Rok 2012, Liga Mistrzów wchodzi w decydującą fazę. Naprzeciwko siebie stają AC Milan oraz Arsenal. Szczególnie w składzie tych pierwszych roi się od gwiazd. Zdrowy jest jeszcze Alexandre Pato, grają Thiago Silva, Robinho, Ibrahimović, Seedorf, Kevin-Prince Boateng… Po drugiej stronie barykady zaś jest van Persie, Alex Song w życiowej formie, z ławki wchodzi Thierry Henry. W bramce – Wojciech Szczęsny. Dwumecz jest ekscytujący, bo najpierw na San Siro Włosi wygrywają 4:0, a w rewanżu prawię tę przewagę trwonią, przegrywając 0:3.
Przedwczesny finał może to nie był, ale i tak kibice obu klubów tęsknią za tamtymi czasami. Przede wszystkim ich kluby wciąż rywalizowały ambitnie w najlepszych europejskich rozgrywkach, a i w ligowych zmaganiach dawały w kość innym wielkim. „What a time to be alive!” – mogliby wykrzykiwać, mając z tyłu głowy te wcale nie tak dawne wyczyny. Sześć lat po tamtych wydarzeniach, wiemy już bowiem doskonale, iż były to ostatnie podrygi obu zespołów na naprawdę wysokim poziomie. Z roku na rok spadały w europejskiej hierarchii, a obecnie co najwyżej śnią o dawnej świetności.
Dziś wieczorem Rossoneri oraz The Gunners zmierzą się ponownie. Rewanż za dwumecz z 2012 roku? Nie ma o czym mówić, w obu zespołach nie ma prawie nikogo, kto pamiętałby tamte potyczki. Tamten Milan się rozpadł, został z niego tylko Ignazio Abate. W Arsenalu zaś wciąż występują Kościelny i Ramsey. Rany zagojone, nie ma co rozdrapywać. Chyba że za wciąż otwartą i krwawiącą ranę uznamy różnicę między wielkimi zespołami z przełomu wieków, a tym, co swoim kibicom oferują jedni i drudzy w ostatnich kilku sezonach.
***
„Kogo by tu uznawać za faworyta?” – zapytacie. Jeszcze jeden rzut okiem na nazwiska. Trudno się zdecydować, ale chyba jednak stawialibyśmy na Kanonierów. Przede wszystkim za to, jaką paczkę mają w ataku. Dwie strzelby o dużym kalibrze, czyli Aubameyang i Lacazette, a za ich plecami Mkhitaryan i Ozil. Jest kim zdobywać bramki, jest komu dogrywać. Ale to tylko papier, bo na przykład obaj napastnicy dziś nie będą mogli wystąpić. Nastroje wokół drużyny więc wcale nie są tak optymistyczne jak mogłoby się wydawać.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? To pytanie można zadawać sobie w nieskończoność, a wniosek zawsze będzie nosił jedno imię i nazwisko – Arsene Wenger. To modelowy przykład na to jak zszargać sobie reputację legendy. Oczywiście, nie odbieramy mu zasług, wielu trofeów z dawnych lat, ale… No właśnie, fani Arsenalu mogliby nerwowo nucić pod nosem: „to już było i nie wróci więcej”. Jest co prawda jeszcze taka ich część, która wierzy, iż Wenger powróci z londyńskim klubem do europejskiego topu, ale nie zdziwilibyśmy się, gdyby ta sama grupa wierzyła również w UFO i płaską ziemię.
ARSENAL WYWOZI KOMPLET Z MEDIOLANU? KURS 3,45 W ZAKŁADACH BUKMACHERSKICH TOTOLOTKA!
– Znaleźliśmy się w negatywnej spirali. Trudno się z niej wydostać. Powinniśmy nastawić się pozytywnie, bo to przecież mózg dyktuje ciału i nogom co mają robić. Musimy się zjednoczyć, nie zwracać uwagi na to co dzieje się wokół. Musimy być optymistami, bo tylko dzięki temu powrócimy silniejsi – przemawiał ostatnio Laurent Kościelny. – Nie zapominajcie o swojej jakości – mówił z kolei francuski szkoleniowiec swoim podopiecznym. – To co stało się ostatnio bardzo nas dotknęło. Kiedy przechodzisz trudny okres możesz łatwo stracić wiarę w siebie. Chcemy się skupić na naszych celach, być pragmatyczni i nie bać się konsekwencji, jeśli odniesiemy zły rezultat – opowiadał Wenger.
