Reklama

To miłe, gdy mówią, że jestem Marciniakiem w spódnicy

redakcja

Autor:redakcja

09 marca 2018, 00:01 • 12 min czytania 12 komentarzy

Najlepsza polska arbiter, Monika Mularczyk, dorobiła się już ksywki Marciniaka w spódnicy, co – abstrahując od ostatnich kontrowersji wokół pana Szymona – jednoznacznie świadczy o jej klasie. W piłce kobiecej sędziowała już fazę finałową Ligi Mistrzyń, finały mistrzostw Europy czy tak egzotyczne turnieje jak mistrzostwa świata U-20 w Papui Nowej Gwinei. W piłce męskiej dotarła do szczebla drugiej ligi i choć ma ambicje na kolejne awanse, nie zamierza się o nie zabijać. Jak to jest dostać przed meczem kwiaty? Dlaczego kibice w Łęczycy nie pozwalali wyjechać przez długie godziny ze stadionu? Jak wygląda od środka turniej w tak egzotycznym kraju jak Papua Nowa Gwinea? O tym wszystkim w rozmowie z okazji Dnia Kobiet z Moniką Mularczyk, najlepszą polską arbiter. 

To miłe, gdy mówią, że jestem Marciniakiem w spódnicy

Co daje kobiecie większą adrenalinę – skok na bungee, pływanie w klatce z rekinami czy pierwszy mecz na B-klasie? 

Oj, nie wiem, bo nie miałam do czynienia z żadną z tych opcji.

Jak to, z meczem na B-klasie też?

Tak, nigdy nie prowadziłam meczu w B-klasie jako sędzia główna. Zaczęłam od razu od okręgówki, wcześniej sędziowałam tylko na linii. Jakoś tak wyszło, że oszczędzano mnie w okręgu. Zaczynałam jak każdy – od meczów dzieciaków, juniorów, a potem szybko wrzucono mnie na mecz klasy okręgowej, tak by mi oszczędzić ekstremalnych przeżyć na niższych szczeblach rozgrywkowych. A emocje? Po pewnym czasie człowiek się z tym oswaja i nie ma znaczenia czy wychodzisz na mecz IV ligi czy ćwierćfinał Ligi Mistrzyń na stadionie Olimpique Lyon. Przynajmniej ja tak mam.

Reklama

Zwykły dzień w pracy.

Może nie aż tak, ale na tym etapie musimy już radzić sobie z emocjami i podchodzić do każdego meczu ze spokojem. Rozemocjonowana byłam z pewnością w momencie, gdy debiutowałam z gwizdkiem. Gdy zaczęłam sędziować, wyobrażałam sobie, że zawsze będę na linii, bo to mniejsza odpowiedzialność. Nie trzeba mieć takich predyspozycji, nie trzeba rządzić, nie trzeba się użerać. Ale problem w tym, że inni widzieli we mnie potencjał  i zaczęli mnie namawiać na środek.  Generalnie byłam uparta i nic wtedy do mnie nie trafiało, więc moje władze użyły podstępu. Miałam sędziować na linii sparing arbitrów z województwa łódzkiego z arbitrami z mazowieckiego, którzy… dogadali się przed meczem, by po wyjściu na boisko przekazać mi informację:

– Monika,  to ty dziś posędziujesz.

– Nie, nie, wykluczone – odpowiedziałam od razu.

– Już wszystko ustalone. Bierzesz gwizdek i sędziujesz.

Zorientowałam się, że to nie są żarty i pamiętam, że byłam bliska płaczu. „Nie, nie, nie, nie! Nie ma mowy!”. Mogłam robić sceny albo wziąć gwizdek i sędziować. Oczywiście poszłam w to drugie. Swoją drogą to był trudny debiut, bo najtrudniej sędziuje się sędziom.

Reklama

Wszyscy wiedzą lepiej.

Zwłaszcza, gdy mają taką świeżynkę na boisku, która nie ma pojęcia jak się ustawić, gdzie pobiec. Niewiele pamiętam z tego meczu, poza tym, że grał Szymon Marciniak, który był wtedy jeszcze sędzią chyba drugiej ligi i że było naprawdę ciężko.

