Numancia ma niewiele wspólnego z piłką na najwyższym poziomie. Ostatni raz na dłużej otarła się o nią w sezonie 2008/09, kiedy występowała w Primera División i wówczas nawet zwyciężyła z Barceloną (1:0) w debiucie Pepa Guardioli. Debiucie. Pepa Guardioli. Podkreślamy, by oddać, jak bardzo dawno temu miało to miejsce. Dzięki rywalizacji z Realem Madryt w ramach 1/8 finału Copa del Rey Los Rojillos znów chcieli poczuć namiastkę topowego futbolu, ale Królewscy mieli nieco inne plany.
Gdybyście bowiem chcieli wiedzieć jak coś zrobić, aby się nie narobić, to śmiało powinniście podpytać Zinedine’a Zidane’a i jego podopiecznych, tym bardziej, że i z takim podejściem spokojnie poradzili sobie z Numancią. Nie oszukujmy się, ten mecz był okazją dla rezerwowych Realu, aby mogli rozprostować kości, wejść w rytm po świątecznym odpoczynku, może też spróbować przekonać do siebie trenera.
Spotkanie to więc było ważne chociażby dla Garetha Bale’a, który z powodu kontuzji stracił niemal całą rundę jesienną. Niektórzy zapomnieli jak wygląda, inni niecierpliwie czekają, aż hiszpańska prasa ujawni kolejne kluby rzekomo zainteresowane kupnem Walijczyka. On dziś swoje zrobił, bo strzelił pierwszego gola z rzutu karnego po ewidentnym faulu na Lucasie Vazquezie, ale poza tym raczej dostosował się do swoich kolegów z drużyny. Twitterowe opinie hiszpańskich (i nie tylko) kibiców były zgodne – od Bale’a oczekiwaliśmy więcej.
I choć Los Blancos w całym meczu zdecydowanie dominowali – 72% posiadania piłki mówi wiele – a w drugiej połowie kilkakrotnie narzucili całkiem wysokie tempo, to i tak kilka razy nadstawili rywalom policzek. Los Rojillos pół godziny grali w dziesiątkę, lecz to nie przeszkodziło im stworzyć sobie paru niezłych sytuacji, szczególnie po atakach flanką, na której ustawiony był Theo Hernandez. Marcelo raczej nie powinien martwić się konkurencją z jego strony.
Największe zagrożenie dla Realu ze strony Numancii przyszło jednak za sprawą strzału Inigo Pereza. Jeśli pamiętacie gola Piotra Wlazły z Ruchem Chorzów, to i tę akcję możecie sobie łatwo wyobrazić, choć tym razem poprzeczka była znacznie skuteczniejsza od bramkarza, Kiko Casilli.
A że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić Real wciąż parł do przodu, to w końcu dopiął swego i wcisnął gola po kolejnym karnym, tym razem wykonanym przez Isco. Chwilę potem Borja Mayoral dołożył bramkę na 3:0 i tym samym raczej rozstrzygnął losy tego dwumeczu. Dzięki niemu Los Blancos nieco poprawili swój bilans strzelecki, bo do tej pory na wyjazdach w Pucharze Króla strzelili jedynie 4 gole – wszystkie z jedenastu metrów. Przy okazji – może pora dać Mayoralowi szansę w jakimś poważniejszym meczu kosztem fatalnego w tym sezonie Karima Benzemy?
Trudno tylko oprzeć się wrażeniu, iż ten wynik finalnie okazał się być lepszy niż gra Królewskich. Na pewno natomiast był lepszy niż sędziowanie, bo wydaje się, że arbiter podjął dwie kontrowersyjne decyzje – w pierwszej połowie nie dał Numancii jedenastki za faul Theo Hernandeza na Danim Nieto, a później (sytuacja na 2:0) podyktował ten stały fragment dla Realu, kiedy Vazquez w cwany sposób zostawił nogę, by dzięki temu uzyskać kontakt z próbującym interweniować rywalem. Błędy hiszpańskich sędziów dziwią nas jednak mniej więcej tak mocno, jak opady śniegu w styczniu.
Ta wygrana to mały, ale ważny krok Realu Madryt w drodze po Puchar Króla. Zinedine Zidane nie zdobył go jeszcze nigdy – zarówno będąc piłkarzem, a także jako trener – więc na pewno chciałby dołożyć go do kolekcji. Sytuacja ligowa Los Blancos wygląda fatalnie (14 punktów straty do Barcelony przy zaległym spotkaniu z Leganes), a zatem Copa del Rey to rozgrywki, dzięki którym ten sezon w ich wykonaniu wcale jeszcze nie jest stracony. Gdy tylko na horyzoncie pojawi się solidniejszy przeciwnik, Zidane i jego podopieczni na pewno postarają się bardziej niż w potyczce z Numancią. Bo tak naprawdę do ćwierćfinału Pucharu Króla prawdopodobnie awansowałaby nawet drużyna żelaznych rezerwowych z Madrytu.