Po wczorajszym drugim miejscu Kamila Stocha w rywalizacji indywidualnej, byliśmy przekonani, że naszą drużynę również stać na medal. Jeszcze kilka lat temu takie oczekiwania świadczyłyby o tym, że odlecieliśmy. A dziś? Odlecieli nasi skoczkowie!
Co prawda nie były to odległości, jakich wszyscy byśmy oczekiwali, ale skoro wystarczyły do zdobycia historycznego medalu, to nie mamy zamiaru narzekać. Nagle okazało się – choć przyzwyczajeni jesteśmy do odwrotnej sytuacji – że polska solidność przewyższa tę niemiecką. Można? Można!
A sam konkurs? Szybko stało się jasne, że cztery reprezentacje odpadają z rywalizacji. Mowa oczywiście o Finlandii, Rosji, Szwajcarii i… Austrii. Trzy pierwsze w żadnym razie nas nie dziwią, ale od dłuższego czasu zastanawiamy się, co dzieje się z austriackimi skokami. To wciąż nie taki nie regres, jak spotkał pierwszą reprezentację w tej wyliczance, ale równie zaskakujący. Choć jesteśmy przekonani, że za rok lub dwa do rywalizacji w Pucharze Świata wejdzie nowy „wunderkind” z Innsbrucka czy innego Kulm, który rozniesie konkurencję w pył. Zakład?
Plecy konkurencji szybko pokazali Norwegowie, którzy nie mieli zamiaru oddawać złota sprzed dwóch lat. Na wszelki wypadek sprawdzilibyśmy ich narty, bo wyglądało to tak, jakby mieli do nich przyczepione miniaturowe silniki. Wygraliby pewnie nawet wtedy, gdyby skakali na innej skoczni z Oberstdorfu – tej, którą znamy wszyscy z Turnieju Czterech Skoczni.
My pragniemy wyróżnić jeszcze Stefana Hulę. Bo to fajny przykład tego, że w sporcie nawet obiekt żartów może się odkuć. Dla niego to pierwszy medal wielkiej imprezy, a przecież ten facet jest już po trzydziestce. I, co trzeba napisać, on wcale nie odstawał, nie był najsłabszym punktem zespołu. Wszedł do drużyny kosztem Macieja Kota i pokazał, że nie dostał tego miejsca bez powodu. To taka bardzo dobra lekcja dla wszystkich sportowców: „Róbcie swoje, trenujcie, starajcie się. Nie zwracajcie uwagi na to, co o was mówią. To się może opłacić”. Brawo, Stefan.
Nasze złote pokolenie skoków dziś okazało się brązowe. Ponoć to dziewczyny lubią brąz, ale – jak widać – my też nie mamy nic przeciwko niemu. Tym bardziej, że nawet taki mistrz jak Adam Małysz może z zazdrością patrzeć na medale zawieszane na szyjach tych chłopaków. I z całego serca życzymy mu tego, by miesiąc tej zazdrości czuł jeszcze więcej. Bo na igrzyskach w Pjongczangu chcielibyśmy złota. Adam pewnie też.