Co panią ciągnęło na linię, blisko loży szyderców?

Zazwyczaj byłam asystentką numer dwa, czyli tą od trybun. Wiadomo, ze każdemu się obrywa i czasami jakość sędziowania nie ma żadnego znaczenia – w zasadzie to najczęściej tak jest. Na początku może to przeżywałam. Pamiętam mecz w Łęczycy na czwartej lidze na linii, gdy wynik był na styku i w doliczonym czasie gry gospodarze strzelają zwycięską bramkę , a ja podnoszę chorągiewkę i sygnalizuję spalonego. Według mnie sytuacja była jednoznaczna, ale dla wszystkich zgromadzonych niezrozumiała, bo faktycznie na pierwszy rzut oka dla zwykłego kibica bramka wydawała się być prawidłowa. Z boiska schodziliśmy oczywiście pod eskortą, ale mieliśmy też straszne problemy z wyjazdem. Musieliśmy czekać bardzo długo na stadionie i wyjechać dopiero wieczorem, gdy wszystko ucichło. Mimo że wiedziałam, że decyzja była prawidłowa, mocno to przeżywałam. Pamiętam, że wtedy miałam momenty zwątpienia, nie wiedziałam, czy chcę dalej sędziować. To jedyny poważniejszy kryzys, potem przestałam już zwracać uwagę na takie historie.

Sędzia w czwartej lidze nie powie: zobaczcie na powtórce, mam rację. 

Na meczu był wtedy obserwator i delegat. Wszyscy przyznali mi rację. Ale ich zadaniem nie jest przecież tłumaczenie kibicom decyzji sędziego. Było gorąco.

Potrafiła pani się wyłączyć? Człowiek skupiony jest na pracy, próbuje ją wykonywać, a tu z tyłu dogadują. 

Najbardziej takich kibiców irytuje brak reakcji. Nie możemy sobie pozwolić na wdawanie się w dyskusję co oczywiście często bywa trudne. Czasami zdarza się, ze ktoś nie wytrzyma i odpowie, ale myślę, że brak reakcji jest najlepszą odpowiedzią. Zupełnie się wyłączam i nie słyszę trybun. Bibiana Steinhaus sędziuje przy 50 tysiącach, więc to już zupełnie inny świat. Moja największa widownia była we Francji na meczu towarzyskim. Nie ma dla mnie znaczenia, czy na trybunach jest 10 tysięcy, czy 30 osób.  Zdarzają się także pozytywne sygnały z trybun. Gdy byłam na trzeciej lidze w Kutnie, zaraz przed meczem na środku boiska wręczono mi kwiaty. Nie spodziewałam się tego zupełnie. Byli przygotowani – wiedzieli, że do nich przyjadę i przygotowali je specjalnie dla mnie.

A propos – dlaczego udało się przebić akurat Bibianie Steinhaus?

Kto jak nie ona? Nie ma bardziej utytułowanej sędzi. Bardzo długo dobijała się do Bundesligi. Widujemy się bardzo często, czy to na Euro czy na kursach zagranicznych jak ostatnio w Katarze. Bibiana to uznana marka. Jest zdecydowanie najbardziej rozpoznawalną twarzą w kobiecym sędziowaniu. Wyróżnia się przede wszystkim doświadczeniem. Bibliana w piłce kobiecej posędziowała wszystko, co można było. Do ubiegłego roku nie miała na koncie jedynie finału Ligi Mistrzyń, ale tylko dlatego, że zazwyczaj w tym finale grała drużyna z Niemiec. Rok temu skład był taki, że wreszcie dostała szansę poprowadzenia meczu finałowego.

Wspomniała pani o zgrupowaniu w Katarze. Zimą miała pani ładną zbitkę – od Malty, przez Turcję, aż po Katar właśnie.

