A więc Vital Heynen. To on będzie miał za zadanie podnieść reprezentację polskich siatkarzy z totalnej mielizny, na której osiedli po przerżniętych mistrzostwach Europy. Trudno dać sobie obciąć rękę, czy Belgowi uda się posprzątać bajzel po Ferdinando De Giorgim, ale jedno jest pewne – nudno nie będzie. Naszych siatkarzy spróbuje bowiem przywołać do porządku jeden z największych trenerskich freaków. Chociaż jak pokazuje jego bogata kariera, w tym szaleństwie jest metoda.
***
Na początku ustalmy jedną rzecz. O człowieku, który potrafi sam ze sobą przeprowadzić wywiad, na pewno nie można powiedzieć, że jest całkowicie normalny.
Belg w osłupienie potrafił też wprawić wielu zawodników, których trenował. Kiedy prowadził reprezentację Niemiec, na jeden z treningów przyszedł z reklamówką wypchaną słodyczami. Plan był prosty: zawodnik, który najlepiej wykonał dane ćwiczenie, mógł wyciągnąć małe co nieco z torby. I cel swój osiągnął, nawet tak błaha nagroda sprawiała, że gracze dawali z siebie więcej. Takich chwytów stosował jednak więcej, bo zawsze starał się pilnować, aby nawet podczas zwykłego treningu siatkarze o coś rywalizowali.
Podobnie było w latach 2013-2015, kiedy prowadził Transfer Bydgoszcz.
Paweł Woicki, były rozgrywający bydgoszczan: – Czasami graliśmy o piwo, co chyba nakazywała mu polska, stara tradycja. Albo o pieniądze, które wcześniej kładliśmy pod słupek. Popularne były również czekoladki belgijskie. Rozdawał je nam lub wieszał na sznurkach na bramce do piłki nożnej, a my później musieliśmy je strącać. I to nie było łatwe. Kreatywność podczas rozgrzewki była u niego nieograniczona.
Numerem, który stał się chyba najsłynniejszy, było jednak nakazanie Niemcom przyjmowania podczas rozgrzewki piłek krzesłami. Tak, krzesłami. Uznał bowiem, że jeśli będą potrafili dobrze odbić je jakimś przedmiotem, to tym bardziej później gołymi rękami w czasie meczu. Innym razem, podczas zajęć w VfB Friedrichshafen, podpuszczał zawodników pytając, który z nich uniesie najwięcej piłek. Oczywiście dowolnym sposobem. Najbardziej kreatywny okazał się Słowak Tomas Kocian, który – upychając je także pod koszulkę i gacie – zdołał unieść aż dwanaście.
Dlaczego ciągle wymyśla swoim podopiecznych coraz to bardziej nietypowe zadania? Bo najbardziej nienawidzi nudy i rutyny. Kiedy sam był jeszcze zawodnikiem, rozgrzewka zawsze była dla niego największą mordęgą. W wywiadach często podkreśla, że to właśnie nuda zabija w siatkarzach kreatywność, dlatego sam nudziarzem nie jest.
Co jeszcze? Vital Heynen jest też prawdopodobnie jedynym siatkarskim trenerem na świecie (a może i w ogóle?), który woził reporterkę telewizyjną po parkiecie w… sklepowym wózku. A tak właśnie było podczas Igrzysk Europejskich w Baku w 2015 r.
Stara się być też psychologiem. Nic więc dziwnego, że jego ulubioną książką jest poradnik „Dary niedoskonałości. Jak przestać się przejmować tym, kim powinniśmy być, i zaakceptować to, kim jesteśmy” autorstwa Brené Brown. Co ciekawe, ma zwyczaj, że ciekawsze tytuły rozdaje swoim zawodnikom. Do graczy w ogóle podchodzi bardzo analitycznie, często żyjąc też ich życiem.
