Jest ich trzynastu, ale w tym przypadku to nie pechowa liczba. Na czele tej drużyny stoi Stefan Horngacher, który już sezon temu zyskał sobie w naszym kraju miano cudotwórcy. Niedawne zwycięstwo Kamila Stocha w Turnieju Czterech Skoczni tylko potwierdziło, że jest wielkim trenerem. Sam Austriak nie byłby jednak w stanie wynieść polskich skoków na taki poziom. Kto mu pomaga?
Dobrze znane twarze
Dwaj asystenci Austriaka to ludzie, których przeciętny kibic skoków narciarskich powinien kojarzyć, a ten bardziej zaangażowany rozpoznawać na ekranie telewizora. Grzegorz Sobczyk i Zbigniew Klimowski współpracują z reprezentacją od wielu lat. Pierwszy z nich był też skoczkiem i nawet łapał się czasem do kadry A, ale nigdy nie zdobył punktów Pucharu Świata. Skakanie rozpoczął zresztą bardzo późno, bo w wieku 14 lat, a premierowy skok zakończył… upadkiem.
Jego szkoleniowa kariera zmierza jednak w zupełnie inną stronę, bo jako trener radzi sobie bardzo dobrze. Początkowo w kadrze pełnił rolę serwismena, ale Łukasz Kruczek awansował go w 2012 roku na stanowisko swojego asystenta, a Horngacher postanowił utrzymać go przy swoim boku. Sobczyk w zespole odpowiada za wiele rzeczy: począwszy od logistyki, przez wideo ze skoczni, potrzebne do analizy skoków, aż po pracę z samymi zawodnikami.
Nawet on jednak musi oddać cesarzowi co cesarskie, bo prawdziwym człowiekiem renesansu w polskiej kadrze jest drugi z asystentów austriackiego szkoleniowca, czyli Klimowski. Pytacie, co pan Zbyszek robi? W skrócie: wszystko. Dosłownie. Robert Błoński, dziennikarz „Przeglądu Sportowego” mówi nam:
– Klimowski to w sztabie gość od czarnej roboty, jak w piłce defensywny pomocnik. Organizuje sprzęt, rozstawia płotki i wszelakie sprzęty. Jak skoczkowie chodzą na treningi, mają generalnie bardzo dużo drobnych rzeczy, które trzeba poskręcać, poskładać i za to odpowiada Klimowski. Jest też specjalistą od kombinezonów, jeszcze od czasów Małysza, zawsze wozi ze sobą maszynę i przyszywa różne rzeczy.
Technika
Nie, nie chodzi o szkolny przedmiot i próby zrobienia czegoś składnego z kilku kawałków drewna i pięciu gwoździ. Nie mamy też na myśli tego, co w locie, bo o tym później. Chodzi o to, co skoczek zakłada na siebie, a więc kombinezon, buty i narty. Nie oszukujmy się – skoki już dawno stały się areną wyścigu zbrojeń. Nad tym, by przebiegał dla nas dobrze, czuwają Michal Doleżal (na zdjęciu) i Matthias Prodinger.
Ich sprowadzenie było pomysłem Horngachera. Zresztą sam Austriak jest zafiksowany na punkcie nowinek technicznych, które są jego konikiem od dawna. Niegdyś, jeszcze jako trener kadry B, zalecił Małyszowi skakanie w innym kombinezonie, niż chciał tego sam Adam, co zdecydowanie się Polakowi opłaciło. Gdy wrócił do Polski, już jako trener kadry A, nikt nie ukrywał, że jego wiedza w tej kwestii jest jednym z głównych atutów Austriaka.
W wywiadzie dla sport.pl Horngacher mówił:
– Sprzęt zawsze był i będzie ważny. Poza tym dobiera się go indywidualnie, bo nie każdemu skoczkowi pasuje to samo. Mam duże doświadczenie, przez lata sporo eksperymentowałem z kombinezonami, butami. Dużo nad tym pracowaliśmy w polskiej kadrze, teraz mamy dobry sprzęt, ale następnego lata praca zacznie się od nowa. Każdy próbuje wycisnąć z przepisów co się da, wszystko rozgrywa się na granicy dozwolone-niedozwolone. Oczywiście żadnych szczegółów nie zdradzimy, bo nie jesteśmy głupkami. Rywale tylko na to czekają. Ale też nie można wszystkiego tłumaczyć sprzętem. Powtórzę: był cały pakiet zmian. W treningu, regeneracji, technice, sprzęcie.
