Szpilka miał być nadzieją polskiego boksu, walczył o mistrzostwo świata, a teraz rozmienia się na drobne. W lecie dostał w mazak od Kownackiego, w międzyczasie skupił się na reklamowaniu ubrań w mediach społecznościowych i robieniu z siebie pajaca podczas takich akcji, jak ta ostatnia w KSW. Oryginalna ścieżka kariery, bo kandydat na poważnego boksera stał się kandydatem na niepoważnego zawodnika MMA…
W październiku 2009 roku Artur Szpilka został zgarnięty przez policję w czasie ceremonii ważenia przed wielką galą w Łodzi. Trafił na 18 miesięcy do więzienia za udział w ustawkach pseudokibiców. Dość szybko za kratami narobił sobie kłopotów, przez co był traktowany jako niebezpieczny więzień. Władze zakładu wyraziły jednak zgodę, kiedy kilka miesięcy później pomagałem zorganizować widzenie Szpilki z Andrzejem Gołotą. Samo spotkanie długo jednak nie potrwało. Starszy z bokserów namawiał młodszego, żeby ten nie pakował się w kłopoty i przestał grypsować. Ten odpyskował, że nie będzie słuchał rad od kogoś, kto spierdolił z ringu. Endrju poza ringiem to naprawdę spokojny gość, ale nawet dla niego tego było za wiele.
Najpierw działaj, potem myśl
Czemu o tym piszemy? Bo ta anegdota dobrze pokazuje, jakim gościem jest Artur Szpilka. Kiedy odbywało się wspomniane spotkanie, nie miał nawet 21 lat, a na koncie pięć profesjonalnych walk z ogórkami i opinię młodego, zdolnego, choć kłopotliwego.
Po drugiej stronie więziennego stołu siedziała żywa legenda polskiego boksu, medalista olimpijski, gość, który do zawodowego ringu wychodził 50 razy, z czego czterokrotnie, by bić się o pas mistrza świata wagi ciężkiej. Aha, i do tego facet, który na boksie zarobił wielkie pieniądze, a dzięki pomocy mądrej żony dobrze je zainwestował, co sprawia, że do końca życia nie będzie się musiał martwić o kasę. A Szpilka w 2010 roku? Jeszcze ponad rok wyroku, perspektywy delikatnie mówiąc mgliste. Gołotę jednak zdążył obrazić, zanim ten zdążył wygodnie usiąść. Słabo. A zrobił to dlatego, że zawsze tak robił: najpierw działał, potem myślał. Ale nawet, gdyby pomyślał, to pewnie i tak powiedziałby to, co powiedział, bo po pierwsze nie jest typem, który potrafi ugryźć się w język, a po drugie, bo uważał, że ma rację. Na poniższym zdjęciu kolaż wrzucony przez Szpilkę na Facebooka: po lewej ostatnie zdjęcie przed więzieniem, po prawej pierwsze po wyjściu zza krat.
Być może coś podobnego miało miejsce w sobotni wieczór w katowickim Spodku. Szpilka coś usłyszał i już popędził do klatki, wymierzyć sprawiedliwość Tomaszowi Oświecińskiemu. To nic, że „Strachu” był ledwie żywy po walce z Popkiem. Bokser usłyszał jego zaczepkę „Artur Szpilka! Umiesz leżeć na deskach, non stop leżałeś, teraz ja też położę cię na deski!” i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, bo po prostu uznał, że tak należy: był w tej sprawie świadkiem i sędzią, postanowił być także katem. Wpakował się do klatki i rzucił z pięściami na rywala.
Jasne, takie rzeczy się zdarzają w sportach walki, w sumie, to nawet regularnie. Można nawet powiedzieć, że w wielu przypadkach to wręcz obowiązkowy składnik przepisu na dobry, kasowy pojedynek. Tym razem jest jednak pewna subtelna różnica: tutaj na amatorskiego aktora z „M jak Miłość”, „Klanu” i „Plebanii” oraz serii filmów „Pitbull” rzucił się gość, który jeszcze nie tak dawno temu był czołowym bokserem świata, walczył nawet o pas mistrzowski federacji WBC i obiecywał, że zostanie pierwszym polskim czempionem królewskiej kategorii wagowej. Prawda jest taka, że atakując „Stracha” Szpilka wypisał się z poważnego boksu, a zapisał do cyrku freak fightów w KSW. Zdecydowanie, coś poszło nie tak…
Promotorze, gada pan głupoty
A co dokładnie?
To dłuższy temat. Sam promotor Szpilki, Andrzej Wasilewski, ma mocno jednoznaczne zdanie na temat jego romansu z mieszanymi sztukami walki.