Końcówka tego zdania może jednak martwić wszystkich fanów Kanonierów. Brzmi ona trochę tak, jakby już teraz legendarny menedżer szukał sobie wymówki pod ewentualną porażkę. Jasne, trzeba brać pod uwagę i negatywny scenariusz, ale skoro sam trener wypowiada się w ten sposób, to jakim cudem chce zmotywować swoich podopiecznych do kreatywnej gry oraz jeżdżenia na tyłkach w obronie? Oj, nie tędy droga.
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż im starszy jest Arsene, im dłużej pracuje na The Emirates, tym bardziej gnuśnieje. Mentalność zwycięzcy? W arsenalowej biblioteczce znajdziemy ją jedynie w słowniku archaizmów. Tym bardziej, że londyńczycy naprawdę mogli ostatnio stracić wiarę we własne umiejętności. Od początku lutego rozegrali bowiem 7 meczów, z czego aż 5 przegrali. Baty dostawali od Swansea, Tottenhamu, Brightonu, dwukrotnie od Manchesteru City. Nawet Ostersunds – szwedzka ekipa, która nie istniała w chwili gdy francuski trener obejmował The Gunners – potrafiła nastraszyć ich w Lidze Europy, wygrywając w rewanżowym meczu Ligi Europy 2:1.
Postawę Anglików w ostatnich tygodniach można skomentować krótko, cytując Radosława Janukiewicza z czasów gry w Pogoni Szczecin – „jedno wielkie wkurwienie”. I to uczucie potęguje się za każdym razem, gdy kibice Arsenalu przypominają sobie jak dobre zaplecze finansowe ma ich klub. Swego czasu bowiem zarzucano Wengerowi skąpstwo, które ściągało Kanonierów coraz niżej i niżej. Nalegano na odważniejsze inwestycje na rynku transferowym, w uznane nazwiska lub graczy, którzy dopiero niebawem mogą się znacznie rozwinąć. Dziś jednak? W ostatnich latach londyńczycy wydają więcej i więcej, tylko że z tego nic nie wynika. Wreszcie są nazwiska, wreszcie są duże kwoty na czekach, tylko wyników wciąż brak.
AWANS W TEJ PARZE? TOTOLOTEK NIE WIDZI FAWORYTA – 1,85 NA MILAN, 1,85 NA ARSENAL!
Z drugiej strony media oraz kibice regularnie podkreślają, iż kadra Arsenalu nie jest odpowiednio zbalansowana – bo o ile atak jest dość obficie obsadzony, o tyle w dalszych formacjach już brakuje jakości. Przede wszystkim na bramce, ponieważ Petr Cech regularnie udowadnia, że najlepsze lata ma już dawno za sobą, Ospina zaś pewnego poziomu nie przeskoczy. Obrona? Teoretycznie solidna, ale tylko do momentu, gdy nie wypadnie Kościelny czy Bellerin, wtedy robią się problemy. Tak samo w drugiej linii, gdzie brakuje jakościowej alternatywy dla Ramseya czy Ozila.
I tu znów możemy powrócić do Wengera i jego pomysłów na prowadzenie drużyny. Jest z nim trochę jak z mechanikiem, który w swoim warsztacie posiada wiele dobrych narzędzi, ale gdy coś mu się zepsuje, próbuje to naprawić śrubokrętem i taśmą klejącą.