Skoro więc sprzęt jest ważny, istotni są też ludzie, którzy się nim zajmują. Michal Doleżal ma swoją własną firmę zajmującą się kombinezonami. Wcześniej takowe dla polskiej kadry szyła Marcelina Hula, żona Stefana, ale Horngacher chciał mieć Czecha i Czecha dostał. To właśnie Doleżal uszył słynne czekoladowe kostiumy, które sprawiły nam tyle radości na Turnieju Czterech Skoczni i mistrzostwach świata.
Robert Błoński mówi, że dziś to Polska wyznacza trendy w kwestiach sprzętowych. Porównuje też stan obecny z tym, co obserwowaliśmy jeszcze kilkanaście lat temu:
– Była taka sytuacja na MŚ w Lahti już po tym, jak Małysz wygrał Turniej Czterech Skoczni. Jedna z niemieckich firm miała wtedy monopol na kombinezony. Mimo że przed sezonem Polacy wysłali im wszelkie pomiary, to kombinezony dotarły dopiero przed mistrzostwami. Polacy przyszywali wtedy wszystko doraźnie już w Lahti. Teraz, gdy trzeba zajechać po materiał do Szwajcarii, to Doleżal jedzie osobiście, wybiera, a potem szyje.
Innym człowiekiem, którego wybrał sam Horngacher, jest jego rodak Matthias Prodinger. Ale zanim zaczniecie kogokolwiek oskarżać o kolesiostwo, to wiedzcie, że chwalą go wszyscy skoczkowie. W naszej kadrze odpowiada on za obszar butów skoczków – wiązania, bolce i całą resztę. Pamiętacie jak Simon Ammann zaskoczył wszystkich nowinką techniczną na igrzyskach w Vancouver? To możecie mieć pewność, że pod czujnym okiem Prodingera prędzej my zadziwimy innych niż rywale nas (więcej o wyścigu zbrojeń przeczytacie tu).
Austriak pracuje głównie zdalnie, ale pojawia się na niektórych konkursach. W tym sezonie obecny był na Turnieju Czterech Skoczni. Stefan Hula mówi o nim, że to „typ wesołka”, a Piotr Żyła dodaje, że Prodinger „jest perfekcjonistą”. Ostatnie słowo niech należy jednak do Adama Małysza, który dla portalu eurosport.onet.pl mówił tak: „To człowiek, który podgląda pewne rozwiązania w innych ekipach, a potem sam tworzy te nowinki, udoskonalając je jeszcze. W tej dyscyplinie trzeba mieć oczy wszędzie. Takie osoby są na wagę złota. Żeby być w światowej czołówce trzeba mieć takich ludzi”.
Prędko, prędzej
Kojarzycie ten moment, gdy włączacie „Skoki Narciarskie 2002 (serdecznie zapraszam, Adam Małysz)” i przez kilka kolejnych minut próbujecie sobie przypomnieć, jak poprawnie smarować narty? Niestety, mamy dla was złą wiadomość: ile czasu byście nad tym nie spędzili, ci dwaj goście zrobiliby to lepiej. Kacper Skrobot i Maciej Kreczmer (na zdjęciu) to serwismeni polskiej reprezentacji, których zadaniem jest poprawne przygotowanie nart i butów na zawody.
Dłuższy stażem jest tu Skrobot. Z kadrą współpracuje od 2012, a na stanowisku zastąpił Grzegorza Sobczyka, do którego zresztą… aplikował o pracę. Można powiedzieć, że to rodzinna fucha, bo później – ale z kadrą B – współpracować w tej roli zaczął jego brat. Kacper był niegdyś skoczkiem, ale nie osiągał większych sukcesów. Z sukcesami za to smaruje narty naszych reprezentantów – o tym najlepiej świadczą ich prędkości na progu i pozycje zajmowane w konkursach.
