Diego Simeone stał przy linii bocznej, obserwował co robią jego zawodnicy, czasem coś tam krzyknął, ale głównie jednak rozkładał ręce w geście bezsilności. Pewnie najchętniej sam wskoczyłby w koszulkę oraz spodenki i pognał na boisko pomóc swoim podopiecznym. Zamiast tego wszedł na murawę, by wepchnąć na swoje miejsce wyrwaną kępkę trawy. Gdyby nie dwa strzały z pierwszej połowy, które w ładnym stylu obronił Neto, ten epizod z El Cholo w roli głównej uznalibyśmy za najciekawszy moment w ciągu początkowych 45 minut.
Jedyne pozytywne emocje dały nam dwie sytuacje, jakie stworzyło sobie Atletico. Pierwsza – mocny strzał Saula zza pola karnego, druga – uderzenie Diego Costy po jednym z rzutów rożnych. Poza tym Valencia raz ładnie poklepała pod polem karnym rywala, ale wtedy czujnie interweniował Oblak. Poza tym? Bida z nędzą, nic ciekawego się nie działo. Zawodzili przede wszystkim Koke oraz Saul, którzy razili niedokładnością podań. Nie ma świeżości – nie ma jakości, proste. Ich zagrania były jakby wołaniem o tak potrzebny im urlop.
Liczyliśmy, iż Marcelino lub Simeone zdecydują się na jakieś zmiany już w przerwie meczu, by jakoś ożywić to spotkanie, lecz nic takiego nie miało miejsca. Tylko że Cholo już po kilku minutach musiał ściągnąć z boiska Diego Godina. Była mniej więcej 48. minuta, kiedy Neto na chwilę zmienił profesję. Urugwajczyk skakał do dośrodkowania, Brazylijczyk – teoretycznie – próbował je wyłapać. Zamiast tego wpadł wprost w stopera Atletico, wybijając mu ząb. Chwilę potem Diego opuścił boisko. No i jak myślicie, był karny? Oczywiście, że nie, choć trudno o bardziej ewidentne przewinienie ze strony bramkarza.
Urugwajczyka pomścił Angel Correa w 60. minucie. Znalazł sobie miejsce pomiędzy liniami pomocy i obrony Valencii, wykiwał Kondogbię, który myślał, że napastnik jeszcze odegra futbolówkę, obrócił się i rakietę tak mocną, jakby w prawej nodze miał ich wyrzutnię. Neto pofrunął w kierunku bliższego słupka, lecz strzał Argentyńczyka był na tyle silny oraz precyzyjny, że po prostu nie miał żadnych szans na jego obronę.
Przez resztę drugiej połowy Simeone drżał, byleby tylko Atletico mogło dograć to spotkanie w jedenastu. I nie, nie wcale nie mamy tu na myśli agresywnej gry Rojiblancos, lecz kontuzje. Wanda Metropolitano przerodziła się tego wieczoru w mały szpital. Wcześniej wspomniany Godin trafił do stomatologa, Savić jeszcze w pierwszej części meczu opuścił boisko z powodu urazu mięśniowego, a w pewnej chwili utykać zaczął także Diego Costa. Argentyńczyk wykorzystał już wówczas wszystkie zmiany, a że jego ekipa z minuty na minutę opadała z sił, to naturalnie się martwił. Napastnik ostatecznie dograł mecz, ale nie zdziwilibyśmy się, gdyby w jakichś badaniach niebawem okazało się, że i Diego będzie musiał chwilę odpocząć.
Valencia natomiast przez większość tego wieczoru była kompletnie bezradna, czego najlepszym dowodem jest statystyka celnych strzałów – podopieczni Marcelino uzbierali okrągłe zero. Po pierwsze dlatego, iż Atletico niemal idealnie zagrało w defensywie. Pomimo ogromnych problemów z powodu kontuzji stoperów Los Colchoneros stanowili monolit nie do przebicia. Z drugiej strony Los Ches brakowało pomysłu jak w ogóle stworzyć sobie jakąkolwiek sytuację, piłkę rozgrywali wolno, bo równie ślamazarnie poruszali się po boisku.
Griezmann facing off with Atleti fans and it’s not the first time.
Wanted him to continue with a counter but he turned back, wasted some time off the clock. pic.twitter.com/Q5OZGp4Ngk
— David Cartlidge (@davidjaca) 4 lutego 2018
Krótko mówiąc – szacun dla was, jeśli nie usnęliście ani na moment. Spać spokojnie nie będzie mógł szkoleniowiec Valencii, bo już tylko punkt dzieli Nietoperze od Realu Madryt, a Królewscy mają jeszcze zaległy mecz z Leganes. Gdyby nie porażka Villarrealu, już teraz Los Ches wypadliby poza top 4. Ich koszmar za chwilę może stać się faktem, ale biologii się nie oszuka – z tak wąską kadrą ten kryzys był kwestią czasu. Tylko jak teraz z niego wyjść?
Atletico Madryt – Valencia 1:0 (0:0)
1:0 Correa 60′