– Walka Szpila – Pudzian to wstyd dla sportu. Okropny wstyd dla pięknego sportu olimpijskiego. Zdecydowanie, jeśli bym musiał, wybieram walkę Szpilka – Najman. Ogólnie beznadziejna sprawa. Marzę o walce Szpilka – Wilder rewanż, albo z Parkerem… ale to już tylko moje marzenia – napisał na Twitterze. Co na to główny zainteresowany? Cóż, konsekwencji w waleniu prosto z mostu i bez większej refleksji oraz w obrażaniu innych odmówić mu nie można. – Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia! Głupoty pan gada, ale to się każdemu zdarzyć może – jak na siłę robił pan z Diablo vs Gevor walkę roku – odparował.
Wasilewski zachował się mniej więcej, jak Gołota po wspomnianym widzeniu, czyli najkrócej mówiąc – zakończył dyskusję. Bo też niby co miałby Szpilce odpowiedzieć, zwłaszcza na forum publicznym? Że to on doprowadził go w boksie tak wysoko, może nawet wyżej niż to było możliwe? Że to on walczył o skrócenie odsiadki? Że to on z łobuza zrobił celebrytę? Że bez jego wiedzy i inwestycji Szpilka mógłby tylko pomarzyć o pieniądzach, jakie potem mógł zarabiać?
Lepszy od Adamka, Włodarczyka i Gortata razem wziętych
Prawda jest taka, że Szpilka potrafił wykorzystać swoje pięć minut. Wyniki sportowe przez długi czas były na krzywej wznoszącej. Nawet niespodziewana porażka z Bryantem Jenningsem nie zdołała tego zaburzyć. Tym bardziej, że niespełna rok później „Szpila” w bardzo dobrym stylu wypunktował Tomasza Adamka, co pozwoliło mu dołączyć do polskiej elity. Trzy kolejne zwycięstwa w USA otworzyły mu drogę do pojedynku o mistrzostwo świata z Deontayem Wilderem, niemal równo dwa lata temu. I choć bokser z Wieliczki z „Bronze Bomberem” przegrał przez nokaut w 9. rundzie, to do tego momentu prezentował się całkiem dobrze i 2-3 rundy wygrał.
Nie da się mówić o Szpilce i nie zauważyć jego samorodnego talentu do mediów społecznościowych. Ten talent przekłada się na realne pieniądze i coraz wyższe oczekiwania. Ale też, z drugiej strony, trudno się dziwić. Bo choć Artur w ringu nic wielkiego nie osiągnął, to na Facebooku jego posty czyta ponad 830 tysięcy osób! Jak to się ma do innych polskich zawodowych bokserów? Cóż, ujmijmy to tak: to nawet nie jest nokaut, to wycieranie ringu twarzą zmasakrowanego rywala. Krzysztof „Diablo” Włodarczyk, jakby nie patrzeć dwukrotny mistrz świata – 30 tysięcy, Tomasz Adamek, mistrz świata dwóch kategorii wagowych i pretendent w trzeciej? Nawet nie tyle. Adam Kownacki, który Szpilkę przecież upokorzył w ich lipcowej walce? Ledwie 17 tysięcy, czyli lekko licząc jakieś 50 razy mniej. Co więcej, Kownackiego czy Adamka bije nawet fanpage „Przygody Cyca i Pumby”, czyli prowadzona przez Szpilkę stronka o jego dwóch psach (20 tysięcy lajków)!
Powiecie może: „pewnie bokserzy nie potrafią prowadzić stron na fejsie”. Być może. A taki Marcin Gortat? On chyba potrafi, co? Widocznie, nie tak, jak Szpilka, bo właśnie dobija do 400 tysięcy. Nawet Agnieszka Radwańska, jakby nie patrzeć globalna gwiazda, prowadząca fanpage po polsku i po angielsku, czyli docierająca do dużo większej grupy odbiorców i od lat wygrywająca plebiscyt na ulubioną tenisistkę fanów, ma tylko 100 tysięcy fanów więcej od Szpilki.