Nie musimy chyba tłumaczyć, że praca serwismena nie należy do łatwych – najdobitniej pokazuje to wspomniana już przez nas gra. W realu jest jeszcze trudniej. Posmarowanie jednej pary nart to ok. 10-15 minut, a czasem w przerwie między seriami trzeba uwinąć się z kilkoma takimi, dobierając przy okazji dobrą mieszankę do warunków, które w każdej chwili mogą się zmienić i pokrzyżować wszystkim szyki. Jeśli przyjdzie wam kiedyś do głowy kandydować na takie stanowisko, dopiszcie w CV „zaklinanie pogody”. Na pewno nie zaszkodzi.
Przed pierwszym sezonem Horngachera Skrobot do pomocy dostał Kreczmera, czyli… byłego reprezentanta Polski w biegach narciarskich. Jakim sposobem znalazł się więc w kadrze skoczków? On sam wyjaśniał to oficjalnej stronie PZN-u:
– W tym sezonie miałem być serwismenem w kadrze biegaczy, ale tydzień temu dostałem telefon od prezesa z informacją, że w skokach jest za mało serwismenów, a w biegach za dużo i zapytano mnie, czy nie chciałbym spróbować czegoś nowego. W ogóle się tego nie spodziewałem i nigdy bym nie przypuszczał, że pojadę na zgrupowanie ze skoczkami, a nie biegaczami, ale myślę, że zmiana otoczenia dobrze mi zrobi.
I w tym aspekcie bezpowrotnie minęły czasy, kiedy, jak przypomina Robert Błoński, skoczkowie smarowali sobie narty samodzielnie, rozgrzewając parafinę na żelazkach. Dziś robią to za nich odpowiedni ludzie. Ci na skoczni muszą zjawić się 2-3 godziny przed zawodnikami, a opuszczają ją jako jedni z ostatnich. Ale w końcu czego się nie robi dla Kamila Stocha i spółki.
W świecie cyfr
Dążenie do doskonałości to od zawsze cel sportu wyczynowego. Dlatego tak zachwyca nas nienaganna sylwetka Kamila Stocha w locie i bijemy brawo po najdalszych lotach skoczków. Dlatego też krzywimy się na lądowanie Simona Ammanna. Choć doceniamy za upór, z jakim próbuje nabierać na nie sędziów. Doskonałość osiągnąć jest jednak trudno, ale można próbować się do niej maksymalnie zbliżyć. W tym pomaga nauka.
Nie jesteśmy Pitagorasami (podręczniki nas okłamały), więc nie powiemy wam, jak wyglądają dane, które dostają i co są w stanie z nich wyczytać, ale jesteśmy w stanie wytłumaczyć wam, na czym z grubsza polega ich praca. Mowa o Piotrze Krężałku i Haraldie Pernitschu.
Pierwszy z nich z kadrą skoczków współpracuje od 2001 roku. Jest biomechanikiem na krakowskim AWF-ie, a jego domena to odpowiednie ustawienie skoczka po wybiciu. Działania w dużej mierze opierają się na pracy w tunelu aerodynamicznym i pomiarach z nowoczesnych urządzeń, którymi dysponuje polska kadra. Pobierane z nich potem dane (które my zapewne uznalibyśmy za kod z Matriksa) wprowadza się do odpowiedniego programu, dokłada trochę naukowej magii i już wiemy, co dany skoczek robi źle i jak powinien to naprawić. Nic prostszego!
Na podobnej zasadzie działa dr Harald Pernitsch. To kolejny z ludzi sprowadzonych przez Horngachera. Choć „sprowadzony” to złe słowo, bo Pernitsch działa zdalnie, dostając dane z obsługiwanych przez Michala Doleżala maszyn dynamometrycznych. Wyjaśniamy: chodzi o pomiar siły w różnych mięśniach naszych skoczków. Specjalnością Austriaka jest bowiem motoryka, a wspomniane maszyny zbudował sam. Na podstawie danych, zebranych przez te ustrojstwa, a analizowanych przez Austriaka, można stwierdzić np. z jaką mocą pracują dane partie mięśniowe u Stocha, po czym zastosować odpowiedni do tego trening. XXI wiek w pełnej okazałości.
