Rafał Gikiewicz prawdopodobnie nie mógł wyobrazić sobie lepszego momentu na wskoczenie do pierwszego składu Freiburga. Kiedy, jak nie w meczu z Borussią Dortmund, która – przynajmniej w teorii – powinna pozwolić bramkarzowi się wykazać? Kiedy, jak nie przed Żółtą Ścianą, którą każdy bramkarz pamięta do końca życia? Życie jednak pokazało, że… zdarzali się lepsi rywale do pokazania się niż Borussia.
Wbrew pozorom Giki był w tym meczu raczej bezrobotny. Przepuścił dwa gole, ale przy żadnym z nich nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Przy pierwszym jeden z obrońców zablokował strzał Piszczka, drugi z obrońców nie zdążył się uchylić przed piłką, doszło do rykoszetu, piłka trafiła prosto pod nogi Kagawy, ten złożył się do półwoleja… Niby potencjał na tzw. super save, ale realnie oceniając sytuację – bramkarz był bez najmniejszych szans. Nieco większe były one przy drugiej bramce, gdy najpierw Soyuncu, a później Polak zaliczyli dziurkę po strzale Toljana. Pretensje w pierwszej kolejności należy kierować jednak do obrońców, którzy we dwójkę skoczyli do piłki i podali prosto pod nogi zawodnika BVB, odpuszczając jednocześnie jego krycie. Poza tymi dwoma sytuacjami Gikiewicz miał niewiele do roboty. Obronił strzał głową Piszczka w środek bramki, obronił groźnego rogala Sancho, parę razy dobrze wyszedł po piłkę czy zaasekurował i to by było na tyle. Bramkarsko spisał się bez zarzutu. Christian Streich może skierować jedynie lekkie uwagi do gry nogami bramkarza.
Ogólnie rzecz ujmując ze znacznie większym niedosytem skończyli ten mecz piłkarze Freiburga. Niby to BVB jako pierwsza objęła prowadzenie, to piłkarze z Dortmundu przeważali przez cały mecz i wręcz zamykali rywala na własnej połowie, ale ich pomysł na dobranie się do skóry Freiburga był znikomy. Zresztą mówi o tym styl, w jakim BVB zdobyła bramki – przy obu golach musieli liczyć na asystę od przeciwnika. Goście z kolei skutecznie murowali bramkę do tego stopnia, że czasami wręcz nie wychodzili własnej połowy, ale gdy już im się to udało – piekielnie groźnie kontratakowali. Przy pierwszej bramce wydawało się, że Pedersen nie ma najmniejszych szans w asyście trzech obrońców w polu karnym, a jednak – jako jedyny zrobił ruch, gdy tamci stali jak wryci i skierował piłkę do siatki. Drugi gol to już jego majstersztyk – tak spressował Sahina, że ten zdecydował podać do tyłu, co napastnik umiejętnie rozczytał odbierając piłkę i momentalnie wykonał perfekcyjnego loba.
Borussia zatem próbowała, próbowała, ale punkt wymęczyła dopiero w 92. minucie meczu. Przyzwoite zawody zagrał Piszczek – w obronie bezbłędnie, w ataku był bardzo aktywny, ale zdarzyło mu się zagrać niedokładnie. W ostatnich minutach regularnie dublował pozycję napastnika.