Ekipa Szpilki: Cycu i Pierdzioch
Szokujące? Jasne. A jeśli zajrzycie, co Szpilka publikuje na swojej stronie, zrobi się jeszcze bardziej zaskakująco. A tam choćby bokser chwali się, że sam wymyślił imię dla starszego z psów – Cyca („jest krótkie i chwytliwe, mojej dziewczynie też się podoba”). Psy to zresztą ulubiony temat boksera, a Cyca i Pumbę, przedstawicieli uważanych za agresywne i niebezpieczne rasy pitbull i bullterrier, określa jako „moje dzieci” i organizuje im urodziny (w roli tortu występowało surowe mielone mięso ze świeczką). Narzeczona Kamila Wybrańczyk, często występująca na fanpage’u Szpilki na zdjęciach z nim, nie może liczyć na takie miłe słowa. O niej niedoszły mistrz świata pisze najczęściej „Pierdzioch”, ewentualnie „Pierdzioszek”. Urocze… Dziwić mogą też inne wpisy Szpilki. Na przykład nie tak dawno ogłosił na Facebooku tygodniową głodówkę oczyszczającą, która miała być próbą charakteru. Cóż, nie wyszło. Po dwóch dniach wystąpiły niepokojące objawy i bokser, nie po raz pierwszy zresztą, poddał się przed czasem.
Poza tym, strona służy do tego, do czego nadaje się najlepiej: do zarabiania pieniędzy. I tak bokser promuje ciuchy, hotel, diety pudełkowe i tak dalej. I trzeba przyznać, że robi to naprawdę nieźle. Szkoda, że o boksowaniu ostatnio nie można tego powiedzieć.
Bo też i tego boksowania strasznie mało. I to nie tylko w ostatnich miesiącach, ale wręcz latach. Przypomnijmy raz jeszcze: styczniu 2016 roku „Szpila” toczył najważniejszy pojedynek w karierze – z Wilderem. Po tak brutalnej porażce („Kiedy znokautowałem Szpilkę, przez trzy czy pięć sekund czułem, że go zabiłem”) dłuższa przerwa to standard. Ale „dłuższa” oznacza zazwyczaj trzy, pięć, czy nawet siedem miesięcy. W tym przypadku trwała aż półtora roku – do kolejnej porażki przed czasem, tym razem z Adamem Kownackim.
Dziś Szpilka ma 28 lat. No nie oszukujmy się: to nie jest wiek, w którym należy podsumowywać karierę. Wręcz przeciwnie, to tak naprawdę moment, w którym większość pięściarzy osiąga szczyt swoich możliwości. Zawodnik ma jeszcze całą siłę, wynikającą z młodości, powinien mieć także dopracowaną technikę. I na pewno ma to, czego mogło mu brakować we wcześniejszych latach kariery: doświadczenie, które w ringu jest bezcenne. Tomasz Adamek miał 29 lat, kiedy został mistrzem świata wagi półciężkiej. Dzisiejsi mistrzowie wagi ciężkiej w chwili zdobywania tytułu po raz pierwszy? Anthony Joshua – 27 lat, Manuel Charr – 33, Deontay Wilder – 30. Tylko Joseph Parker (24) jest wyraźnie młodszy od Polaka.
Liczy się tylko kasa
Czemu więc Szpilka coraz chętniej spogląda w stronę MMA? Odpowiedź nie jest szczególnie zaskakująca.
– W tym exodusie czołowych polskich bokserów do KSW chodzi tylko o kasę. Gadanie o sportowych wyzwaniach to kity, mity, ble, ble. W boksie dołek, to hop do sezamu ze złotówkami – uważa Andrzej Kostyra.
O ile jednak nikogo to nie dziwi w przypadku sportowców, szykujących się do emerytury, jak Rafał Jackiewicz, albo startujących w dyscyplinach, w których kasy nie ma, jak Damian Janikowski, to w przypadku Szpilki musi to zaskakiwać.
– To moja pierwsza gala KSW na żywo i bardzo mi się podoba. Czy następna będzie już w innej roli? Zobaczymy. Raz w roku, pod koniec roku, chciałbym zawalczyć na gali KSW. Boks jest dalej najważniejszy, ale trochę mnie ogranicza ręka, którą miałem już operowaną cztery razy. A w MMA zawsze mogę uderzyć łokciem, czy kopnąć. Ja zawsze lałem się na ulicy i to mi zostało. Tam wywróciłeś gościa na ziemię, to go kopałeś, w MMA tego nie ma – opowiadał w czasie gali KSW w Spodku, chwilę przed tym, jak rzucił się na Oświecińskiego. – Od nowego roku biorę się za treningi MMA, będę trenował raz w tygodniu w WCA. Z trenerem Andrzejem Gmitrukiem jeszcze o tym nie rozmawiałem, ale nie będzie miał nic przeciwko.
No, Artur, brzmi to rzeczywiście wyjątkowo profesjonalnie. Boks jest priorytetem, ale trener w sumie nie wie o planowanych treningach MMA. Nie wie też, że raz w roku chcesz walczyć w klatce, ale na pewno nie będzie protestował. Zwłaszcza, że na pewno będziesz kozacko przygotowany, trenując aż raz w tygodniu.
JAN CIOSEK