W wieku 14 lat zaliczył epizod w juniorach Odry Wodzisław. Długo nic nie wskazywało na to, że w jego piłkarskim CV pojawi się w kolejny wpis, bowiem sytuacja zmieniła się dopiero po 30-tce. Wylądował w Premier League – co prawda nie w tej angielskiej, ale na grę w Taiwan Football Premier League też nie narzeka. Albo inaczej – narzeka na organizację, ale na pewno nie na to, że na drugim końcu świata dostał możliwość, by się spełniać. Poznajcie Adama Łupińskiego, zawodnika Royal Blues Taipei. Jeśli jesteście ciekawi, jak wygląda piłka w tym zakątku świata, zapraszam.
Przepraszam za spóźnienie.
Niby piłkarz Premier League a nie gwiazdorzy!
(śmiech) Ładnie się liga nazwała, prawda? To wymysł sprzed jakichś dwóch lat, wtedy doszło do rebrandingu. Niestety wraz z tym poziom nie poszedł jakoś znacząco do góry. Jestem amatorem i nie będę tego ukrywać, ale i tak daje to bardzo dużą satysfakcję.
Próbowałem znaleźć punkty wspólne waszej Premier League oraz tej oryginalnej i wyszło mi, że też macie duże stadiony.
Tak, są tutaj fajne stadiony, na których… nie gramy. Narodowy w Kaohsiung jest kapitalnym obiektem, ale rozgrywane są na nim może ze dwie kolejki. I to w takiej formie, że na stadion w jednym terminie przyjeżdżają wszystkie drużyny ligi i robi się taki dzień z piłką. Ale tak naprawdę to, że gramy na takim stadionie, niewiele zmienia. Zainteresowanie piłką na Tajwanie jest bardzo, bardzo niskie. Zazwyczaj gramy na obiektach uniwersyteckich, one też mogą pomieścić trochę ludzi, ale przychodzą tylko nasi znajomi, rodziny i jakieś przypadkowe osoby.
Mówimy bardziej o setkach czy dziesiątkach?
Bardziej o dziesiątkach. Myślę, że zdarzyło się, iż stówka pękła, ale wtedy też miałem wrażenie, że to znajomi i rodzina drużyny przeciwnej. Nie wyglądali na kibiców piłkarskich. Za to powolutku zaczyna być tu widoczna drużyna narodowa. I tak znacznie przegrywa z baseballem i koszykówką, ale frekwencję można już liczyć w tysiącach i dojść nawet do 20. Te mecze są darmowe, sam byłem na kilku. A gdy raz postanowiono wprowadzić bilety, które kosztowały mniej więcej 25 złotych, ludzie nie chcieli tego robić.
Zorganizowanych grup czy fanklubów nie ma w ogóle?
Dwa największe kluby w lidze to Tatung FC i Taipower FC – co roku walczą o mistrzostwo i w zasadzie nikt nie jest w stanie im zagrozić. Tylko ta druga ma… jednego fanatyka. Niesamowity koleś. Jeździ na wszystkie mecze z flagami, bębnami, a nawet ze wzmacniaczem. Stoi gdzieś w rogu, bębni, śpiewa i słychać go dobrze. Jednak nigdy nie widziałem, by ktoś do niego dołączył. Nazywam go najsamotniejszym kibicem na świecie.
Z drugiej strony widziałem, że wasze mecze są transmitowane.
Tak, jest możliwość oglądania tych meczów w internecie. W telewizji można zobaczyć teraz wstępne kwalifikacje do Azjatyckiej Ligi Mistrzów. Po raz pierwszy w historii gra w nich drużyna z Tajwanu. Wcześniej mistrzowie kraju nigdy nie decydowali się na udział. Teraz też nie chciał grać ani Tatung, ani Taipower, ale rękawice podjęła trzecia drużyna. Tydzień temu przegrali 2-3 z drużyną z Makau, a teraz mają się zmierzyć z ekipą z Korei Północnej. Prawdopodobnie pójdę zobaczyć, jak im pójdzie, bo gra tam nasz był zawodnik.
Na nagraniu, które widziałem, strzeliłeś gola. Sęk w tym, że spalony dość ewidentny.
