Materiału ma tyle, że na luzie mogłaby wydać trzy różne autobiografie. Pierwsza byłaby opowieścią o tym, jak została najwybitniejszą alpejką w historii, druga o licznych kontuzjach, które zmasakrowały jej ciało, ostatnia o życiu celebrytki, która związała się nawet ze zrujnowanym wizerunkowo Tigerem Woodsem.
33-letnia Lindsey Vonn epilog swojej historii chce napisać podczas igrzysk olimpijskich w Pjongczangu. Jaki on będzie?
***
Stół operacyjny
Kiedy w 2014 r. w Soczi rozpoczynała się walka o medale w zjeździe, ona siedziała akurat w kuchni swojego domu. Transmisję z Rosji oglądała wiercąc widelcem w obiedzie, który nie mógł jej smakować.
– Jakby mi wcierali sól w ranę. Znajdziemy następczynię Lindsey? Kto będzie następną Lindsey? To frustrujące. Nie umarłam. Wciąż tu jestem – wspominała później tamten dzień w filmie dokumentalnym „Lindsey Vonn – droga na szczyt”, który opowiadał o jej powrocie do sportu po kolejnej już kontuzji kolana. Jak to ktoś ujął, najdroższego kolana w Stanach Zjednoczonych.
Więzadła krzyżowe przednie i poboczne strzeliły jej rok przed igrzyskami, podczas mistrzostw świata w austriackim Schladming. Jechała supergigant i już chwilę po upadku było wiadomo, że jest bardzo źle, bo jej krzyk było słychać na całym stoku. Z trasy zabrał ją helikopter. Szybko trafiła na stół operacyjny i zaczął się szalony wyścig z czasem, aby zdążyła pozbierać się do Soczi.
Ambitny plan posypał się jednak podczas listopadowego treningu w Copper Mountain w Kolorado, gdzie znów rozwaliła kolano nadrywając dopiero co połapane więzadła. Kilka tygodni później wystartowała jeszcze wprawdzie w zawodach Pucharu Świata, ale jak sama to określiła, „kolano trzęsło się jak galareta”, dlatego musiała odpuścić i zrezygnować z udziały w igrzyskach. Zamiast wyjechać do Rosji, raz jeszcze wjechała więc na blok operacyjny. Ponownie ją poskładano, ale niewielu wierzyło, że po czymś takim będzie jeszcze w stanie nie tyle wygrywać, co w ogóle jeździć na dobrym poziomie.
Jej karta pacjenta to długa lektura. Kontuzje Amerykanki wprost ciężko zliczyć, przypomnijmy więc tylko te najpoważniejsze. Zacznijmy od dobrze znanych kolan, bo pierwszy uraz prawego złapała już w 2007 r. Lewe jednak też w końcu nie wytrzymało i po upadku na początku 2016 r. Vonn wypadła na prawie dwanaście miesięcy. A jakby biedy było jeszcze mało, to podczas jednego z treningów tuż przed planowanym powrotem paskudnie złamała kość ramienną prawej ręki. Uszkodziła nerwy i przez pewien czas nie mogła nawet ruszać palcami. Żartowała, że przynajmniej kolana tym razem były całe. W ruch poszła metalowa płytka i kilka śrub, ale rękę udało się doprowadzić do pełnej sprawności.
Co jeszcze? W 2015 r. podczas zgrupowania w Nowej Zelandii złamała kostkę w lewej nodze, a w 2011 r. w Austrii doznała wstrząsu mózgu.
Do ciekawej historii doszło też podczas igrzysk olimpijskich w Turynie, na których startowała jeszcze jako Lindsey C. Kildow (z narciarzem Thomasem Vonnem pobrała się dopiero rok później). We Włoszech upadła fatalnie podczas treningu, co najmocniej odczuły jej plecy, udo i miednica. Potrzebna była interwencja śmigłowca ratunkowego. 21-letnia wówczas zawodniczka trafiła do szpitala, ale już po kilkunastu godzinach próbowała z niego zwiać, bo nie chciała odpuścić wymarzonego startu. Wymknęła się z sali mając na sobie tylko szpitalny fartuch i skarpetki, ale została zatrzymana przez pielęgniarki zanim zdążyła dojść do windy. Personel zawinął ją z powrotem, ale uparta zawodniczka w końcu jednak i tak postawiła na swoim, i pomimo zdziwienia lekarzy, już po dwóch dobach wróciła na stok. I zajęła ósme miejsce w zjeździe.
