Reklama

Feler na gwarancji. Lech stracił napastnika – na szczęście wypożyczonego

redakcja

Autor:redakcja

04 marca 2018, 15:42 • 3 min czytania 10 komentarzy

Sprowadzonego przez Lecha Poznań Elvira Koljicia nazywano “nowym Edinem Dżeko”. Do Poznania ściągano go jako zawodnika z odległego miejsca na liście skautów. Bośniak zagrał w Polsce 45 minut i więcej pewnie już go w Ekstraklasie nie zobaczymy. Jak wykazały badania – w meczu ze Śląskiem doznał zerwania więzadeł pobocznych i czekają go ponad dwa miesiące przerwy w treningach.

Feler na gwarancji. Lech stracił napastnika – na szczęście wypożyczonego

Długo trwały zimowe poszukiwania trzeciego napastnika do Lecha Poznań. Na miejscu był Christian Gytkjaer, odpalono kompletne niewypały – Nickiego Bille i Denissa Rakelsa, wypożyczono z Czornomorca Ołeksija Chobłenkę. Ale Nenad Bjelica ciągle powtarzał, że chce jeszcze jednego napastnika. Najlepiej kompletnie innego od Gytkjaera i Chobłenki – wysokiego, nieźle grającego głową, którego mógłby wpuścić na boisko w koszulce z napisem „tu dośrodkowywać” przy głęboko cofniętych rywalach.

No i dostał Elvira Koljicia. 21-latka, który w półtora roku w Bośni strzelił 18 goli. Wcześniej odbił się do ligi słowackiej, ale po niezłym zeszłym sezonie pisano o zainteresowaniu klubów między innymi z Belgii. Zimą wysokiego napastnika do Poznania przywiózł sam prezes FK Krupa. Padały teksty o „nowym Edinie Dżeko”, Bjelica twierdził, że Lech pozyskał „wielki talent”.

Założenie Lecha było proste – wypożyczamy Chobłenkę i Koljicia, zapisujemy w umowie opcję wykupu, obserwujemy ich przez pół roku i latem podejmiemy decyzję co dalej. Bjelica mówił, iż nie wyklucza sytuacji, że poznaniacy wyłożą pieniądze za obu piłkarzy, ale trzeba pamiętać, że ani Ukrainiec, ani Bośniak nie mają paszportu kraju UE. Owszem, Koljić urodził się w Hiszpanii, ale obywatelem tego kraju nie jest. W świetle obowiązujących przepisów to spore utrudnienie – zwłaszcza, że pewne miejsce w składzie Lecha ma Wołodymyr Kostewycz.

Ale wygląda na to, iż problem z selekcją rozwiązał się sam. Koljić w meczu ze Śląskiem Wrocław już po gwizdku sędziego próbował wyłuskać piłkę spod nóg Mariusza Pawelca. Zrobił to pechowo, bo po chwili leżał już na murawie i wył z bólu. Po interwencji lekarzy wrócił jeszcze na boisko, próbował rozbiegać ten uraz, ale po jednej z walk o piłkę padł na boisko i zasygnalizował zmianę.

Reklama

Lech zrobił jedne badania, później wysłał Bośniaka na jeszcze jedną kontrolę, aż wreszcie przyszła diagnoza – zerwane więzadło poboczne. Przewidywany powrót do treningów najwcześniej za dwa i pół miesiąca, a możliwe, że nawet później. Zerkamy w kalendarz i liczmy:  Koljić straci cały marzec, kwiecień i być może w połowie maja wróci do treningów. Czyli mniej więcej wtedy, gdy Lech będzie rozgrywał przedostatnią albo ostatnią kolejkę tego sezonu.

Sprawa zatem jest prosta – Bośniak pewnie już w Lechu nie zagra. Na szczęście dla władz Lecha mówimy tu o zawodniku wypożyczonym, a zatem poznaniacy wraz z Koljiciem nie utopili kolejnych setek tysięcy euro jak na Denisa Thomallę czy Muhameda Keitę. Mówimy tutaj bardziej o przypadku zbliżonym do Elvisa Kokalovicia, który trafił do Poznania za darmo i jeszcze przed debiutem w niebiesko-białych barwach wylądował na szpitalnej sali z urazem kolana, a potem ani razu nie pojawił się na boisku.

Nadzieją dla Koljicia może być ewentualne pozostanie w Poznaniu Nenada Bjelicy. Chorwat mógłby przeforsować danie mu drugiej szansy – tak jak apelował o to w przypadku Kokalovicia. Ale coś nam podpowiada, że Bośniak zakończy swoją przygodę z Ekstraklasą już po trzech rozegranych kwadransach. Latem do Poznania z wypożyczenia wraca przecież Paweł Tomczyk, a akcje Chobłenki już dziś stoją wyżej od tych Koljicia. Wszystko wskazuje na to, iż w czerwcu Kolejorz na podstawie umowy gwarancyjnej zwróci felerny towar do Bośni.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...