Dba o to, aby ci widzieli w nim nie tylko trenera, ale i kumpla. Dlatego też niezły z niego jajcarz. Przykład? W czasie pracy w kadrą Niemiec zdarzyło mu się nawet szukać w mediach społecznościowych dziewczyny dla swojego przyjmującego. Tak napisał na swoim koncie na Twitterze: „Problem dnia: wszyscy zawodnicy z reprezentacji mają dziewczyny z wyjątkiem 1: Christian Fromm. Jest miły i uprzejmy. Kto może mi pomóc?”.
No i pracoholik. Był moment, że w tym samym czasie miał aż cztery fuchy: prowadził reprezentację Niemiec i Noliko Maaseik, ale swój czas dzielił również na dyrektorowanie w holenderskim STV Tilburg oraz współpracę z siatkarkami plażowymi. Nieźle, co?
***
Jest ekscentryczny, ale to także świetny fachowiec, dziś zdecydowanie jeden z czołowych na świecie. Kiedy w 2012 r. obejmował Niemców, ci nie odgrywali żadnych poważniejszych ról na największych imprezach. A on już w pierwszym roku doprowadził ich do 5. miejsca na igrzyskach olimpijskich w Londynie. Dwa lata później sukces był jeszcze większy – brązowy medal mistrzostw świata w Polsce. Przypomnijmy, że nasza kadra to właśnie z nim musiała zmierzyć się w półfinale i to nie był spacerek. Podopieczni Heynena przegrali wprawdzie 3:1, ale każdy set to była wojna.
Zawsze potrafił też się postawić. Tak było chociażby pod koniec 2014 r., kiedy to prawdopodobnie także jego zdanie zaważyło na tym, że Niemcy wycofali się ze startu w Lidze Światowej w 2015 r. Heynen był wściekły, że FIVB wpakowała ich zaledwie do drugiej dywizji. Belg przeczołgał więc organizatorów w mediach:
– W momencie podziału grup byliśmy piątą drużyną igrzysk olimpijskich! Ciężko mi zrozumieć, dlaczego w pierwszej dywizji znalazł się np. Iran, który jest za nami w każdym sportowym aspekcie. FIVB pokazało, że ranking światowy nie ma sensu. Wszystkim zależy, żeby grać z silnymi przeciwnikami. Francja, owszem, jest dużą marką na świecie, ale ciężko mi będzie zmotywować zawodników do meczów przeciwko Czechom i Korei Południowej – mówił portalowi worldofvolley.com zapowiadając, że jego drużyna zamiast na „światówkę”, pojedzie na Igrzyska Europejskie w Azerbejdżanie. Które zresztą później wygrała.
Jego największą porażką był jednak brak awansu z Niemcami na igrzyska do Rio de Janeiro. O wszystkim zadecydował europejski turniej kwalifikacyjny w Berlinie, a konkretnie przegrany mecz o 3. miejsce z Polakami. To spotkanie w Max-Schmeling-Halle – chociaż jego stawką był jedynie awans do kolejnego turnieju eliminacyjnego w Tokio – będzie pamiętane latami. Przegrany definitywnie tracił szanse na igrzyska. Ekipa Stephana Antigi przegrywała już 1:2, broczyła krwią, dyndała nad przepaścią, ale jednak doprowadziła do tie-breaka. Piąty set to był dreszczowiec. Atak za atak, punkt za punkt, obrona za obronę. Ostatecznie jednak to nasi wygrali 16:14 i polecieli do Tokio.
Dlatego był to jego ostatni sezon z tą drużyną, chociaż medal MŚ sukcesem był ogromnym. W ubiegłym roku objął więc swoją rodzimą reprezentację i wycisnął z niej maksimum, a może nawet jeszcze kilka procent więcej. Ze średniej klasy graczy stworzył paczkę, która w Lidze Światowej była w stanie wygrywać z Serbią, Stanami Zjednoczonymi, a nawet Włochami. To było coś, nawet jeśli te ekipy nie zawsze grały w najmocniejszym składzie. Belgowie awans do Final Six w Kurytybie przegrali z Amerykanami jedynie gorszym stosunkiem setów.