W Katarze miałyśmy kurs FIFA dla kandydatek do Mistrzostw Świata we Francji w 2019 roku. To zgrupowanie dla wyselekcjonowanej grupy 33 sędzi. Na liście pierwotnie było nas więcej, ale pod koniec ubiegłego roku skład został już uszczuplony. W Doha spędziłam 5 bardzo intensywnych dni. Codziennie po 2,5 godziny zajęć praktycznych z piłkarzami, podczas których ćwiczyłyśmy różne fragmenty gry. Do tego testy biegowe i codziennie 4 godziny zajęć teoretycznych, testów video, analiz itp.

Jak wyglądają ćwiczenia z piłkarzami? Symulują faule?

Na przykład. Niektóre sytuacje są troszkę ubarwione, pięciu na pięciu piłkarzy w polu karnym szarpie się za koszulki. Protestują, a my musimy zarządzać, podejmować decyzje. Ćwiczymy kontrataki, stałe fragmenty gry, ustawianie się w środku boiska. Oprócz zajęć z piłkarzami zdajemy też różne testy biegowe jak Yo-Yo, sprinty 40m, test 7/7/7. Potem przerwa na obiad i 4 godziny zajęć teoretycznych. Na Malcie mieliśmy kurs UEFA, który odbywa się dwa razy w roku dla grupy sędziów Elite i czołowych sędziów First Category. Trzy intensywne dni, zajęcia od rana do wieczora. Piszemy zawsze test z przepisów gry, zaliczamy test biegowy, później blok zajęć teoretycznych w grupach i szkoleń. Mamy do przeanalizowania w grupach np. 15 problematycznych klipów z rozgrywek czy to Ligi Mistrzów, Ligi Europy czy z rozgrywek kobiecych. Potem ogólny feedback i dyskusja. Tematyka jest zróżnicowana. Zagranie piłki ręką, gradacja kar – omawiamy nowe wytyczne albo niejednoznaczne sytuacje z ostatniego pół roku. Czasami pojawia się coś nowego, coś zaskakującego. Wtedy dostajemy instrukcje, jak mamy postępować.

Zdarzają się klipy z polskiego podwórka? 

Był klip z Legii z meczu pucharowego. Dotyczyło zagrania piłki ręką, ale nagrania z Ekstraklasy nie pamiętam.

Czym różnią się mecze kobiet i mężczyzn?

Na pewno tempem gry. Uwarunkowania fizyczne są nie do przeskoczenia. Do pewnego momentu wolałam sędziować mecze kobiet niż mężczyzn, ale oczywistym jest, że żeby się rozwijać trzeba sędziować piłkę męską i to jak najwyżej. Chociaż są mecze kobiet, w ktorych dużo się dzieje i jest co sędziować. Najlepsze drużyny na świecie są naprawdę świetnie wyszkolone technicznie i taktycznie. Piłka kobiet jest też na pewno bardziej nieprzewidywalna. Najwięcej kontrowersyjnych klipów, które nam puszczano na ostatnich zgrupowaniach, to były właśnie klipy z meczów kobiet. Tam się  dzieją najmniej oczekiwane rzeczy, które w meskiej piłce się nie zdarzają. Totalna nieprzywidywalność. Pewnie to zależy też od techniki, róznica jest jednak duża. Myślę, że na meczach kobiet doping też jest inny, bardziej kulturalny.

A kontakt zawodniczka-sędzia? Mówi się, że kobiety są na boisku bardziej wybuchowe – czasami wystarczy zapalnik i jest jazda. 

Czy ja wiem? Na pewno jest tak, że masowe konfrontacje w meczu mężczyzn są właściwie na porządku dziennym. U kobiet są rzadkością. Nie wiem, ja raczej bym nie szła w tym kierunku. Z mężczyznami można więcej pogadać, co też jest elementem zarządzania.. Ogólnie wolę kiedy używa się po prostu określenia „sędzia”, bez rozgraniczania kobieta czy mężczyzna.

Nie ucieknie pani od tego. 

Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jak wychodzę na boisko, to chcę być sędzią bez względu na płeć i chciałabym żeby tak mnie odbierano i oceniano. Jak pozwalam pograć to znaczy, że wiem co robię, a nie, że zawody mi się rozjeżdżają…

… bo kobieta boi się zareagować.

