Karierę Mateusza Klicha możemy określić jednym słowem: rollercoaster. Albo idzie mu w danym kraju jak po maśle, albo jest skreślany na samym początku i dostaje jasne wytyczne brzmiące „stój z boku i nie przeszkadzaj”. Nie wygląda to najlepiej tym bardziej, że jeszcze kilka lat temu uchodził za naprawdę niezłej jakości krakowski talent. Ba – nawet przyszłość reprezentacji. W Cracovii szło mu naprawdę nieźle i bez wątpienia bił wszystkich rówieśników na głowę. Tak jak w spotkaniu z Jagiellonią w 2011 roku, kiedy rozwiał wątpliwości starszych grajków i sam podszedł do uderzenia z rzutu wolnego.
Tamte starcie było jednostronne, w głównej mierze dzięki właśnie Klichowi. Gdyby nie jego bramka z 25 minuty, której towarzyszyła całkiem spora doza szczęścia, to spotkanie mogłoby się potoczyć inaczej. Podszedł, trafił i wydał wyrok na słabą dysponowaną białostocką drużynę.