Kibice wstrzymali też oddech, kiedy w grudniu zaliczyła groźny upadek w Sankt Moritz. Vonn tak obiła plecy, że po zawodach w drodze do samochodu szła w asyście członków sztabu i opierając się o kijki. Kiepski obrazek jak na dwa miesiące przed igrzyskami, ale na szczęście skończyło się tylko na strachu.
Jej ciało przez lata zostało tak zmaltretowane, że masaże, długie gorące kąpiele i okładanie kolan lodem, stały się dla niej takimi samymi codziennymi czynnościami, jak mycie zębów. – Człowiek potrafi dużo przezwyciężyć. Ból to nic wielkiego – skwitowała kiedyś.
Stok
W jej historii wiele rzeczy jest na opak. Została narciarką alpejską, chociaż wychowała się w płaskiej jak stół Minnesocie. Została jedną z najwybitniejszych przedstawicielek swojej dyscypliny, chociaż wspomnianymi kontuzjami można byłoby obdzielić kilka narciarek. A jednak jej CV jest napakowane sukcesami: cztery Kryształowe Kule, szesnaście Małych Kryształowych Kul za poszczególne konkurencje, dwa tytułu mistrzyni świata oraz złoty i brązowy medal olimpijski z Vancouver (zjazd i supergigant).
Chociaż akurat w przypadku rubryki „igrzyska olimpijskie” może czuć niedosyt. Przypomnijmy, do Soczi miała jechać na swoje już czwarte igrzyska, ponieważ debiutowała na olimpijskich trasach już w Salt Lake City jako 17-latka. Pechowe kolano wszystko jednak przekreśliło i jej dorobek nie powala na… kolana. Dla porównania, Chorwatka Janica Kostelić na swoich dwóch igrzyskach w 2002 i 2006 r. zgarnęła cztery złote medale, dorzucając do tego jeszcze dwa srebra.
Jest za to rekordzistką pod względem liczby zwycięstw w Pucharze Świata. Vonn ma obecnie na koncie 81. triumfów, a dotychczasową liderkę, czyli Austriaczkę Annemarie Moser-Pröll (62.), przebiła jeszcze przed trzydziestymi urodzinami. A raz jeszcze przypomnijmy, już wtedy miała za sobą dwie operacje kolana. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że jej licznik zwycięstw będzie bił dalej, bo Lindsey jest w formie. Na zwycięstwo w klasyfikacji generalnej PŚ już się tak nie napina, bo jej obsesją są igrzyska, ale wciąż potrafi wygrywać. Ostatnio była dwa razy najlepsza w Garmisch-Partenkirchen.
Na celowniku ma jednak jeszcze jeden rekord. Jej marzeniem – o czym zresztą głośno mówi – jest rozprawienie się z wyczynem legendarnego Szweda Ingemara Stenmarka, który wygrał 86. zawodów.
Lindsey już kilka razy rzucała jednak wyzwanie facetom, bo zawsze ciągnęło ją, aby z nimi rywalizować. Kilka razy mówiła otwarcie w wywiadach, że bardzo chciałaby wystąpić w normalnych pucharowych zawodach z mężczyznami, ale władze Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) nigdy nie odważyły się dać na to zielone światło. Temat kolejny raz został odświeżony jesienią ubiegłego roku, kiedy amerykański związek narciarski zapowiedział złożenie oficjalnego wniosku do światowej federacji. Trudno jednak oczekiwać, że marzenie Vonn zostanie spełnione. Chociaż ona sama twierdzi, że dzięki częstym treningom z facetami jest na takie starcie gotowa. Lubi wyzwania, bo z chłopakami walczyła na stoku już w dzieciństwie. Mierzyła się z nimi, bo mając 11 lat bez większego problemu objeżdżała na zawodach 14- i 15-letnie koleżanki.
W czym tkwi fenomen Amerykanki, która jest piekielnie mocna przede wszystkim w zjeździe i supergigancie? Eksperci zwracają uwagę, że fizycznie jest wprost stworzona właśnie do konkurencji szybkościowych. Oprócz kapitalnej techniki jest też bowiem bardzo silna. Bo bądźmy szczerzy, to naprawdę kawał baby. Vonn ma przecież 178 cm wzrostu i waży ponad 70 kg. – Mam prawie 180 cm, jestem też znacznie cięższa od innych dziewczyn. Czasami czuję się jak dziwaczka. To zabawne, bo przed ukończeniem siedemnastego roku życia byłam niesamowicie chuda. Inni śmiali się ze mnie i nazywali „kurczakiem” lub „skrzydełkami kurczaka” – wspominała.