Nie było! Jest jeszcze jedno nagranie, które chyba rozwiewa wątpliwości. Koledzy z drużyny wybrali to trafienie golem sezonu i w tej kompilacji trzech najlepszych trafień była narysowana linia. Mam nadzieję, że było czysto, bo będę to pamiętał do końca życia. W końcu nieczęsto strzela się gola w Premier League!
Dobra, spalony spalonym, ale jest jeszcze jeden szczegół. Przecież ty jesteś bramkarzem!
To był mój pierwszy albo drugi występ w polu, a wszystko przez to, że liga jest kiepsko zorganizowana. Ładnie się nazywa, ale to tyle. Są mecze, które gramy w środę o 15.30. Dla naszej drużyny to szczególnie niekomfortowa sytuacja, bo składa się ona z osób, które pracują i studiują. Trenujemy o 20, bo tylko wtedy wszyscy mają możliwość dotrzeć. W takich termiach w środku tygodnia nie możemy wystawić najmocniejszego składu i trzeba łatać dziury. Choć akurat tego gola chyba strzeliłem w weekend, ale wtedy mieliśmy inne problemy ze składem.
Piątek, piąteczek, piątunio?
Nie, na tym poziomie to już się nie zdarza. Jest tu też tzw. liga niedzielna i tam dzieją się takie rzeczy. Wszyscy w niej gramy, bo traktujemy to jako jednostkę treningową i stamtąd w ogóle wywodzi się Royal Blues, ale czasami nie gramy właśnie dlatego, że ludzie nie docierają na mecze o 9 rano. Jednak jeśli chodzi o Premier League, mamy zakaz imprezowania dwa dni przed meczem. Jeśli ktoś zostanie zauważony w barze z piwkiem, nie jest brany pod uwagę przy ustalaniu składu na najbliższy mecz.
W Polsce najczęściej pilnują tego kibice, a u was nie ma przecież kibiców.
Mamy tutaj takie punkty, w których spotyka się większość ludzi, więc niełatwo się ukryć. Ale traktujemy się z szacunkiem, więc nie spijamy się przed meczem. Liga jest już bardziej wymagająca i takie rzeczy wyszłyby na boisku. Z mojej perspektywy byłoby to bez sensu. Robię to, żeby w jakiś sposób się spełnić. Niedługo będę miał 34 lat i nawet nigdy nie marzyłem o tym, żeby grać w piłkę na jakimkolwiek poziomie.
Byłeś kiedyś w Odrze Wodzisław.
To tylko epizodzik w wieku 14 czy 15 lat. Obóz treningowy plus dwa miesiące treningów. Zderzyłem się z naszą myślą szkoleniową sprzed 20 lat i podziękowałem. Pamiętam same testy. Było nas dwóch, trener zarządził rzuty karne i powiedział, że zostaje ten, który obroni więcej. Już wtedy powinienem wiedzieć, że to niepoważne, ale chyba za bardzo cieszyłem się z tego, że obroniłem więcej. Później treningi były takie, że więcej nauczyłem się, gdy kopałem z tatą w ogródku. Od tego czasu grałem sobie tylko dla zabawy i trenowałem sztuki walki.
Jak ty w ogóle trafiłeś na ten Tajwan?
To w dużej mierze historia miłosna. Zawsze marzyła mi się Australia, więc postanowiłem wyjechać tam na rok po studiach. Chciałem popracować i pozwiedzać. Byłem baristą w Sydney, później skupiłem się na wydawaniu zarobionych tam pieniędzy na podróże. Fajne, trochę hipisowskie czasy. Z 250 dolarami australijskimi w kieszeni, które wystarczyłyby co najwyżej na wynajęcie mieszkania na tydzień, wylądowałem na farmie truskawek tysiąc kilometrów dalej. Spytali tylko, czy potrafię jeździć traktorem, a usłyszeli, że się nauczę. Wystarczyło. Zamieszkałem w namiocie, ale najważniejsze jest to, że tam poznałem moją przyszłą żonę. Jest Tajwanką, a Azjatki zawsze mi się podobały.
Powiem tak: potrafię to zrozumieć.
