do poziomu, który prezentował bramkarz gdynian. Siedem wybronionych uderzeń, w większości bardzo groźnych – gdyby nie on, i Szwoch, który trafił dwa razy, Arka nie miałaby czego w Białymstoku szukać.
Problem z bramkarzami mieliśmy też przy okazji wyboru badziewiaków, ale trochę innego typu. Postawić na Muchę, który stał się nagle bramkarzem, dla którego po prostu nie ma łatwych interwencji czy może jednak na Pietrzkiewicza, który w lidze zadebiutował tak, że każdy z jego kontaktów z piłką śmierdział golem? Koniec końców uznaliśmy, że z większym zażenowaniem patrzyliśmy bramkarza Bruk-Betu.
W badziewiakch pewne miejsce ma po ostatnim meczu też reprezentant Peszko, ale tu szkoda strzępić ryja. Wypada za to wspomnieć o Eduardo – zrobił pierwsze dobre wrażenie w spotkaniu z Zagłębiem, gdzie zaliczył asystę i wywalczył karnego, później w meczu ze Śląskiem zanotował najlepsze zagranie na polskiej ziemi, gdy asystował Hamalainenowi, ale… to by był na tyle. Niech przemówią cyferki. Podsumujmy:
– 45 minut z Zagłębiem,
– 90 minut ze Śląskiem,
– 45 minut z Cracovią,
– 37 minut z Jagiellonią,
– 90 minut z Lechem,
– ławka z Lechią,
– 90 minut z Wisłą Kraków.
0 goli, 2 asysty, wywalczony karny. 6 strzałów. 0 celnych. Kurtyna.
Fot. FotoPyK