Niespecjalnie lubimy pożegnania, robimy się wówczas trochę ckliwi, a już szczególnie wtedy, gdy trzeba pomachać ten ostatni raz komuś barwnemu, ciekawemu, z głową pełną pomysłów. Tak właśnie jest z Nickim Bille Nielsenem, bo opuszcza nas kolorowy ptak, postać nietuzinkowa, pozytywny wariat. I jak tak żonglujemy tymi określeniami, to uśmiechamy się przez łzy, że ten sympatyczny chłopak w czasie pobytu w Polsce zapomniał nam pokazać jeszcze jedną umiejętność. Mianowicie umiejętność gry w piłkę.
Duńczyk opuścił zgrupowanie Lecha, poleciał negocjować kontrakt z Panioniosem i cóż – gdyby ktoś chciał mu wręczyć jakiś klaser ze zdjęciami przypominającymi jego trafienia, nie musiałby wydawać dużo na odbitki. NBN potrzebował 43 meczów w barwach Lecha do zdobycia ośmiu goli, czyli był równie straszny dla bramkarzy, co dla widzów statysta robiący za ducha w różowym prześcieradle. To nie jest zły wynik? Jeśli dodatkowo bramki podzielimy na te istotne i te bez większego znaczenia, jest. Weźmy tylko ten sezon: dwa gole z karnych i bramka w ostatnich minutach przeciwko ósmemu sortowi norweskiej piłki. Do braku smykałki w zdobywaniu goli, która jest dość ważna w przypadku napastnika, przyznacie, dochodziły wieczne problemy z wagą. Duńczyk może wyglądał jak piłkarz, ale prędzej taki weekendowy, który po tygodniu w korporacji walczy na orliku o zrzucenie brzucha.
Technicznie nic specjalnego, motorycznie – między innymi przez wspomniane warunki fizyczne – też nic ciekawego. I gdyby odchodził z tej ligi właściwie ktokolwiek inny z taką piłkarską laurką, nikt by się nawet nie zastanowił, o co w tym wszystkim chodziło, przecież ekstraklasa co okienko pozbywa się szrotu (by ściągać następny). Może więc NBN ocierał się o pewien poziom geniuszu – gdyby był szarą myszką, byłby zapomniany, a tak będzie nam świtało jeszczę parę chwil w głowie, że rzeczywiście, spędzał tu czas podobny ancymon.
Klasyką jest już jego wielka nienawiść do Legii. – Warszawa is beautiful, good city, shit football team and good beautiful girls – opowiadał w swoim czasie na Snapchacie, pijąc przy tym wódkę. – Rano? Najpierw kawa, a później przypominam sobie, że nienawidzę Legii – mówił innym razem w wywiadzie dla sport.pl. – Różnica między mną a Hamalainenem jest taka, że ja nigdy nie pójdę do Legii.
No, taktykę facet miał jasną: skoro nie umiał kupić sobie kibiców Lecha na boisku, chciał zdobyć ich sympatię poza nim.
Najbardziej znanymi rywalami Panioniosu są bodajże AEK i Panathinaikos. Czekamy na pierwsze informacje o nienawiści do tych drużyn, którą Nicki z pewnością będzie przejawiał. Bo też na jakie inne wiadomości mamy czekać – raczej nie na te mówiące o golach.
Fot. FotoPyk