Zakochaliśmy się w sobie i mimo upływu ośmiu lat tak zostało do dzisiaj. Zmieniło się tylko to, że już nie mieszkamy w namiocie i nie zbieramy truskawek. Plany były inne, ale – uwaga, bo będzie romantycznie – ruszyłem za głosem serca. To mnie zaprowadziło tutaj, ale nie od razu. Imaliśmy się różnych prac w Australii i podróżowaliśmy. Byłem między innymi dostawcą win i kucharzem.
Gdy spytali, czy umiesz gotować, usłyszeli, że się nauczysz?
Powiedziałem im prawdę, że nigdy przy tym nie pracowałem, ale lubię gotować i ta szczerość popłaciła. Zawsze popłaca. To była mała knajpa przy autostradzie z Melbourne do Darwin, a w zasadzie coś, co oni nazywają “road house”. Stacja benzynowa, bar, pokoje do wynajęcia i pole namiotowe. Straszne zadupie, 170 kilometrów od najbliższego miasteczka. Naszą główną klientelą byli górnicy z kopalni złota, którzy wynajmowali pokoje. Wystarczyło więc opanować robienie burgerów i steków, bo chodziło o to, żeby duży chłop mógł się najeść.
Ale karierę wznowiłeś w Chinach.
Pojechaliśmy do Chin, ponieważ próbowaliśmy rozkręcić biznes, a tam też mieszkała siostra mojej żony, więc mieliśmy łatwiejszy start. Interes eksportowy nam się nie udał, bo bez doświadczenia i koneksji nie jest łatwo. Później przeprowadziliśmy się do Xiamen – ja uczyłem angielskiego w przedszkolu, a żona odkryła w sobie talent do pieczenia cupcake’ów. Prawie otworzyliśmy cukiernię, ale władze lokalne bez większych ceregieli poinformowały nas, że regularnie musimy dawać w łapę. Nie chcieliśmy tego robić. Nie pasowała nam ta mentalność Chińczyków i nigdy więcej nie wróciłem do tego kraju. Ale tam też zacząłem grać w piłkę, bo zawsze wydawało mi się, że to najprostszy sposób, by poznać ludzi. Xiamen International to była drużyna złożona z obcokrajowców, typowo amatorska. Nawet nie grałem na bramce, tylko w obronie lub w ataku. Dwa treningi w tygodniu, od czasu do czasu jakiś turniej i piwko po meczu.
Na Tajwanie chyba zaczynałeś podobnie.
To była liga niedzielna sponsorowana przez bar, w którym ludzie lubią się spotkać, by obejrzeć mecze i napić się piwka. Gdy zaczynałem tam grać, formowała się drużyna Royal Blues. Trenerem jest Polak Robert Iwanicki i to był jego pomysł.
To miałeś chody.
Nigdy nie byłem jego ulubieńcem! Niesamowity jest ten zbieg okoliczności – na drugi końcu świata spotkałem rodaka, który w Polsce mieszkał 40 kilometrów ode mnie. Jesteśmy dobrymi kumplami, ale jeśli chodzi o piłkę, to Robert do wszystkiego podchodzi bardzo profesjonalnie. Stworzył drużynę, która zagrała w Businessman League. Nazwa pochodzi stąd, że każdy zespół miał jakąś firmę, która go sponsorowała. Każdy oprócz naszego, bo zawsze byliśmy trochę inni.
Czyli pomimo braku zainteresowania kibiców coś tam się pod względem finansowym dzieje.
Jakieś firmy to wspomagają, ale w tych niższych ligach na pewno nie zdarza się, że piłkarze dostają pieniądze. W Premier League profesjonalne są dwa kluby, o których już wspomniałem. Tam grają tylko i wyłącznie piłkarze, którzy na tym zarabiają. My do tego sezonu dokładaliśmy do interesu, ale od teraz mamy sponsora, który będzie nam wypłacać premie za mecze. Powolutku się to rozwija. To nie będą bardzo wysokie stawki, ale chodzi o to, by zachęcić ludzi do przychodzenia na treningi. Wielu mieliśmy utalentowanych, ale leniwych graczy. Dla mnie to oczywiste, że trzeba trenować, ale ja mam trochę więcej lat i zostałem inaczej wychowany. Część drużyny, na przykład studenci, po prostu dobrze się w Azji bawi. Jednak gdy pojawiły się pieniążki, podejście się zmieniło. System jest taki: jeśli ktoś pojawi się na dwóch treningach i wyjdzie w podstawowym składzie, to za wygrany mecz dostanie mniej więcej trzy i pół stówki. Za przegrany – połowę, jeśli ktoś pojawi się z ławki, to połowę podstawy. Zawsze coś. Walka o skład cały czas była, ale teraz się zaostrzy.