Niemal pod każdym względem ten sezon jest dla jego drużyny gorszy niż poprzedni. Zerknijmy w ligowe liczby. 2,09 gola na mecz w poprzednim sezonie, 1,79 w tym. Bramki stracone? 41. Wynik zbliżony do ostatniego w tabeli WBA (43) czy Southampton (41) i Newcastle (40) walczących o utrzymanie. To ich najgorszy rezultat od 6 lat, a tamten (49) może przecież jeszcze zostać przebity. W końcu jeśli Kanonierzy utrzymają obecny trend – jak wyliczono w „Guardianie” – wpuszczą 54 gole, czyli o jedno więcej niż rok temu spadające do Championship Middlesbrough. Do tego dochodzą też najniższe od lat średnie odbiorów (16,5) oraz przechwytów (11,5) na mecz. Bezradność Arsenalu dodatkowo podkreśla fakt, iż tylko posiadanie futbolówki utrzymują na podobnym poziomie, lecz, jak widzimy, piłkarze Arsene’a nie za bardzo wiedzą co z nią zrobić, on sam zaś nie pomaga rozwiązać im tego problemu.
Źródło: The GuardianNic dziwnego, że na Francuza lecą gromy. Wenger out niesie się po całym północnym Londynie, może za wyjątkiem tych miejsc, gdzie większość stanowią fani Tottenhamu, obecnie chyba najsilniejszego z klubów z tego regionu. Fani Kanonierów są sfrustrowani, zniecierpliwieni, coraz mniej w nich empatii do szkoleniowca. Ten wciąż odbija piłeczkę, że przecież regularnie zgarniali trofea FA Cup, ale na Emirates mało kogo one już satysfakcjonują. Bardziej niż cenne zdobycze przypominają bowiem brzytwy, których kurczowo trzyma się Arsene. Ostatnio żaden inny trener nie rozmienia się na drobne tak jak on.
***
Aż strach pomyśleć co poczuje całe środowisko związane z The Gunners, jeśli dziś oraz w całym dwumeczu ulegną Milanowi. Ekipie, która również zagubiła się gdzieś w europejskim futbolu. Od paru ładnych lat dryfuje i nie potrafi obrać konkretnego kierunku, w którym powinna zmierzać. Czasem zbliży się do Europy, czasem odpłynie w środek tabeli… Dopiero teraz Rossoneri złapali azymut. Pytanie, jak długo utrzymają kurs?
Kapitanem został niedoszły trener Jagiellonii Gennaro Gatusso, który ewidentnie potrafi zarażać swoją charyzmą. Po jego drużynie widać, że traktuje Ligę Europy poważnie. Z prostego powodu – do czwartego w lidze Lazio Milan traci 8 punktów, a że mamy już marzec, to niekoniecznie uda się mu tę stratę odrobić. Teoretycznie prostszą drogą do powrotu do Champions League jest zatem uboższa siostra tych rozgrywek i to na niej właśnie podopieczni Rino skupiają swoje siły.
ZWYCIĘSTWO MILANU NA WŁASNYM TERENIE -> KURS 2,10 W TOTOLOTEK.PL!
Powrót do elity byłby dla nich niczym wyjście z czyśćca. Ostatni raz bowiem w LM grali w sezonie 2013/14. Potem aż do obecnych rozgrywek nie potrafili dostać się do europejskich pucharów. To tylko podkreśla w jak głębokim kryzysie znajdował się Milan.
Sytuacja w nim zaczęła się jednak psuć znacznie wcześniej. – Latem 2012 roku odeszli Thiago Silva, Zlatan, Pato, Inzaghi, van Bommel, Seedorf i Cassano, a Nesta, Inzaghi, Zambrotta i Gattuso zakończyli kariery, jeszcze wcześniej Pirlo przeszedł do Juventusu. Milan nagle stracił nie tylko swoich senatorów, ale też piłkarzy, którzy ciągnęli ten klub do przodu. I może dałoby się to przeżyć gdyby Rossoneri ściągnęli w ich miejsce piłkarzy na choć zbliżonym poziomie, tymczasem wielkie gwiazdy mieli zastąpić piłkarze pokroju Alessandro Matriego, Andrei Poliego, Adila Ramiego, czy Cristiana Zapaty, czyli zawodnicy z kompletnie innej półki, z nieporównywalnie mniejszym umiejętnościami i doświadczeniem – opowiada Michał Borkowski, pasjonat calcio.
