Powiedzmy sobie szczerze: kiedy o wejście do konkursu głównego walczy 57 zawodników, Polacy, żeby nie awansować, musieliby chyba postarać się o powtórkę wyczynu Wolfganga Loitzla z Zakopanego i zjazd po rozbiegu w stylu bliższym saneczkarzom.
Tu nic takiego się nie wydarzyło, uniknęliśmy zresztą jakichkolwiek większych niespodzianek. I dobrze, bo o to chodzi, by olimpijski konkurs był obsadzony najlepiej jak się da. Podobnie jak podium po nim. Czyli kompletem Polaków. Choć w Norwegii czy Niemczech powiedzieliby wam inaczej.
Poprawnie, ale bez fajerwerków! Tak można ocenić występ skoczków w kwalifikacjach na dużej skoczni. Stoch – 7, Kot – 8, Kubacki – 14 a Hula – 18. Ważne, że w komplecie w konkursie #Pyeongchang2018 #Pjongczang2018 #skijumping #skijumpingfamily #skoki pic.twitter.com/Yr4Keo6pYh
— Robert Silski (@robert_silski) February 16, 2018
Inna sprawa, że po kwalifikacjach to właśnie Norwegowie mają więcej powodów do zadowolenia – wygrał je Robert Johansson, którego wąs mógłby śmiało zostać uznany za dodatkową powierzchnię nośną, a na drugim miejscu wylądował Daniel Johann Andre Forfang. Chociaż to nie oni, a Ryoyu Kobayashi (czyli ten gorszy z braci) odpalił prawdziwą petardę. 143,5 metra, nowy rekord skoczni. No i wyzwanie dla Kamila Stocha i spółki.
A właśnie. Gdzie w tym towarzystwie Kamil?
Nieco niżej, bo na siódmej pozycji. Polak w kwalifikacjach nie zachwycił, ale też niczego nie zepsuł. Ot, odbębnił skok, a energię i moc w nogach zostawił sobie na jutro. Tak przynajmniej sobie to tłumaczymy, bo wiemy, na co stać Stocha. Uznajmy, że to była kolejna „cegiełka do muru pewności siebie”, o której mówił Kamil po treningach. Mamy nadzieję, że w konkursie ten mur będzie już na tyle duży, że nikt go nie przeskoczy. Nawet wiatr, który i dziś nieco przeszkadzał.
Znowu wiaterek mieszał. Oj słabo to wygląda, ale przez te warunki nie będę miał pretensji do naszych jeśli nie zdobędą medalu. Widać, że są w dobrej formie, ale z przyrodą jeszcze nikt nie wygrał…#PyeongChang2018 #skijumpingfamily #skijumping
— Eryk Gawlik (@ErykGawlik) February 16, 2018
Fajnie, że z letargu ocknął się w końcu Maciek Kot. Nie liczymy na medal w jego wykonaniu (choć pamiętamy wygraną próbę przedolimpijską, więc w sumie… czemu nie?), ale to ważna informacja przed nadchodzącym konkursem drużynowym, bo do tej pory wydawało się, że to będzie model „odwróconego Małysza”. Zamiast jednego dobrego i trzech słabszych, trzech dobrych i jeden słabszy. A te 138 metrów pokazało, że Maciek wciąż jest… no właśnie, kotem.
Do Dawida i Stefana, którzy solidarnie skoczyli po 127 metrów, mamy tylko krótką prośbę: dołóżcie w konkursie jeszcze z 10. Pokażcie Borkowi Sedlakowi, co o nim myślicie. W imieniu wszystkich Polaków.
Fot. Newspix.pl