Później byli niespodzianką mistrzostw Europy w Polsce, gdzie wygrali swoją grupę obijając nawet Francję. W ćwierćfinale sensacyjnie pokonali 3:0 Włochów, a zatrzymali ich dopiero w półfinale Rosjanie. Mecz o brąz przegrali natomiast z Serbią dopiero po tie-breaku. Uzyskanie takiego wyniku, nie mając przecież do dyspozycji żadnych gwiazd, mocno podbiło jego nazwisko na rynku.
***
Drogę do pracy z reprezentacjami utorował sobie bardzo dobrą pracą w klubach, chociaż nigdy nie dostał do ręki zabawki z absolutnego europejskiego topu. Najpierw przez siedem lat dyrygował Noliko Maaseik i dołożył do klubowej gabloty cztery tytuły mistrzowskie (był też srebrny i brązowy medal Pucharu CEV). Chcąc odciąć pępowinę łączącą go z rodzimą ligą, w 2012 r. wyjechał ratować pałętający się po dnie tabeli ligi tureckiej Ziraat Ankara. I wyciągnął go stamtąd.
W 2013 r., prowadząc już reprezentację Niemiec, podpisał kontrakt z Transferem Bydgoszcz (dzisiejszą Łuczniczką). Kiedy wchodził do szatni bydgoszczan, atmosfera w niej też była wisielcza, bo i ta drużyna była czerwoną latarnią ligi. Mimo to wyciągnął ją na 9. miejsce. Rok później było jeszcze lepiej. Pracując już pełny sezon, doszedł do play-off zajmując ostatecznie 5. lokatę. Drużyna z Bydgoszczy od tamtej pory nie zakończyła ligi na wyższym miejscu.
Jak wspominają go zawodnicy?
– Połowa ludzi go uwielbia, połowa nienawidzi – mówi Weszło Paweł Woicki, obecnie zawodnik Indykpolu AZS Olsztyn. – Być może właśnie z tego powodu zrobił na mnie duże wrażenie, bo ze mną jest podobnie: albo Woickiego lubisz, albo go nienawidzisz i będziesz jego sportowym oponentem. Dogadaliśmy się, bo sam też jestem impulsywny, emocjonalny, mocno zaangażowany w to co robię. Mogę powiedzieć, że on mnie stworzył, pozwolił mi uwierzyć w swoje możliwości, ułożyć grę w głowie. Rozumiał mnie. Nie musiałem się z niczego tłumaczyć, po prostu akceptował moje boiskowe decyzje. Bardzo dobrze czyta ludzi. Jednego zawodnika potrafił ciągle głaskać, bo wiedział, że on musi być głaskany, ale przy drugim wiedział, że jak go wkurzy, to on mu wygra mecz. Świetnie grał emocjami. A jego zachowanie podczas meczu? To gra aktorska, wszystko jest wyreżyserowane.
I dodaje: – Potrafił się dostosować do grupy. Trenerzy często zamykają się na swoją ścieżkę i nieważne kogo dostają, cały czas robią to samo. Nie można tak. Każda grupa jest inna, każdy zawodnik jest inny. A on był otwarty na wszystkie pomysły. Jego droga treningowa jest bardzo ciekawa. Nie zajeżdża zawodnika, bo siatkówka ma być przyjemnością. Powtarzał nam, że nie trening sam w sobie jest najważniejszy, tylko mecz, który jest świętem. Niektórym zawodnikom oczywiście mógł nie podobać się jego styl pracy, ale jak później spojrzeli na swój rozwój i wyniki, to mogli być zadowoleni.
Po dwóch sezonach z powodów rodzinnych sam zrezygnował z pracy w PlusLidze. Później przez kilka miesięcy prowadził jeszcze francuskie Tours.
***
Zakręcony coach związany jest jeszcze kontraktami z niemieckim VfB Friedrichshafen i reprezentacją Belgii. Ze swoją federacją ustalił jednak podczas parafowania umowy, że jeśli pojawi się bardzo atrakcyjna oferta, będzie mógł z niej skorzystać. No i się pojawiła.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. FotoPyk/FIVB