Jeśli dobrze policzyłem, to w twojej drużynie grają goście z 18 różnych krajów. Między innymi Amerykanie, Japończycy, Hiszpanie, Honduranie, Ukraińcy, Niemcy, Anglicy, a nawet Gambijczyk. Jak wy się tam dogadujecie?
Są przedstawiciele wszystkich kontynentów. Podstawą jest angielski, ale mamy bardzo wielu Latynosów, więc czasami pojawiał się taki problem, że cała obrona gadała po hiszpańsku, a ja musiałem ich przekrzykiwać i przypominać, że powinienem być w temacie. Ale generalnie każdy mówi po angielsku. Problem mają młodzi, utalentowani Tajwańczycy. Ostatnio było ich tylko dwóch, jednak dziś jest więcej i muszą ten język podszkolić. Ale wyjdzie im to na dobre. To efekt tego, że się rozwijamy. Jesteśmy pierwszą drużyną na Tajwanie, która wystartowała z zespołem U-23. Na razie chłopcy myślą, że każdy jest Messim i może przedryblować pół boiska, ale w niedzielnej lidze się tego oduczą. Trochę dziwi, że inni tego nie robią, ale to nie nasz problem. Myślę, że to zaprocentuje za kilka lat i też będziemy profesjonalnym klubem. A z tymi obcokrajowcami w drużynie był jeszcze jeden problem, który uniemożliwił szybszy awans do Premier League.
Jaki?
Nagle postanowiono wprowadzić limit. Łatwo wygraliśmy Businessman League, więc postanowiliśmy powalczyć o Premier League. Tutaj nie ma bezpośredniego zaplecza, więc organizuje się kwalifikacje. Trzeba spełnić kilka warunków i można się zgłosić. W tym roku chętne są tylko dwie drużyny, które zagrają baraże z najgorszymi zespołami poprzedniego sezonu. Gdy my zgłosiliśmy się po raz pierwszy do takiego turnieju, miesiąc przed meczem związek ogłosił, że zmienia zasady – od teraz można mieć 10 obcokrajowców w kadrze i 5 na boisku. A my mieliśmy tylko jednego Tajwańczyka w 30-osobowej kadrze! Robert dogadał się wtedy z jakąś lokalną drużyną, do której dokooptował kilku najlepszych graczy od nas. Mnie w tym gronie zabrakło, ale nawet pomimo tego, że nie widziałem tego z bliska, wiedziałem, że nie było szans, żeby się udało. Za mało czasu. Na szczęście zmienił się człowiek w związku i limit został zniesiony.
Więcej jest takich absurdów organizacyjnych? Mamy już mecze w środę o 15.30 i nagły limit.
Tak, bo ten związek to taki PZPN sprzed wielu lat. Każdy usiadł sobie na stołku i niechętnie się z niego rusza, by coś zrobić. Ostatnio są jaja z rejestracją zawodników na nowy sezon. Poprzedni skończył się na początku grudnia, nowy ma się rozpocząć w kwietniu, ale dostaliśmy informację, że zawodników zarejestrować musimy do końca grudnia! A w trakcie tych trzech miesięcy pomiędzy u nas zmienia się bardzo wiele. Studenci wyjeżdżają, niektórzy pracownicy się przemieszczają – do końca nie wiadomo, jak to będzie wyglądać. Później doszli do wniosku, że nowy termin podadzą w styczniu, dalej ustalili, że będzie to koniec lutego, ale znów zmienili, bo był Chiński Nowy Rok, więc wszyscy mieli wolne. Ostatnią wersję poznaliśmy wczoraj, ale nie przywiązywałbym się do nowego terminu. Kolejny absurd jest taki, że był czas, iż graliśmy dwa mecze w tygodniu, później były dwa miesiące przerwy, dalej cztery spotkania w dwa tygodnie, miesiąc przerwy. No nie można złapać rytmu. A w zasadzie nikt nie wie, dlaczego się tak dzieje.