No właśnie.

Kobiecie sędziuje się łatwiej czy trudniej? Mówi się, że do kobiety piłkarze nie protestują aż tak mocno, hamują się. 

To zależy. OK, generalnie chyba tak jest, że zawodnicy troszkę się hamują. Czy łatwiej? Z jednej strony ktoś może powiedzieć, że hamują się więcej niż gdyby to sędziował mężczyzna, z drugiej strony od pierwszej minuty jesteśmy sprawdzane. W różnych błahych sprawach piłkarze sprawdzają, na ile mogą sobie pozwolić. Czy mogą wykonać wrzut nie z tego miejsca – takie drobne rzeczy. Gdy widzą po 10 minutach „OK, wie co się dzieje na boisku”,  zajmują się grą.

Jaką ma pani taktykę na zarządzanie meczem?

Raczej mam męski styl sędziowania. Dość wysoko stawiam poprzeczkę jeśli chodzi o próg faulu. Nigdy natomiast nie byłam typem boiskowego gaduły. Są sędziowie, którzy są mistrzami w tym aspekcie. I tak uważam, że zrobiłam duży postęp w sferze zarządzania, bo na początku myślałam, że jestem tylko po to, by oceniać przewinienia, a w rozmowach z piłkarzami ograniczałam się do minimum. Potrafię się też przyznać do błędu, nie idę w zaparte jak wiem, że popełniłam błąd. Myślę, że to działa pozytywnie na obraz sędziego. Piłkarze też rozumieją wtedy, że sędzia może się pomylić.

Piłkarze kiedyś przesadzili?

Myślę, że chyba każdy sędzia ma na swoim koncie mecz, który mu się rozjechał. Puszczanie gry na pewno „sprzyja” takim sytuacjom. Granica jest cienka, bo po faulu za moment może być odwet. Ja też miałam takie mecze. Pamiętam mecz CLJ w Bełchatowie. Tam może nie było jakichś wielkich wpadek typu niepodyktowany rzut karny czy czerwona kartka, ale żółta kartka nie dana raz, żółta nie dana drugi raz – i zrobił się problem.

Sędziowała pani kiedyś ze złamaną ręką. Jak do tego doszło? 

Sędziowałam na linii, okres zimowy. Końcówka meczu, zawodnik wybijał piłkę na aut – piłka z dużą siłą z bliskiej odległości trafiła mnie w rękę, w której trzymałam chorągiewkę. Przez kilka minut zupełnie nie czułam bólu. Dograliśmy do końca te kilka ostatnich minut – adrenalina, zimno, wszystko razem – dopiero w domu ręka stała się fioletowa. Okazało się, że miałam złamaną kość śródręcza. Pewnie gdyby to się zdarzyło w pierwszej połowie, byłoby gorzej. Ale że to była końcówka – udało mi się dokończyć mecz.

Najciekawszym turniejem jaki zdarzyło się pani sędziować były mistrzostwa świata u-20 kobiet w Papui Nowej Gwinei. Pachnie mocną egzotyką.

Ekstremalnie, aczkolwiek to pewnie przygoda życia, o ile tak można powiedzieć o mistrzostwach świata. Bardzo ciężkie warunki klimatyczne, bo ponad 90% wilgotności. Gdy wysiadłam z samolotu, poczułam uderzenie gorąca i pamiętam, że zaledwie dzień po przylocie biegałyśmy test Yo-Yo. Ale nie było aż tak ciężko jak sobie wyobrażałyśmy wcześniej. Sam turniej – bardzo ciekawe przeżycie. Wszystko generalnie było inne. Nad turniejem pracuje mnóstwo ludzi z FIFA, więc organizacja takiej imprezy zawsze stoi na wysokim poziomie, natomiast sam kraj… mocno ekstremalny.

