Organizatorzy igrzysk trzęśli się, że Kim Dzong Un w czasie imprezy znów będzie testował swoje rakiety balistyczne, ale jak na razie jest spokój. Dziś w Pjongczangu odpaliła za to „Rakieta z Zębu”, której pole rażenia też jest ogromne! Kamil Stoch, który przed tygodniem stracił medal o śmieszne 0,4 pkt., pozamiatał na dużej skoczni i zgarnął złoto! Dzięki niemu nasza reprezentacja nie wróci do kraju na pusto.
Kiedy po pierwszej serii i skoku na odległość 135 m przy nazwisku Stoch pokazała się jedyneczka, pomyśleliśmy sobie: jak cholernie wredny będzie los, jeśli coś się posypie i drugi raz mając w Korei lidera na półmetku, nie wygramy. Tym bardziej, że chwilę wcześniej Niemiec Andreas Wellinger przylutował 142 m i aż musieliśmy sięgnąć po nervosol.
Na szczęście w serii finałowej Kamil spokojnie rozsiadł się na belce, popatrzył na rozbieg z tą swoją miną mordercy o twarzy dziecka i zjechał. I jak to sam zwykł mówić, „wykonał swoją pracę”. 136,5 m i złoto! Bez żadnego „ale”, bez żadnego zawahania, bez żadnego cienia wątpliwości, kto jest dziś najlepszy. Polak napoczął ich w pierwszej serii, dokończył w drugiej i zgasił światło na skoczni w Pjongczangu! Tak, zgasił wszystkich.
– Jestem numerem jeden i chyba udowodniłem to wszystkim niedowiarkom. Wszystko wróciło na swoje miejsce – powiedział po wszystkim Stoch.
Ok., zgrywamy się, pewnie że tak nie powiedział, bo to bardzo grzeczny gość, ale mamy poczucie, że mimo pecha na normalnej skoczni, Kamil naprawdę jest obecnie najmocniejszy. Tacy zawodnicy jak Wellinger (dziś srebro), czy Robert Johansson (brąz) dojechali na igrzyska ze świetną formą, ale nie na tyle, żeby w takim konkursie jak dzisiaj, przeskoczyć Polaka.
https://twitter.com/pikus_pol/status/964866396894236673
Konkurs na dużej skoczni – pomijając nawet złoto Stocha – zrekompensował nam na szczęście pogodowy cyrk Monty Pythona sprzed tygodnia. W końcu warunki były porównywalne dla wszystkich zawodników, Koreańczycy mogli schować swoje kultowe już koce, a Walter Hofer nie musiał już wysłuchiwać pogróżek za ganianie skoczków na belkę i z powrotem. Oczywiście na normalnej skoczni medali nie zdobyli przypadkowi ludzie, ale dopiero dzisiaj mieliśmy w pełni sprawiedliwą zabawę. Do tego poziom. Trudno wyobrazić sobie wyższy. Na skoczni w Pjongczangu w końcu było czuć igrzyska.
Wróćmy jednak do Stocha. Wiemy, Kamil dostaje wysypki na pytania o statystki, rankingi i rozmaite porównania, ale zdobywając swoje trzecie złoto, dołączył do Jensa Weissfloga i Thomasa Morgensterna, którzy też skompletowali tyle tytułów na igrzyskach. Można jednak powiedzieć, że ich przebił, bo nasz orzeł wszystkie triumfy zanotował w konkursach indywidualnych, kiedy oni wygrywali też z drużynami. Jest pięknie, a może być jeszcze piękniej, bo w poniedziałek przed nami właśnie drużynówka.
O szansach ferajny Stefana Horngachera nie ma co pisać, każdy wie o co chłopaki walczą. Pompka więcej powietrza już nie przyjmie. Pozostali nasi lotnicy radzili sobie dzisiaj przyzwoicie, ale bez szału. Dawid Kubacki, do którego można mieć pretensje za drugi skok, był 10., Stefan Hula zaliczył 15. lokatę, a Maciej Kot uznał najwyraźniej, że nie wypada mocno dać ciała w Międzynarodowy Dzień Kota i skończył na 19. miejscu.
W konkursach indywidualnych nie ciążyła na nich presja medalowa, ale za dwa dni medal będzie zależał już od każdego z nich (zakładając, że nie będzie roszad w składzie). Niby powiedzenie „nie lubię poniedziałku” jest powszechne i dotyczy chyba większości z nas, to jednak wierzymy, że ten najbliższy będzie udany. A do tego czasu jaramy się dzisiejszym złotem!
PS. Piotrek, ta „żyła” w tytule to żaden przytyk do Ciebie. Pasowało akurat.
Fot. newspix.pl