Polscy pokerzyści nie mają szczęścia. Od 2009 roku obowiązuje u nas w kraju idiotyczna ustawa hazardowa. Choć to wydawało się niemożliwe, z biegiem czasu została zmieniona na jeszcze głupszą. A jednak, ostatnia nowelizacja, choć wiele nie poprawiła, to zapaliła światełko w tunelu. Teraz można już legalnie organizować niewielkie turnieje. Wszystko jest obwarowane mnóstwem przepisów, ale jak się nie ma co się lubi, to można polubić nawet coś takiego.
Wchodzę do jednego z warszawskich klubów bilardowych. Z przyzwyczajenia piszę „do jednego”, zamiast po prostu podać nazwę. Do tej pory, kiedy pisałem o pokerze, to albo o zagranicznym, albo o nielegalnym. Tym razem jest inaczej. Inicjatywa nazywa się „Legalny Poker” i naprawdę pozwala sensownie i legalnie pograć w karty. To absolutna nowość w polskim piekiełku.
Afera i ustawa napisana na kolanie
Nie jestem święty. W miarę regularnie biorę udział w różnego rodzaju nielegalnych grach pokerowych. Dlaczego? Bo legalnej gry w zasadzie w Polsce nie ma, a ja po prostu lubię grać w pokera i lubię sam decydować, na co wydaję swoje ciężko zarobione pieniądze. Tymczasem ustawodawca pokerzystom dość skutecznie to uniemożliwia.
A było to tak: w 2009 zostało upublicznione nagranie rozmowy szefa klubu parlamentarnego PO Zbigniewa Chlebowskiego z biznesmenem z branży hazardowej Ryszardem Sobiesiakiem. Z nagrania wynikało, że Sobiesiak rozmawiał już wcześniej w sprawie korzystnych dla niego zmian w ustawie hazardowej z ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim. Nastąpiła typowa polityczna rozpierducha i wybuchła tak zwana afera hazardowa. Platforma Obywatelska, próbując ratować sytuację, postanowiła błyskawicznie wprowadzić nowelizację ustawy hazardowej i pokazać, że ma czyste ręce. W efekcie, czemu trudno się dziwić, powstał bubel wyjątkowej skali. Ustawa została napisana na kolanie, w ciągu kilku dni, bez konsultacji społecznych i najkrócej mówiąc: po prostu bez sensu.
Ta jedna decyzja sprawiła, że Polska z dnia na dzień wypisała się z grona państw sensownie podchodzących do tematyki hazardowej. Wprowadzono przepisy w zasadzie mordujące pokera. Wygrane w turniejach zostały opodatkowane jak nigdzie w Europie, co automatycznie sprawiło, że organizacja jakichkolwiek imprez pokerowych przestała mieć jakikolwiek sens. Co ciekawe, z trudnych do zrozumienia przyczyn, uderzono w zasadzie praktycznie tylko w pokera, czyli grę przez wszystkich ekspertów uważaną za „grę umiejętności z elementem losowym”. Zabroniono gier cash (gracze grają przeciwko sobie na pieniądze, kasyno lub klub pokerowy pobiera prowizję od puli) oraz gry w internecie, a na wygrane w turniejach nałożono absurdalny podatek w wysokości 25 procent. Tymczasem w większości krajów europejskich podatku od wygranych turniejowych nie ma w ogóle, gracz płaci tylko opłatę turniejową, na której zarabia organizator. Państwo z kolei zarabia na ściąganiu podatków od kasyn. Oddawanie jednej czwartej wygranej w grze, w której gracz walczy nie tylko z rywalami, ale także z elementem losowym, kompletnie odbiera jej sens. Co ciekawe, ustawodawca obłożył horrendalnym podatkiem pokera, a na przykład wygrane w kompletnie losową ruletkę, czy blackjacka już opodatkowaniu nie podlegają. Gdzie tu logika?
Powolne dobijanie pokera
W Polsce wszystko zostało postawione na głowie, co spowodowało, że przestano u nas organizować duże pokerowe imprezy, jak choćby warszawski przystanek European Poker Tour. Oficjalnie wycofali się także operatorzy online, którzy tam, gdzie mogą legalnie działać, wydają krocie na działania marketingowe i sponsoringowe.
Przez ostatnie lata odbywały się legalne, choć niezbyt opłacalne turnieje w kasynach. Najlepszym przykładem, że mimo wszystko można, była Polish Poker Series. Co kwartał sieć kasyn „Hit” organizowała tak zwany finał PPS, który przyciągał nawet ponad 500 graczy. Zwycięzca potrafił zgarnąć prawie 100 tysięcy złotych, co nawet po odjęciu 25 procent daniny stanowiło naprawdę dobre pieniądze. W turnieju grali zawodowcy, jak choćby Kacper Pyzara (na zdjęciu poniżej), a do puli kasę dokładali sponsorzy, jak choćby Totolotek.
Z biegiem lat jednak właściciele kasyna doszli do wniosku, że cała zabawa średnio im się opłaca, bo pokerzyści to z reguły myślący ludzie i po skończonym turnieju grzecznie mówią: „do widzenia”, zamiast usiąść do ruletki, czy innych gier losowych.
Kasyno wprowadzało więc kolejne zmiany, zdecydowanie nie na lepsze. Najpierw zrezygnowano z turniejów w soboty i niedziele, potem sukcesywnie zmniejszano liczbę miejsc w turnieju. Kiedyś w codziennych turniejach w warszawskim „Hit Casino” potrafiło grać po prawie 100 osób. Potem chętnych dalej nie brakowało, ale większość odchodziła z kwitkiem, dowiadując się, że jest za mało krupierów i turniej będzie rozgrywany tylko na czterech stołach (po 10 osób każdy). Potem i cztery stoły pozostały tylko wspomnieniem, zostały trzy, następnie dwa. W efekcie nawet ta namiastka pokera w zasadzie została zamordowana.
2 lata za organizację gry
Życie nie toleruje pustki. Polscy gracze regularnie jeżdżą na festiwale do Czech. Na niedawnym Poker Fever w Ołomuńcu na ponad 1000 osób w turnieju głównym więcej niż połowę stanowili Polacy. Oczywiście, Czechom to wcale nie przeszkadza: zarabia kasyno, hotele, pensjonaty, restauracje, kluby i tak dalej. Nie zarabia tylko polski Urząd Skarbowy…
Problem w tym, że wyjazd kosztuje oraz zajmuje jednak sporo czasu, bo przecież nie ma większego sensu jechać powiedzmy z Warszawy do Ołomuńca na jeden dzień. Większość graczy, w tym niżej podpisany, na taką wyprawę ma czas raz na kilka miesięcy. W przerwach między wyjazdami niektórzy rzeczywiście grają tylko w śmiesznych aplikacjach na Facebooku, albo w jeszcze śmieszniejszych turniejach w lokalnych kasynach. Inni – cóż, po prostu biorą sprawy w swoje ręce.
Trudno dokładnie określić skalę, ale nielegalnych gier jest mnóstwo. „Nielegalny” brzmi poważnie i być może niektórzy w tej chwili już sobie wyobrażają melinę, w niej zakazane mordy i stół z wielkimi stosami banknotów. Cóż, takie gry także są, ale znacznie częściej „nielegalny” czyli po prostu taki, który nie mieści się w ramach przepisów. Czyli na przykład, jeśli zaprosisz kilku kumpli, wymienisz każdemu 50 złotych na żetony, którymi potem przez cały wieczór będziecie się przerzucać, to – gratulujemy, właśnie zostałeś przestępcą. Za udział w nielegalnej grze grozi ci grzywna do 120 stawek dziennych, zaś za organizację możesz zapłacić do 720 stawek dziennych i pójść siedzieć nawet na dwa lata. Stawkę dzienną określa sąd i może ona wynosić od 10 do 2000 złotych. Inaczej mówiąc: pokerowa zabawa z kumplami przy drinku może cię słono kosztować.
CBŚ i Służba Celna w natarciu
Martwy przepis? Nie do końca. Głośna była choćby sprawa urodzinowego przyjęcia w Szczecinie. Pod zarezerwowany lokal podjechało około 50 funkcjonariuszy, którzy wpadli do środka i zatrzymali ponad sto osób. Sytuacja była mocno kuriozalna, bo turniej był towarzyski. Tymczasem funkcjonariusze CBŚ i Izby Celnej zobaczyli nominały żetonów po 5,000 czy 25,000 (żetony turniejowe, bez wartości pieniężnej) i myśleli, że gra idzie na takie stawki. Inaczej mówiąc, gliniarze byli przekonani, że właśnie rozbili szajkę hazardzistów-milionerów. Kiedy sprawa się wyjaśniła, i tak dowalono kary: jubilat zapłacił 6 tysięcy, a jego przyjaciółka, która mu pomagała przy organizacji turnieju – 3 tysiące złotych…
Poker to gra, w której kluczowa jest odpowiednia ocena ryzyka. Nie da się ukryć, że gracze, uczestniczący w nielegalnych grach, kalkulują także ryzyko policyjnego nalotu. Ale wciąż grają. Jest mnóstwo tak zwanych domówek, na których spotyka się grupa znajomych. Był pewien klub bilardowy, który wstawił trzy stoły do pokera i pozwalał graczom organizować małe turnieje i gry cash. Przestał, gdy gracze przestali się kryć, za często na widoku była gotówka, a i same rozgrywki mocno się przeciągały. W innym lokalu jest specjalna sala, oddzielona od miejsc dostępnych dla zwykłych klientów. Tak także można pograć w karty. Jest też specjalnie przygotowany dom, w którym jest kilka stołów, są krupierzy i nawet kucharz, dbający o gości. Tam spotykają się naprawdę grubi gracze – zawodowi pokerzyści i biznesmeni, którzy nie mogą ryzykować wpadki. Dom ma system kamer i znajduje się w mocno niedostępnym miejscu. Nikt niepowołany nie ma szans tam trafić. A nawet, jeśli trafi, to nie wejdzie. To się tyczy także policji, która może zapukać do drzwi prywatnego domu tylko między 6 rano, a 10 wieczorem. Gry się odbywają po 22, więc nawet, gdyby policja się o nich dowiedziała, to do rana nie znajdzie żadnego śladu przestępstwa.
Tłumy chętnych do legalnej gry
Są jednak gracze, którzy wolą nie podejmować tego typu ryzyka, a jednocześnie nie chcą rezygnować z gry. Dla nich właśnie powstała inicjatywa „Legalny Poker”. No i wracamy do początku: wchodzę do klubu bilardowego „House of Pool” na warszawskim Mokotowie. Dziewczyny przy barze od razu zagadują: „na pokera? To tam, na wprost”. Żadnej konspiracji, ściemy, zdecydowanie: dla mnie coś nowego. Idę więc na wprost, a tam na drzwiach jak wół wisi kartka: turniej pokerowy, wstęp tylko dla pełnoletnich. I to w zasadzie jedyne ograniczenie. Wejść i zagrać może każdy, choć najlepiej zapisać się wcześniej przez grupę na Facebooku. Ale nie dlatego, żeby organizatorzy nie dopuszczali ludzi spoza zamkniętego kręgu, nic z tych rzeczy. Po prostu liczba miejsc jest ograniczona, więc pierwszeństwo mają ci, którzy się zapiszą.
Wchodzę, wypełniam króciutki formularz, imię, nazwisko, pesel, numer dowodu, w zasadzie tyle. Płacę symboliczne wpisowe w wysokości 50 złotych. W innych miastach turnieje legalnego pokera chodzą po 30, czasem 40 złotych. Co ciekawe, za te pięć dych dostaję nie tylko miejsce w turnieju, ale także kupon z dychą do wydania na barze. Miło!
Turniej ma charakter amatorski. Nie ma krupierów, gracze po kolei pełnią funkcję rozdającego. To oczywiście sposób na obniżenie kosztów. Bo zyski organizatorów są póki co symboliczne: pobierają 15 procent opłaty turniejowej, a muszą jeszcze zapłacić za wynajęcie lokalu. Wcześniej trzeba było trochę zainwestować w stoły, krzesła, żetony, karty, i tak dalej. Ale interes się kręci, bo zainteresowanie graczy jest bardzo duże.
Siadamy do stołu i zaczyna się gra. W sumie sześć pełnych stołów, w większości młodzi ludzie. Ale nagle pojawia się także gorąco witany Mirosław Kłys, czyli „Killer”, o którym niedawno pisaliśmy, rekordzista świata pod względem miejsc płatnych w turniejach w różnych krajach (38 zdobytych flag).