Ból, który leczy
Jeśli nie należycie do ludzi, którzy uprawiali profesjonalnie sport, możecie tylko wyobrażać sobie, jak wygląda życie takich osób. Podpowiemy: jest najeżone kontuzjami, urazami, siniakami, skurczami i bólami wszelkiej maści. Kadra polskich skoczków ma dwóch ludzi, którzy mają za zadanie radzić sobie z nimi wszystkimi.
Doktora Aleksandra Winiarskiego kojarzy zapewne wielu z was – współpracę z kadrą rozpoczął jeszcze za czasów Adama Małysza i kilkukrotnie radził sobie wtedy w kryzysowych sytuacjach dotyczących zdrowia naszego mistrza. On sam, w wywiadzie dla Onetu, wspomina to tak:
– Kiedy nie byłem jeszcze lekarzem kadry, miało miejsce następujące zdarzenie: Adam Małysz skręcił sobie staw skokowy na treningu. Potrzebowano wówczas nagłej pomocy i zwrócono się z tym do mnie. Było to dla mnie wówczas dużym zaskoczeniem i wyróżnieniem, bo dobrych lekarzy ortopedów w Zakopanem jest naprawdę wielu.
Potem konsultacje przychodziły coraz częściej i częściej, aż w końcu obie strony wpadły na to, by Winiarski został po prostu lekarzem kadry. Z nowszej historii: pamiętacie go na pewno z ubiegłorocznych problemów z kolanem Kamila Stocha. To właśnie Winiarski dbał o nie przez cały sezon i kontrolował na bieżąco jego stan. Robił to chyba całkiem dobrze, skoro jest ono teraz na tyle sprawne, że Kamil rozniósł rywali w Turnieju Czterech Skoczni. My nie mamy zastrzeżeń.
Doktor równocześnie pracuje też w szpitalu w Nowym Targu, ale przy przyjmowaniu tamtejszej oferty, zastrzegł, że czasem zmuszony będzie polecieć z kadrą na zawody. Szefowie placówki bez wahania się zgodzili. Ale skoro lata „czasem”, co się dzieje, gdy akurat nie ma go przy zawodnikach? Wtedy konsultacje odbywają się telefonicznie lub przez Internet, a wszystkie zalecenia doktora wypełnia drugi człowiek z tego duetu, Łukasz Gębala, fizjoterapeuta kadry, który o swojej pracy mówił Przeglądowi Sportowemu:
– Sport wyczynowy wymaga tyle samo regeneracji, ile treningu. Zregenerowanie jednego zawodnika trwa dosyć długo. W zależności od okoliczności, czy jest to w trakcie treningu, czy zawodów, zajmuje od pół do dwóch i pół godziny. Niekiedy, w trakcie zawodów, zawodnicy są regenerowani nawet dwa razy dziennie. Przy siedmiu osobach potrzeba na to naprawdę dużo czasu.
Zastanawiamy się, czy nie wypadałoby czasem odpalić hasztaga #dajcieGębalipomocnika, ale chyba on sam wie, co dla niego najlepsze. My podziwiamy, że jego ręce to wszystko wytrzymują. Choć nie są to też przyjemne chwile dla skoczków, bo rozluźnienie mięśni po wysiłku, jakiego doznają na skoczni, po prostu okropnie boli. Należy tu też wspomnieć, że dzisiejszy fizjoterapeuta to nie tylko masażysta, ale też specjalista z zakresu anatomii, odżywek, a nawet… psychologii. Innymi słowy: nie chodzi już tylko o nacieranie zawodnika maścią, ale i o docieranie. Do jego głowy.