Dużo nie mogłyśmy zobaczyć, bo nie mogłyśmy wychodzić z hotelu. To niebezpieczny kraj, zwłaszcza dla kobiet. Nasz hotel był połączony z centrum handlowym, więc mogłyśmy wychodzić tylko tam, ale też minimum we dwie. Byłyśmy atrakcją dla wszystkich dookoła. Gdy przejeżdżałyśmy z hotelu na mecz czy treningi, miejscowi siedzieli przed szałasami czy domkami i machali do nas. Dla nich wydarzenie dnia. Widać było, że się cieszą tym turniejem.  Momentami życie tam wyglądało przygnębiająco, choć z drugiej strony… oni wyglądali na szczęśliwych. Nie mają problemów, siedzą beczynnie na ulicach, jest fajnie. Nas to jednak przytłaczało. Porwania kobiet są tam na porządku dziennym. Między innymi dlatego kobiece mistrzostwa zorganizowano w takim kraju, by poprawić sytuację kobiet, zwrócić uwagę na to jak są traktowane. Posędziowałam dwa mecze jako główna i jeden jako techniczna w ćwierćfinale.. Tańce, trąbki, muzyka, bębny – zupełnie inny klimat meczu. Wszystko spontaniczne i naturalne. Ceremonia otwarcia bardzo mi się podobała, bo nie wszystko było  zaaranżowane, ale spontaniczne. Bawili się tym.

Zdarzyło się też pani wcielić się w rolę sędzi technicznej w Ekstraklasie i to od razu na trenera Probierza, znanego masakratora arbitrów technicznych. Jak pani to przeżyła?

To było trzy lata temu, choć debiut miałam w 2008 na Wiśle Kraków. Wrażenia? Wiadomo, że to był mecz podwyższonego ryzyka, ale bardzo długo bo przez ponad 90 minut nie miałam dużo pracy na ławkach. Nawet w pewnym momencie pomyślałam: nuda. Oczywiście atmosfera zmieniła się w końcówce meczu.

Może to sposób na ujarzmienie trenerów? Kobiety na ławki i już.

Raz może zadziałać, a później spowszednieje. Zależy, w jaki sposób się rozmawia. Ale teraz przy technologii VAR kontrowersji jest już znacznie mniej więc i sędziowie techniczni mają ułatwione zadanie na ławkach.

Ma pani ambicje na Ekstraklasę?

Powolutku. Nie zabijam się o to, absolutnie. Najważniejsze jest zdrowie. Jeśli nic mi się nie przyplącze i Achillesy pozwolą jeszcze trochę pobiegać to nie wykluczam, ale na razie to druga liga, więc długa droga przede mną. To nie będzie tak, jak przeskoczenie do okręgówki z pominięciem B-klasy i A-klasy. Tu potrzeba już doświadczenia. Doświadczenie Bibiany jest nieporównywalne, a Bundesligę dostała dopiero po tylu latach.

Poza sędziowaniem uczy pani WF-u.

Pracuję w niepełnym wymiarze godzin, bo codziennie trenuję i często mam wyjazdy, które wiążą się z urlopami bezpłatnymi. Na szczęście w pracy nikt nie robi mi żadnych problemów. W jakimś stopniu  – szkoła też jest dumna, gdy sędziuję za granicą. Mamy też klasy o profilu piłki nożnej. Często wykorzystuję na lekcjach pomysły, które przywożę z turniejów czy kursów. To zawsze coś nowego.

Ucznowie mają zajęcia z sędziowania?

Nie, ale czasami im sędziuję albo inni nauczyciele dopytują się o jakieś szczegóły związane z przepisami gry.

To też się muszą fajnie czuć, gdy sędziuje im międzynarodowa arbiter. 

Teraz mam lekcję z gimnazjalistkami, które raczej nie grają w piłkę, a jak grają to czasami lepiej zamknąć oczy (śmiech). Ale często rozmawiamy o moich wyjazdach, o tym co sędziowałam, co będę sędziować.

Co pani myśli gdy słyszy, ze jest Marciniakiem w spódnicy?

Myślę, że to miłe porównanie. Szymon jest jednym z najlepszych sędziów na świecie, absolutny top topów. więc nie mam z tych problemu. To w jakim miejscu teraz obydwoje jesteśmy, jest na pewno efektem naszej ciężkiej pracy.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

 

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...