Co najważniejsze, gra toczy się w fantastycznej, wesołej i przyjaznej atmosferze. Broń boże nie jest tak, że dobrej atmosfery nie ma na droższych, poważniejszych turniejach. Jest. Ale nie taka. Bo też tutaj gramy w trochę co innego, choć zasady są niby takie same. Różnica jest jedna: nastawienie.
Kto zgarnie Xboxa?
Zawodowy gracz, albo taki aspirujący do bycia pro, traktuje pokera jak swoją pracę. Zadanie jest jasne: zarobić jak najwięcej pieniędzy, trochę, jak na giełdzie. Pokerzysta nieustannie analizuje więc sytuację, szuka takich rozdań, w które warto zainwestować i się zaangażować. Kiedy gra, jest skupiony, skoncentrowany, żeby wyciągnąć z rozdania tak dużo, jak to tylko możliwe. Może wygrać powiedzmy 20 tysięcy żetonów turniejowych w rozdaniu i być niezadowolonym, kiedy zda sobie sprawę, że mógł wygrać 25 tysięcy. W poważnej grze analiza trwa w zasadzie bez przerwy. Co ja mam, co rywal ma, co on myśli, że ja mam, co on myśli, że ja myślę, że on ma i tak dalej. Amator tak nie myśli. Amator widzi swoje karty, czasem spróbuje zgadnąć, co może mieć rywal. Dalej jego analiza nie sięga. Poker jest po prostu fajną grą, sposobem na dobre i ekscytujące spędzenie czasu. Tak, jak przy grze w Monopoly. Jasne, że chcesz wygrać, że czekasz, aż kumpel wpadnie i wypłaci za twój hotel na najdroższym polu. Ale czy naprawdę stosujesz jakąś zaawansowaną strategię i głęboką analizę? No bez jaj, chodzi przecież o to, żeby się dobrze bawić.
Grałem w wielu poważnych turniejach, a grę zawodowców obserwowałem z tak bliska, jak to tylko możliwe. Opisałem to na przykład w reportażu „Byłem krupierem zawodowych kozaków”. Gra z amatorami jest zupełnie inna i trzeba do niej zupełnie inaczej podchodzić. Jeden zapomni, że nie jego kolej, inny przypadkiem odkryje karty, jeszcze następny się trochę nawali i będzie robił idiotyczne rzeczy. Ktoś nad banalną decyzją będzie myślał kilka minut, inny bardzo będzie przeżywał, że przegrał 50 złotych. Trzeba do tego podejść z pełnym spokojem, bez stresu.
Zresztą, o jakim stresie tu mówić, skoro można przegrać pięć dych, a wygrać tylko nagrody rzeczowe? To właśnie największa różnica pomiędzy „normalnym” pokerem, a tym, który umożliwia nasza ustawa. Tutaj sprawa jest jasna: jeśli wystąpisz ze specjalnym wnioskiem do Ministerstwa Finansów i spełnisz jasno określone wymagania, otrzymasz pozwolenie na organizowanie turniejów pokerowych poza kasynem. W pozwoleniu jednak, czarno na białym będzie napisane, że nie masz prawa wypłacać nagród finansowych, a jedynie rzeczowe. I to o łącznej wartości 50 procent kwoty bazowej, czyli około 2,100 złotych. Czy to dużo? Zależy, jak na to patrzeć. Zwycięzca turnieju zamienił 50 złotych na nowego Xboxa i zdecydowanie nie narzekał. Pozostali nagrodzeni także wyglądali na zadowolonych: za trzecie miejsce gracz dostał wieżę, „Killer” za czwarte zgarnął boomboksa, nagroda za piąte miejsce to kamera sportowa. A do tego mnóstwo zabawy i sportowych emocji plus zero ryzyka, że wpadnie policja i trzeba będzie się gęsto tłumaczyć.
Zdarzało mi się wygrywać turnieje legalne i nielegalne, w Polsce i za granicą. Grałem w różnych cashówkach, w domach, klubach, garażach. Czasem ogrywałem innych, kiedy indziej niestety to ja byłem sponsorem, taka to już gra. I teraz, kiedy myślałem, że widziałem już praktycznie wszystko, zasiadłem do gry, żeby napisać reportaż, a odszedłem od stołu z tabletem za drugie miejsce. Fajnie, bo na konsolę i tak nie mam czasu. Teraz muszę jeszcze wygrać nowego smartfona, a najlepiej dwa, bo żonie też by się przydał!
JAN CIOSEK