Tajwańczycy mocno różnią się od Chińczyków? Piłkarze, którzy grali w Azji wspominają, że ci drudzy to bardzo specyficzni ludzie.
Nie lubię, gdy ktoś nazywa Tajwańczyków Chińczykami, a wiele osób to robi ze względu na niejasną sytuację polityczną. To dwie zupełnie inne nacje. Tajwańczycy są na wyższym poziomie, jeśli chodzi o wychowanie czy kulturę. To grzeczny naród. Są ciekawscy, ale traktują innych ludzi z szacunkiem. Na Tajwanie obcokrajowiec może i nigdy nie poczuje się jak u siebie, bo wiele osób z dużym doświadczeniem mówiło mi, że się nie da, ale to wychodzi na dobre, bo tutejsi są dla przybyszów mili. Chińczycy to inna bajka. To naród zorientowany na pieniądz. Ciężko mi było nawiązać z nimi bliższe relacje, bo gdy nie widzieli tych korzyści finansowych, uznawali, że szkoda czasu. Poza tym, Chińczycy są często obrzydliwi, co widziałem w różnych sytuacjach – od plucia gdzie popadanie, po załatwianie się w komunikacji miejskiej. Na Tajwanie jest inaczej, czysto. Na ulicach trudno znaleźć kosz, wszyscy przynoszą śmieci do domów i je segregują. Tu śmieciarki nawet grają Beethovena!
Coś jeszcze odrzuciło cię od Chin?
Osobiście nie mogłem znieść gapienia się. Przez półtora roku non-stop ktoś się na mnie patrzył, choć nie robiłem nic złego. Po prostu byłem biały. Nagrywano mnie komórkami, samochody zatrzymywały się specjalnie po to, żeby ludzie mogli na mnie popatrzeć. Na początku mieszkałem w miejscu, gdzie prawdopodobnie było tylko dwóch obcokrajowców, więc byłem atrakcją. Jakiś milion mieszkańców. W tamtych warunkach mieścina.
Z ligi tajwańskiej można się wybić? Głośno jest o futbolu w Chinach, to tam taki wymarzony kierunek?
Nasz najlepszy zawodnik przechodzi właśnie do tej jednej z tych dwóch profesjonalnych drużyn, gdzie zaproponowano mu taki kontrakt, że może rzucić pracę i skupić się na piłce. Będzie zarabiał około 6-7 tysięcy złotych miesięcznie. Jeśli chodzi o Chiny, to też gra tam kilku reprezentantów Tajwanu z przeszłością w naszej Premier League. Masz rację, wyjazd tam to tak naprawdę marzenie każdego Tajwańczyka, bo pieniądze są nieporównywalnie lepsze.
Planujesz zostać na Tajwanie?
Jeśli sytuacja materialna nam na to pozwoli, chciałbym za kilka lat wrócić do Europy. Niekoniecznie do Polski. Raz, że chcemy, by nasza córka uniknęła tutejszego systemu edukacji, który stawia na ilość zajęć a nie ich jakość. Dwa – ceny nieruchomości są tu szalone. Nie kupisz mieszkania za pół miliona złotych, bo ceny zaczynają się od około dwóch milionów. W Polsce za takie pieniądze można się fajnie urządzić, a tu nabyć mieszkanko.
Piłkarsko stawiasz sobie jeszcze jakieś cele?
Nigdy ich sobie nie stawiałem. Tak się złożyło, że gram w najwyższej lidze w kraju, w którym mieszkam i… niech się dzieje. Mam już swoje lata, ale trzymam się całkiem dobrze. Niedawno miałem kontuzję, przed chwilą się pozbierałem po trzech miesiącach przerwy. Ale już pal licho zdrowie. Widzę, że pojawiają się nowi, którzy są coraz lepsi, dojdzie teraz kolejny bramkarz. Niewiele więcej mogę tu jeszcze osiągnąć, ale wydaje mi się, że znalazłem sobie fajną niszę. Po latach będę się chwalił, że grałem w Premier League, strzeliłem tam gola i kilka strzałów obroniłem. No, jest fajnie.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI