Polski biathlon czeka na duże sukcesy od czasów Tomasza Sikory. Po drodze były co prawda medale mistrzostw świata, choćby w wykonaniu Moniki Hojnisz czy Weroniki Nowakowskiej, ale brakowało takich osiągnięć na igrzyskach olimpijskich, czy regularnych miejsce na podium w Pucharze Świata. Teraz pojawiła się Kamila Żuk. A wraz z nią ogromne nadzieje.
Korea
Szerszej publiczności Żuk pokazała się na igrzyskach. W teorii poleciała tam jako obserwatorka – miała zebrać potrzebne doświadczenie, przyglądać się, wrócić do Polski. W praktyce dostała szansę debiutu w sztafecie mieszanej. Zajęliśmy w niej 16. miejsce, ale Kamili nie można było nic zarzucić. Do zawodniczek takich jak Laura Dahlmeier (w Korei zdobyła dwa złota i jeden brązowy medal) czy Kaisy Mäkäräinen straciła na trasie zaledwie kilka sekund.
Po biegu mówiła w wywiadzie dla TVP:
– Bardzo dobrze pamiętam strzelnicę. Zaskoczyłam sama siebie, bo byłam bardzo skoncentrowana. Wiem, że było to wolne, ale też dobre strzelanie. Zwłaszcza w pozycji leżącej, bo na stójce popełniłam dwa błędy, ale wydaje mi się, że były to błędy minimalne. Szczerze powiem, że na początku biegu próbowałam się troszkę opanować, mówić sobie „zwolnij, to jest dopiero pierwsze kółko”, ale czułam się naprawdę dobrze i wiedziałam, że mogę powalczyć.
To tak naprawdę moment, w którym Polska poznała Kamilę. Choć środowisko znało ją od dłuższego czasu, bo jej debiut w Pucharze Świata przypadł na końcówkę roku 2015. Ówczesny trener kadry, Adam Kołodziejczyk, jasno powiedział, że była ona gotowa na starty z najlepszymi. Miała wtedy 18 lat. W normalnym świecie – osoba dorosła. W świecie biathlonu do tej dorosłości wciąż daleko.
Dwa lata i kilka miesięcy później możemy być pewni, że jest jej już znacznie bliżej.
Czysty talent
Nie ulega wątpliwości, że Żuk to diament, który trzeba tylko odpowiednio oszlifować. Możemy tylko mieć nadzieję, że szlifierzy są równie utalentowani co ona, bo naprawdę chcielibyśmy za kilka lat widzieć ją regularnie w ścisłej czołówce zawodów Pucharu Świata. Kamila biega bowiem na tyle dobrze, że stale przy jej nazwisku pojawia się hasło „największy talent w historii polskiego biathlonu”.
Sebastian Krystek, portal biathlon.pl:
– Największym talentem w historii polskiego biathlonu był Tomasz Sikora i dopóki nie znajdzie się ktoś kto przebije jego osiągnięcia to miano zarezerwowałbym dla niego. Kamila jest na najlepszej drodze by coś znaczyć w tym sporcie.
Inaczej patrzy na to… sam Tomasz Sikora. Zapytany, czy Kamila przewyższa talentem wszystkich innych biathlonistów i biathlonistki, jakich kiedykolwiek mieliśmy, odpowiada bez zawahania: „Moim zdaniem zdecydowanie tak”. I to się nazywa nobilitacja. Swoją drogą to właśnie on przyprowadził młodą Kamilę Żuk do młodzieżowej kadry.
Tomasz Sikora:
– Musiałem się trochę nagimnastykować, by powołać Kamilę do kadry młodzieżowej. Z jej rocznika było kilka niezłych dziewczyn i inni trenerzy mieli swoje faworytki. Dziś trudno mi to wytłumaczyć, ale w Kamili dostrzegłem „to coś”. Podświadomość mówiła mi, że to ktoś wyjątkowy. Kamila od początku była bardzo pracowita, choć treningi w klubie i kadrze to dwa różne światy. Pamiętam, jak ciężko było jej na pierwszych, gdy nie dała rady ukończyć jednego z nich, płakała. Jest bardzo ambitna. Moim zdaniem to materiał na prawdziwą mistrzynię.
W tym miejscu powinniśmy oddać trenerom to, co trenerskie. Bo tego ogromnego talentu nie byłoby, gdyby nie pani Lidia Turkowicz, pan Dariusz Turkowicz i Sławomir Foryś. To ich wymienia Żuk, zapytana o pierwszych szkoleniowców. Potem trafiła już do Dusznik-Zdroju, centrum polskiego biathlonu. To z tej miejscowości pochodzi zresztą Weronika Nowakowska.
Już po fantastycznych startach na MŚ juniorów, wspomniana pani Lidia wypowiadała się o Kamili tak:
– Miałam tę przyjemność być z Kamilą na początku jej kariery. Ona zawsze chciała być pierwsza. Kiedy nie była, to następny trening rozkładała sobie tak, żeby był jeszcze lepszy, żeby coś poprawić. Ciągła praca nad sobą, zostało jej to do dziś. Do tego wielka ambicja i hart ducha, ale równocześnie było to słodkie dziecko, lubiane przez koleżanki i kolegów.
Ciężka praca, ambicja, chęć rozwoju. Nieprzypadkowo te słowa wciąż się powtarzają. Podobnie jak dwa nazwiska, których jeszcze tu nie wymieniliśmy. Teraz jednak nadszedł odpowiedni moment, by zapytać:
Oeberg czy Szczurek?
O co chodzi? Już wyjaśniamy. Na pierwszy ogień Hanna Oeberg. Szwedka jest o niemal równo dwa lata starsza od naszej reprezentantki. I właśnie dwa lata temu, na MŚ juniorów, zdobyła, uwaga!, dwa złote medale i jedno srebro. Dokładnie taki sam dorobek, jaki niedawno przywiozła z Estonii Polka. Z tą różnicą, że Oeberg srebrny krążek zgarnęła w sztafecie.
Dziś jednak nikt już nie mówi o Szwedce, że to utalentowana, młoda zawodniczka. To mistrzyni. Olimpijska. W biegu indywidualnym dobiegła na pierwszym miejscu, stając się sensacyjną triumfatorką. Potem dołożyła jeszcze srebro – podobnie jak na juniorskich mistrzostwach – w sztafecie. Wszyscy chcieliby, żeby taką drogą podążyła też Polka. Czy ma szanse?
Tomasz Sikora:
– Oczywiście, że tak. Miałem przyjemność obserwować Oeberg, gdy zdobywała medale juniorskich mistrzostw świata. Różnica między tymi zawodniczkami jest taka, że Kamila biega szybciej, a Szwedka jest niesamowicie odporna na stresowe sytuacje. Kamila ma jeszcze rezerwy i mam nadzieję, że będą one systematycznie wykorzystywane.
Sebastian Krystek:
– Oeberg swoje sukcesy juniorskie zawdzięczała głównie dobremu strzelaniu. Jej potencjał biegowy objawił się właściwie dopiero podczas igrzysk. Kamili powinno być łatwiej, bo pod tym względem startuje z wyższego pułapu. Zawsze łatwiej jest dobremu biegaczowi nauczyć się celnie strzelać niż świetnemu strzelcowi nauczyć się szybko biegać.
Chyba wszystko jasne, prawda? Tu jednak musimy dołożyć nieco gorszą wiadomość: medale juniorskich mistrzostw często NIC nie znaczą. Najlepszy przykład? Łukasz Szczurek. Gość, który w 2006 roku zdobył srebro, a rok później poprawił złotem. Oba medale w biegu indywidualnym. Wydawało się, że mamy wielki talent, który mógłby zostać następcą Tomasza Sikory. Ale w seniorach wszystko się popsuło. Chyba wystarczy wam informacja, że ostatni raz punkty w Pucharze Świata zdobył w sezonie 2010/11. A próbuje nadal.
Tobias Torgersen, trener polskich biathlonistek, w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem:
– Łukasz nadal jest w Pucharze Świata. Jest dobry, nie stał się wielki. Bo tu nic się nie dzieje automatycznie. Pracowałem przez kilka lat z juniorami. Śledziłem, co robią juniorzy z innych krajów i Kamila była pewnie tą zawodniczką z polskiej kadry, którą, obejmując rok temu reprezentację, znałem najlepiej. Oczywiście pozostałe Polki znałem, ale nie porównywałem ich ciągle z zawodniczkami, które wcześniej prowadziłem w Norwegii i Szwecji. I wiedziałem, że trafi mi się w Polsce wielki talent.
Można jednak wierzyć, że Kamila nie pójdzie tą drogą. Bo to zawodniczka już teraz niesamowicie świadoma swoich zalet i wad. Jedne stara się rozwijać, drugie zlikwidować. I pracuje ciężko, jak przez całą karierę. Zresztą, zobaczcie sami.
Z wywiadu dla skipol.pl, rok 2016:
– Na pewno dużo pracy przede mną. Wydaje mi się, ze zrobiłam ogromny postęp biegowy na przełomie ostatnich dwóch lat przepracowanych z kadrą, choć bieg był zawsze moją mocną stroną. Czego nie mogę powiedzieć o strzelaniu w tym elemencie musze jeszcze sporo poprawić i poświecić dużo, więcej czasu na pracę z karabinem. Wiem, ze muszę nauczyć się radzić sobie ze stresem i nabrać pewności siebie na strzelnicy (bo tego mi akurat brakuje).
Z wypowiedzi dla biathlon.pl, sprzed zimowych igrzysk, a po starcie w Pucharze Świata zakończonym na 51. miejscu:
– Trudno mówić o medalach przed rozpoczęciem zawodów. Biathlon jest dyscypliną pełną niespodzianek. Nie myślę na razie o tym, robię swoje i ze spokojną głową przygotowuję się do najważniejszych imprez. Mam jeszcze sporo do poprawy.
Sporo do poprawy. Tak mówiła w styczniu. A potem przyszły igrzyska. A po nich kolejna impreza. Dla Kamili najważniejsza w sezonie.
Ciężka praca się opłaca
Zacząć należałoby od tego, że do Estonii Żuk trafiła niemal prosto z igrzysk. Ponad 30 godzin podróży, zdrętwiałe nogi. Tak to wspominała. Ominęła też pierwszą konkurencję. Ale chyba było warto. Choć zaczęło się… dobrze, ale dla niej to i tak było za mało. Polki finiszowały piąte w sztafecie, co było największym sukcesem w tej dyscyplinie od wielu, wielu lat.
Co można powiedzieć o takim występie, kiedy już opadły emocje i skończyły się mistrzostwa? Nie wiemy, jak wy, ale my z pewnością nie powiedzielibyśmy tego, co Kamila:
– O sztafecie nie mogę powiedzieć, że dałam tam z siebie wszystko, bo oceniając swój występ wiem, że zawaliłam. Mogłyśmy z dziewczynami być wyżej i wiem, że gdybym wykonała 100% procent swoich możliwości, to byłybyśmy wyżej. Ale cieszę się z tego piątego miejsca, bo wiem, że to też dobry wynik.
Serio, zadziwia nas ta dziewczyna. Zdobyła dwa złota i srebro, a była niezadowolona ze sztafety. Inna sprawa, że przeszkadzała temperatura – Kamila była idealnie przygotowana na warunki mroźne, ale bez przesady. Gdzieś do minus 10 stopni. A na sztafecie było o jeszcze 10 zimniej. Nikt normalny nie wychodzi wtedy z domu. One biegały i strzelały. Podziwiamy.
– Jedyną informację o miejscu dostałam na drugim okrążeniu. Dowiedziałam się, że jestem w czołowej dziesiątce i mam dalej wykonywać swoją robotę. Później trenerzy przemyśleli sprawę i stwierdzili chyba, że lepiej będzie już nic mi nie mówić.
Tak mówiła na łamach biathlon.pl. To po pierwszym złocie, więc wychodzi na to, że strategia okazała się dobra. Przy okazji drugiej konkurencji informacje już dostawała. Nie przeszkodziło jej to w powtórzeniu sukcesu i zostawieniu za swoimi plecami wszystkich rywalek łącznie z najgroźniejszą – Marketą (tak, to naprawdę jej imię) Davidovą z Czech.
Teraz najzabawniejsza część: Żuk się tych sukcesów nie spodziewała. Tobias Torgersen również był zaskoczony. Wszyscy myśleli o miejscu na podium, nikt o tym, że Kamila w pojedynkę wypracuje Polsce trzecie miejsce w klasyfikacji medalowej. Bo to fantastyczny wynik, choć z drugiej strony niespodzianką nie jest, że była w czołówce.
Obyśmy za kilka lat też mogli tak pisać, tyle że o sukcesach w seniorach.
Perspektywy
Kamila Żuk to przykład najbardziej jaskrawy i pozytywny, ale, ktoś musi to napisać we wszechobecnej atmosferze narzekania na zimowy sport w naszym kraju: polski biathlon naprawdę dobrze się rozwija. Są ciekawe programy dla młodych, są nakłady finansowe, dobrzy juniorzy. Są nadzieje.
Tomasz Sikora:
– Na pewno nie musimy się martwić o reprezentację kobiet. Za Kamilą podążą na przykład Joanna Jakieła, która również biega najlepiej w swoim roczniku. Musi poprawić strzelanie i może pójść w ślady Kamili. Myślę, że biathlon jest jedną z lepiej rozwijających się dyscyplin w Polsce. Polski Związek Biathlonu przykłada do tego bardzo dużą wagę.
Sebastian Krystek:
– Potencjał z roku na rok jest coraz wyższy. W zasadzie w każdej kategorii wiekowej jestem w stanie wymienić kilka nazwisk, które zdecydowanie wybijają się poza resztę i są poważnymi kandydaturami do reprezentowania Polski na arenie międzynarodowej w przyszłości. Nic nie dzieje się jednak z przypadku. Polski Związek Biathlonu jako jeden z nielicznych w Polsce ma wieloletni program rozwoju, który wdraża już od kilku sezonów. Kamila Żuk swoje pierwsze poważne sukcesy odnosiła w zawodach „Celuj w Igrzyska”, które są polskim odpowiednikiem zawodów Pucharu Świata. W ramach programu „I Ty możesz zostać biathlonistą” kluby otrzymują sprzęt sportowy, są dotacje do obozów sportowych, dopłaty do zajęć sportowych. Dodatkowo latem organizowane są zawody „Biathlon Dla Każdego”, w których strzelając z karabinku laserowego w biathlonie zakochać się może nawet pięciolatek.
Pozostało tylko czekać na kolejne okazje do napisania takich artykułów. W przyszłym sezonie Żuk powinna dostać regularne szanse na występy w Pucharze Świata. Zobaczymy, jak się tam spisze, wierzymy, że będzie dobrze. Za nią powinni pójść kolejni. Być może za cztery lata na igrzyskach nie będziemy musieli liczyć na medale tylko w skokach.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix.pl