A propos jedzenia. Podczas przygotowań do Pjongczangu przyznała się do dość nietypowej „diety” – okładania kolan białym serem. Twierdziła, że wyrób bogaty w wartości odżywcze ma właściwości przeciwzapalne.
Czerwony dywan
Jak to się mówi, lubi bywać. Tak samo jak i szeroko uchylać drzwi do swojego życia prywatnego, nawet jeśli czasami przekonuje, że wcale tak nie jest. Co ciekawe, do igrzysk w Vancouver – mimo że miała już za sobą dwa zwycięstwa w generalce Pucharze Świata – nie miała jeszcze w Stanach Zjednoczonych statusu gwiazdy. Jej popularność wystrzeliła dopiero po sukcesie w Whistler. I jej się to ewidentnie spodobało.
Rozbierane sesje, obecność na pokazach mody, ceremoniach wręczenia nagród Emmy, premierach kinowych – czerwony dywan to jej środowisko naturalne. Kiedy stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych sportsmenek w ojczyźnie, zaczęło sypać się jednak jej małżeństwo z Thomasem Vonnem. Trudno wierzyć w każde słowo drukowane przez brukowce, ale Lindsey miało być daleko do symbolu wierności. Papiery rozwodowe trafiły do sądu w 2011 r. Kolorowe pisma spekulowały, że gwoździem do trumny ich małżeństwa była ponoć randka, na którą narciarka wybrała się z… 15-latkiem.
Tamtą historię na wszystkie sposoby wałkowały tabloidy na całym świecie, ale trzeba też przyznać, że sama bohaterka również tematu nie unikała. Patricka McDonalda poznała podczas odwiedzin jednej z akademii narciarskich w Kolorado. Jak opowiadała, jadła akurat lunch z grupką uczniów, kiedy nastolatek podszedł do niej i wprost zapytał, czy nie pójdzie z nim na szkolny bal. Gwiazda zaproszenie przyjęła, a później jeszcze chwaliła się wspólnymi fotografiami w mediach społecznościowych. Impreza była udana.
Krótko po przyklepaniu rozwodu ogłosiła, że spotyka się z Tigerem Woodsem, którego nazwała swoim wieloletnim przyjacielem. Vonn ponownie wróciła więc na medialny świecznik, a golfista próbował ocieplić swój wizerunek po obyczajowych skandalach. Narciarce przeszłość golfisty najwyraźniej nie przeszkadzała. Przyznała nawet, że związek z upadłym gwiazdorem pozwolił jej wyjść z depresji, na którą przez pewien czas cierpiała. Mimo to po ponad dwóch latach każde z nich poszło w swoją stronę. Wersja oficjalna mówiła o zbyt długiej rozłące spowodowanej startami sportowców, nieoficjalna o tym, że Woods znów skakał na boki.
Zawirowania w życiu prywatnym i momentami bardzo kiepska prasa nie wpłynęły jednak na jej wartość marketingową. Sponsorzy wciąż do niej lgnęli i lista jej biznesowych związków była długa: Red Bull, Rolex, Under Armour, Head, Oakley, Briko, Leki, Reusch, GoPro – to najważniejsi partnerzy.
Ostatnio zasłynęła głośnym wywiadem, którego udzieliła telewizji CNN. Skrytykowała w nim politykę amerykańskiego rządu mówiąc, że wiele podróżuje po świecie i wszędzie musi się nasłuchać cierpkich słów o swoim kraju. Podkreśliła, że poleci do Pjongczangu reprezentować Stany Zjednoczone, a nie partie polityczne. Zapowiedziała też, że jeśli po udanych igrzyskach dostanie zaproszenie do Białego Domu, nie przyjmie go i nie spotka się z Donaldem Trumpem.
Jedni słowa gwiazdy poparli, drudzy wręcz przeciwnie. W temacie polityki kazali jej siedzieć cicho, a niektórzy w internecie składali jej nawet życzenia połamania się na stoku. Być może nie widzieli, że dla niej takie wypadki to nie pierwszyzna.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI