Justyna Kowalczyk jest dziś trochę jak reprezentacja Holandii. Drużyna Oranje nie pojechała na EURO, a rosyjski mundial też obejrzy w telewizji, ale to wciąż ekipa, która – kiedy będzie miała dobry dzień – jest w stanie postawić się każdemu. Kowalczyk od roku nie wygrała zawodów i w Pjongczangu wielkich szans na medal mieć nie będzie. Ale tak samo jak w przypadku Oranje, nikt jej nie lekceważy. Rywalki wiedzą, że w sprincie i na 30 kilometrów spróbuje się włączyć do walki. W biegu łączonym nie ma jednak co liczyć na jej sukces.
Bukmacherzy nie dają jej w jutrzejszym starcie na 15 kilometrów żadnych szans. Dosłownie: żadnych. O jakich liczbach mówimy? Za jej zwycięstwo płacą 400:1, za miejsce na podium 40:1. Jak na zawodniczkę, która przecież cztery lata temu zdobyła złoto na 10 kilometrów – straszliwie wysoko.
Kowalczyk od pewnego czasu startuje znacznie rzadziej i do mety rzadko dobiega w czołówce. To zrozumiałe, w końcu w styczniu obchodziła 35. urodziny, czyli ma już swoje lata. Z drugiej strony – jej słynna rywalka Marit Bjoergen jest o trzy lata starsza i wciąż dominuje.
Prawda jest jednak taka, że Kowalczyk dawno mogłaby powiedzieć: cześć; po czym odwiesić narty i zająć się znacznie przyjemniejszymi sprawami, niż bieganie maratonów na dwudziestostopniowym mrozie. Zdobyła w tym sporcie absolutnie wszystko, co było do zdobycia: pięć medali olimpijskich, w tym dwa złote, osiem medali mistrzostw świata (2 złote), cztery Kryształowe Kule, cztery triumfy w Tour de Ski i pięć w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. Mimo tego – wciąż jej się chce.
– Gdybym powiedziała, że nie jestem spełnionym sportowcem, to bym skłamała. Jestem jedną z dwóch biegaczek narciarskich na świecie, które w swoim sporcie osiągnęły wszystko. Zdobyłam każdy szczyt. Jestem bardzo dumna z pracy, jaką wykonaliśmy z trenerem i całym zespołem. Bez względu na to, co osiągnę w Korei, moja kariera będzie harmonijna – powiedziała Kowalczyk w rozmowie z TVP Sport. – Nie od razu zaczęłam zdobywać medale, wcześniej była ciężka praca, która z czasem pozwoliła mi walczyć z najlepszymi. Od 2-3 lat jest już z górki, choć na olimpijski koniec dobrze by było postawić fajny akcent.
Ten akcent to oczywiście medal. Czy realny? Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, napisalibyśmy: zapomnijcie. Ale to Kowalczyk. Przypomnijcie sobie choćby, jak zdobywała złoto w Soczi, biegnąc z uszkodzoną stopą. To nie jest babka, która łatwo się poddaje. Skoro wymyśliła sobie olimpijski start w Pjongczangu, to z pewnością nie po to, żeby polecieć do Korei na wycieczkę.
– Igrzyska olimpijskie mają w sobie magię. Dla mnie ona zaczyna się już w okresie przygotowawczym. Pojawiają się wtedy rezerwy, których wcześniej nie wyzwalałam – przyznaje. – Ale nie przyleciałabym tutaj, gdybym nie wierzyła, że jestem w stanie walczyć o medal w sprincie i na 30 kilometrów.
Sama Kowalczyk zdaje sobie sprawę, że łatwo nie będzie. Ocenia, że kandydatek do medali jest około dziesięciu, może nawet więcej. – Potrzebne będzie dużo szczęścia – mówi wprost.
Jutro rano wystartuje w biegu łączonym na 15 kilometrów, który traktuje jako przetarcie przed wtorkowym sprintem. Chociaż to właśnie w biegu łączonym w Pjongczangu odniosła ostatnie zwycięstwo w Pucharze Świata. To było rok temu, w czasie próby przedolimpijskiej.