Winiarski i Gębala do tej pory najwięcej pracy mieli przy okazji ubiegłorocznego turnieju RAW Air, ale tam poradzili sobie z nią znakomicie. O tym, że ich współpraca układa się znakomicie, nie trzeba przekonywać – wystarczy spojrzeć na to, jak radzili sobie z dotychczasowymi urazami.
Rzecznik
Jeśli część z was ze zdziwieniem zaczęła zastanawiać się, od kiedy polska kadra ma kogoś na takim stanowisku, odpowiadamy czym prędzej: nie ma. Ale mniej więcej taką funkcję sprawuje zwykle Adam Małysz. Jego stanowisko oficjalnie zwane jest „dyrektorem ds. koordynacji”. Innymi słowy: jest zwierzchnikiem Horngachera, działa bowiem bezpośrednio z ramienia PZN-u. Mateusz Leleń, ze sport.tvp.pl mówi nam jednak, jak to wygląda w rzeczywistości: „Małysz zawsze powtarza, że jest zwierzchnikiem Horngachera, ale podczas zawodów to Austriak jest jego zwierzchnikiem”, a Robert Błoński dodaje: „Małysz ma ogromny autorytet u zawodników, rozmawia też z Horngacherem. Ma swoje przemyślenia – to jest ktoś, kto osiągnął w tej dyscyplinie arcymistrzostwo i byłoby kompletną głupotą go nie słuchać. Jednak ma też taką zasadę, że jak ludzie go nie chcą, to się nie wtrąca, ale akurat u Horngachera chcą go bardzo”.
Wróćmy jednak do „posady” rzecznika, bo to chwile, gdy Małysz jest najbardziej widoczny. W zeszłym sezonie PZN podjął próby stworzenia takiego stanowiska, ale szybko okazało się, że nie są one zbyt udane. Na szczęście pod ręką zawsze był Adam, który mógł wyjść do mediów, znał dziennikarzy, był w stanie odpowiedzieć na wiele pytań – również na te o kwestie techniczne – i tak po prostu zostało. Warto tu zauważyć, że Małysz stał się w kontaktach z mediami mistrzem równie wielkim, jak był na skoczni. Doskonale potrafi się odnaleźć w rozmowie z każdym.
Dominik Formela z portalu skijumping.pl:
– U nas funkcję rzecznika pełni po prostu Adam Małysz. Podczas Turnieju Czterech Skoczni było tak, że gdy Kamil dostał odgórny zakaz udzielania wywiadów w Innsbrucku po kwalifikacjach, to wtedy Adam musiał chodzić od kamery do kamery. On też pilnuje tego, ile czasu zawodnicy spędzają z mediami i odciąga ich zgodnie z poleceniami trenera.
Bezpieczeństwo
To postać, o której często się zapomina. Nam przypomniał o niej Formela. Mowa o panu Witoldzie Zemanie, ochroniarzu kadry. Jak mówił w wywiadzie dla portalu skijumping.pl, w młodości również skakał na nartach i kontakty, jakie wtedy nabył, pomogły mu zyskać pracę w polskiej kadrze.
Nie jeździ jednak na wszystkie zawody, najczęściej obecny jest podczas imprez w Polsce, gdy najwięcej kibiców chce podejść do polskich skoczków. Swój czas dzieli między pracę w Genewie, gdzie mieszka, rodzinę i właśnie wyjazdy na konkursy. Jako że do tej pory nie mieliśmy okazji przeczytać o tym, by któryś z naszych orłów czuł się zagrożony, możemy tylko napisać, że swoją pracę wykonuje sumiennie. I oby tak dalej.
Team
Słowo-klucz, bo wymieniona wyżej dwunastka to przede wszystkim bardzo zgrana drużyna. Możemy się założyć, że hasło „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” w ich przypadku, to prawda. Wszystkim zarządza Stefan Horngacher, ale jest otwarty na podpowiedzi i pomysły z każdej strony. Na razie przynosi to świetne efekty, liczymy, że będzie tak dalej. Tym bardziej, że na horyzoncie majaczy już koreańska flaga…
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. 400mm.pl, YouTube