To był mniej więcej ten moment, w którym Silvio Berlusconi nie miał już wątpliwości, iż prędzej czy później sprzeda klub. W 2011 roku jego przedsiębiorstwo Finivest przegrało proces, przez co kieszeń Włocha uszczupliła się o 560 milionów euro. Potem on sam został skazany w sprawach związanych z podatkami. Stąd też wynikało zakręcenie kurka przez niego dla Milanu. Jak widać zasada „nie ma sianka – nie ma granka” obowiązuje nie tylko w Polsce. Tanie substytuty dla piłkarzy wielkiej klasy, których czas minął, nie były w stanie podtrzymać drużyny na odpowiednim poziomie. A fani ironicznie komentowali tę sytuację:
Źródło: ESPNNie wypalił też pomysł powierzenia trenerskiej pieczy legendom Rossonerich. Seedorf nie został bowiem nowym Guardiolą, Inzaghi w niczym nie przypomina Zidane’a. Idea była więc szczytna, lecz jej wprowadzenie w życie okazało się brutalnym zweryfikowaniem marzeń – Jakieś nadzieje na poprawę sytuacji dawał Sinisa Mihajlović, którego Sampdoria była waleczna, bardzo dobrze ułożona taktycznie i spodziewano się, że także Rossonerim pomoże odzyskać utracony charakter, ale na Milan nie udało mu się tego przełożyć. Najwięcej charakteru pokazywał sam Serb, który nawet po wygranych spotkaniach nie bawił się w dyplomatycznie, tylko otwarcie krytykował swoich piłkarzy – mówi Borkowski.
W końcu i on stwierdził, że na San Siro nie jest potrzebny żaden trener, lecz egzorcysta. Tych postanowiono sprowadzić z Chin. – Oni wpompowali w klub sporą kasę, umożliwili przeprowadzenie okienka transferowego, na które Milan czekał od kilku lat, a pieniądze zostały zainwestowanie sensownie – na piłkarzy obiecujących, którzy swój szczyt formy powinni osiągnąć dopiero za 2-3 lata, kiedy Milan w teorii zostanie odbudowany. Tylko tu dochodzi kwestia tego, o czym mówił wcześniej Arrigo Sacchi. Same pieniądze nie grają. Bez ludzi z pomysłami, energią i entuzjazmem nie da się stworzyć drużyny odnoszącej sukcesy. A tego też w Milanie brakowało, piłkarze wyglądali na przybitych, nie mogli dogadać się z Montellą. Dopiero pojawienie się energetycznego, charakternego Gattuso tchnęło w nich i w cały klub nową energię, wyciągnęło ich z piłkarskiej depresji – twierdzi ekspert.
Z drugiej strony z Li Yonghongiem jest ten problem, że brakuje mu transparentności. W ostatnim czasie w mediach pojawiało się mnóstwo informacji, jakoby jego bogactwo to pic na wodę. – Pojawiły się nawet informacje, że jego biznesy w Chinach zbankrutowały, a nie można zapominać o tym, że klubu nie kupował za swoje pieniądze, tylko dzięki wsparciu banków i funduszów pożyczkowych. A te trzeba będzie niedługo zacząć spłacać i w tym momencie pojawia się pytanie – za co, skoro Milan od wielu lat przynosi straty, a nie zyski? – pyta retorycznie Borkowski.
***
Fani Rossonerich na pewno liczą, iż powyższe informacje okażą się jedynie pomówieniami, bo w przeciwnym razie ich ukochany klub popadnie w kolejne tarapaty szybciej niż zaczął wygrzebywać się z poprzednich. Póki co tylko Liga Europy daje im nadzieję, ale nawet jeśli Arsenal prezentuje się ostatnio fatalnie, to przecież nie można z całą pewnością stwierdzić, że nie postawi się Włochom. Top4 wydaje się już przegrane dla Kanonierów, dlatego naturalna byłaby zmiana priorytetów podobna do tej w Milanie – walka do upadłego o trofeum Ligi Europy, pucharu jakże ogromnego pocieszenia dla obu ekip.
Fot. główne. NewsPix.pl