Czy Sylwester to dobre imię? To zależy. Z jednej strony – zawsze masz szaloną imprezę w dniu imienin. Z drugiej – wszyscy świętują zupełnie co innego. Na drobne pocieszenie w dniu jego święta napiszemy więc o jednym z najważniejszych Sylwków w historii sportu – uwaga, o Sylvestrze Stallone.
Nie tylko zagrał, ale przede wszystkim stworzył postać Rocky’ego Balboy, czyli legendarnego boksera, który wbrew wszelkim przeciwnościom losu walczy o swoje marzenia. Opowieść o nim jest w sumie uniwersalna i dość prosta. Smaczku całej historii dodaje fakt, że w dużej mierze Stallone grał samego siebie. I wcale nie chodzi nam o amatorską karierę bokserską, tylko o nieustępliwą walkę o spełnianie swoich marzeń. W tym temacie nie ma większego kozaka niż Sylwek.
Paraliż twarzy i zaburzenia mowy
Ta historia jest tak hollywoodzka, że bardziej się chyba nie da. Serio, momentami aż trudno uwierzyć, że to prawdziwe życie, a nie mega podkręcony scenariusz mało wiarygodnego filmu. W życiu najbardziej znanego Sylwka na świecie źle układało się w zasadzie od początku. Zacznijmy od tego, że już przy porodzie pojawiły się poważne komplikacje, które sprawiły, że urodził się z częściowym paraliżem twarzy i wykrzywioną dolną wargą. To z kolei w późniejszych latach skończyło się zaburzeniami mowy. Przyznacie, nie jest to najlepszy początek kariery aktorskiej…
Dalej nie było wiele lepiej. Choć syn włoskiego fryzjera i francuskiej tancerki od małego marzył o tym, żeby być aktorem, to inni tej pasji jakoś nie podzielali. Do szkoły aktorskiej się nie dostał, setki wizyt na castingach nie przyniosły żadnego efektu. Trudno się dziwić, bo poza wykrzywioną wargą i niewyraźną mową miał jeszcze dziwny akcent. Stallone nie zamierzał się jednak poddawać, chociaż szans dostawał mniej niż ostatnio Grzegorz Krychowiak.
Ogier w pornosie
Kiedy wreszcie udało mu się zadebiutować w filmie, no cóż, pokazał się z… dupy strony. Ujmijmy to tak: po latach przyszły nominacje do Oscara i Złoty Glob dla najlepszego aktora drugoplanowego, ale wszystko zaczęło się od pornosa. Sylwek zagrał Studa (Ogiera) w filmie „Impreza u Kitty i Studa”, którego tytuł zmieniono później na „Włoski Ogier”. Kariery ani pieniędzy w pornobiznesie jednak nie zrobił, choć po latach ktoś zapłacił za oryginalną rolkę jego debiutanckiego filmu 400 tysięcy dolarów. Wtedy, czyli w latach siedemdziesiątych, takie pieniądze były dla aktora kompletnie nieosiągalne.
No dobra, prawdę mówiąc, praktycznie każde pieniądze były dla niego wtedy nieosiągalne. Stallone nie miał pracy, bo ciągle wierzył, że uda mu się zostać aktorem. W międzyczasie próbował pisać scenariusze, ale zdołał sprzedać jeden – za sto dolarów. Tarapaty finansowe były coraz większe, a perspektywy – coraz gorsze. Najpierw był zmuszony sprzedać biżuterię żony, co jednak rozwiązało problemy tylko na krótko. Potem Stallone podjął jeszcze radykalniejsze kroki. Żeby kupić jedzenie, sprzedał ukochanego psa za pięćdziesiąt dolarów. – To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – opowiadał.
Kupimy, ale nie zagrasz
Kilka dni później, tuż po zobaczeniu w telewizji walki Muhammada Alego, siadł do maszyny do pisania i przez 20 godzin bez przerwy tworzył historię o bokserze, którą wszyscy doskonale znamy. Pełen sukces? Nic z tych rzeczy! Kilka kolejnych agencji filmowych, do których się zgłosił z gotowym scenariuszem, powiedziało mu mniej więcej to samo, co wcześniej, kiedy próbował dostać rolę: do bani. Uznano, że historia jest banalna i w sumie nudna, a jej potencjał w zasadzie zerowy.
Stallone, jak już wiemy, miał twardy tyłek, w związku z czym kiedy wykopywano go z jednego miejsca, po prostu szedł w następne. W końcu jednak trafił gdzieś, gdzie chciano go słuchać. Scenariusz się spodobał i agencja postanowiła go kupić. Kłopot w tym, że Sylvester… wcale nie zamierzał go sprzedawać. A dokładniej mówiąc: chciał sprzedać, ale na swoich warunkach. Agencja położyła na stół 125 tysięcy dolarów. To bardzo dobre pieniądze nawet jak na dzisiejsze warunki, a co dopiero 40 lat temu, w dodatku dla przymierającego głodem amatora. A jednak, Stallone nawet na nie nie spojrzał. Powiedział tylko: możemy pogadać o kasie, ale ja muszę zagrać główną rolę. O tym jednak nikt nawet nie chciał słyszeć. No bo nie oszukujmy się: kto by zaryzykował powierzenie głównej roli gościowi, który nie sprawdził się nawet w pornosie, gdzie – jak mówi klasyk – zbyt wiele wysiłku w dialogi nie trzeba wkładać.
Ćwierć miliarda przychodu
Po kilku dniach agencja zaproponowała ćwierć miliona dolarów, kolejna propozycja była o kolejne 75 tysięcy wyższa. Stallone odrzucił także te oferty. I kiedy wydawało się, że filmowcy po prostu machną ręką i poszukają innego scenariusza, oni postanowili zaryzykować. Zgodzili się, żeby to Sly zagrał Rocky’ego, ale nie proponowali już 325 tysięcy, a jedynie 35. Sylwek był gotów podpisać kontrakt po jakiś trzech sekundach. – Byłem kompletnym świrem, bo odrzuciłem wielkie pieniądze, a przecież byłem kompletnie spłukany – wspominał.
Potem poszło już górki. Film, który łącznie kosztował około miliona dolarów, w samych tylko Stanach Zjednoczonych zarobił ponad 117 milionów, a na całym świecie prawie ćwierć miliarda. Jakby tego było mało: trzy Oscary za najlepszy film, najlepszą reżyserię i najlepszy montaż. Nawiasem mówiąc, Rocky to jeden z zaledwie trzech filmów o sporcie, które dostały Oscara dla najlepszego obrazu. Pozostałe to „Rydwany Ognia” (1981) i „Million Dollar Baby” (2004).
Stallone z miejsca stał się jedną z największych gwiazd Hollywood, co oczywiście przełożyło się na gaże za kolejne filmy. Na Rockym nie zarobił wiele, ale ogromną satysfakcję dały mu nominacje do Oscara za najlepszą główną rolę i najlepszy scenariusz. Nieźle jak na amatora z częściowym paraliżem twarzy. Nawiasem mówiąc, na oscarowej gali Stallone z niekłamaną przyjemnością odczytał fragmenty recenzji scenariusza, które dostał od kilku agencji filmowych. Dzięki uporowi i determinacji znalazł się na samym szczycie, raptem kilka miesięcy po tym, jak był bezdomny i musiał sprzedać psa za 50 dolarów, żeby nie przymierać głodem.
A propos psa, ta historia także kończy się happy-endem. Stallone odnalazł człowieka, któremu odsprzedał swojego czworonożnego kumpla i próbował go odkupić. Tamten jednak, widząc determinację aktora, bezczelnie podbijał stawkę. A Sylwek naprawdę był gotowy na wiele. Ostatecznie zapłacił za kundla aż 15 tysięcy dolarów, czyli niemal połowę tego, co dostał za film. Ale z drugiej strony – czego się nie robi dla przyjaciół. Co ciekawe, pies Stallone’a… także zagrał w Rockym, choć takiej kariery, jak jego pan, nie zrobił.
Zagrał z Kazimierzem Deyną
No właśnie, kariera. Sylwek z miejsca dołączył do hollywoodzkiej ekstraklasy i tak, jak wcześniej kolejne agencje pokazywały mu drzwi, teraz co i rusz dostawał od nich intratne propozycje. Jedną z nich była rola Roberta Hatcha w filmie „Escape to Victory”. Stallone gra tam kapitana amerykańskiej armii osadzonego w hitlerowskim obozie jenieckim. Film opowiada o meczu, który jeńcy mieli zagrać z niemieckimi piłkarzami. Obok Stallone’a, Michaela Caine czy Maxa von Sydowa grali w nim także zawodowi piłkarze, między innymi Pele, Bobby Moore oraz Kazimierz Deyna.
Nie ma się co jednak oszukiwać: Stallone zostanie zapamiętany tak naprawdę z dwóch ról: Rocky’ego oraz Rambo. Oba filmy odniosły tak duży sukces, że doczekały się licznych kontynuacji. W sumie powstało aż siedem części Rocky’ego, które łącznie kosztowały 154 miliony dolarów, a przyniosły 1,4 miliarda. O Rambo powstały dotąd cztery filmy, które zarobiły ponad 720 milionów dolarów. To oczywiście zyski dla producentów, ale trzeba przyznać, że ogromną forsę zarobił na nich także sam Stallone. Od 1976 roku aktor nie ma najmniejszych problemów finansowych, tym bardziej, że potrafił dobrze lokować pieniądze zarabiane w Hollywood. Między innymi, wspólnie z Arnoldem Schwarzeneggerem i Brucem Willisem stworzył sieć restauracji Planet Hollywood. A propos Willisa, ten powinien być wdzięczny starszemu koledze, bo dzięki niemu zaczęła się jego wielka kariera. W 1988 Sylwkowi zaproponowano rolę w „Szklanej Pułapce”. Dopiero kiedy ją odrzucił, postawiono na Willisa, który wówczas był znany raczej z ról komediowych w serialach.
Półka Złotych Malin i Złoty Glob
Kariera Stallone’a to ciekawa parabola. Zaczął od nominacji do Oscara i Złotego Globa za najlepszą główną rolę i najlepszy scenariusz. Potem przez długie lata też zgarniał wiele nagród i nominacji. Niestety, były to niemal wyłącznie Złote Maliny. Jeśli nie kojarzycie: to takie specyficzne nagrody dla najgorszych filmów i najgorszych aktorów. Cóż, Sylwek ma dziś imieniny, więc nie wypada się z niego śmiać. Powiedzmy więc krótko: 30 nominacji i 10 Złotych Malin. Plus rekord: 13 nominacji z rzędu!
Ale to nie koniec. W 2016 roku znów został nominowany do prestiżowych nagród. I znów za rolę Rocky’ego, tym razem w filmie Creed. Była to rola drugoplanowa, doskonale oceniona przez krytyków. Stallone Oscara nie dostał, ale może się pochwalić, że był jednym z zaledwie kilku aktorów w historii kina, którzy zostali dwa razy nominowani do tej nagrody za zagranie tej samej postaci. Otrzymał za to Złoty Glob, co jest jego największym aktorskim osiągnięciem.
W międzyczasie został także dołączony do Międzynarodowej Bokserskiej Galerii Sławy, obok Muhammada Alego, Mike’a Tysona, czy Stanleya Ketchela. Niezłe towarzystwo, jak na gościa, który boksował tylko amatorsko i bez większych sukcesów…
Na koniec mały apel. Jesteśmy przekonani, że Stallone, jako wielki miłośnik psów, z pewnością by nas poparł:
JAN CIOSEK